Frankowski grał w Strasburgu, może zagrać w Brukseli
- Coś już w realnym życiu, nie w polityce, osiągnąłem. Poza tym mam zapał, młodość, chęć do pracy i znajomość czterech języków, w tym biegle francuskiego - mówi Interii w pierwszym wywiadzie po ogłoszeniu startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego Tomasz Frankowski. Były reprezentant Polski, piłkarz m.in. Jagiellonii Białystok, Wisły Kraków, ale też RC Strasburg, gdzie mieści się jedna z dwóch siedzib PE, będzie "jedynką" Koalicji Europejskiej na Podlasiu oraz Warmii i Mazurach.

Łukasz Szpyrka, Interia: Oglądał pan ostatnie mecze kadry?
Tomasz Frankowski: - Tak, choć nie tak pilnie jak wcześniej.
Jak wrażenia? Kadra zdobyła sześć punktów w dwóch meczach, ale zdaniem wielu kibiców i ekspertów reprezentacja wciąż nie ma stylu.
- Powiem krótko: umiarkowany optymizm. Spodziewaliśmy się czterech punktów, więc sześć to wynik ponad normę, ale faktycznie, Austriacy i Łotysze sprawili nam trochę za dużo problemów. Pewnie sztab szkoleniowy wciąż siedzi w Warszawie i analizuje błędy. Kadra Brzęczka nie jest tak pewna jak kadra Nawałki. Tamta reprezentacja od zwycięstwa z Niemcami przez trzy-cztery lata imponowała równą formą. Tu są pewne kłopoty, choć cieszy sześć punktów.
O piłce mówi pan z lekkością. Nie szkoda będzie tego zostawić?
- Nie zamierzam tego zostawiać. Pewnie z mniejszą uwagą będę obserwował polską ekstraklasę, ale mecze reprezentacji są tak rzadko, że na pewno wciąż będę blisko. Oczywiście pod warunkiem, że wyborcy zdecydują, że przydam się w Parlamencie Europejskim.
Nie każdy sportowiec odnajduje się w polityce. Dlaczego w pana przypadku ma się udać?
- Znam siebie i wiem, że od 25-30 lat byłem w sporcie sumienny. Jestem też sumienny i pracowity w życiu osobistym. Myślę, że to zalety, które powinny tylko pomóc.
Zna pan doskonale z boiska Macieja Żurawskiego, który też kandydował do Parlamentu Europejskiego. Jemu, mówiąc delikatnie, nie wyszło. Konsultował pan z nim swoją decyzję?
- Rozmawialiśmy na ten temat i powiem szczerze, że odradzał mi start w wyborach. Kilka lat temu wydawało mu się, że jest dobrze przygotowany, pełen werwy, ambicji, ale w kampanii nie poszło mu tak, jak się spodziewał. Startując z listy SLD, nie zdobył mandatu. Ale rozmawiałem też z innymi ludźmi z pogranicza sportu i polityki, którzy mnie zachęcali.
Z Romanem Koseckim i Cezarym Kucharskim, byłymi piłkarzami, którzy byli posłami Platformy Obywatelskiej i europosłem PO Bogdanem Wentą?
- Rozmawiałem głównie z Krzysztofem Hołowczycem i Barbarą Kudrycką. Z Bogdanem Wentą jestem umówiony - jeśli dostanę się do PE, to ma mi opowiedzieć, jak się poruszać po Parlamencie Europejskim, jak to wszystko działa, jak się odnaleźć w pierwszych dniach. Tylko spokojnie. Nie chcę wybiegać przed szereg, bo wcześniej są wybory. Najpierw trzeba zrobić prawo jazdy, a potem myśleć o kupnie samochodu.
Na start w wyborach namawiał pana prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski?
- W zasadzie od wielu lat byłem namawiany przez różnych ludzi. Konsekwentnie odmawiałem, bo nie sądziłem, że to właściwa chwila, by zamienić strój piłkarski na garnitur. Gdy pięć lat temu zakończyłem karierę, zająłem się biznesem. Teraz skłoniła mnie do startu może prozaiczna przyczyna. Miesiąc temu zostałem uznany jednym z 10 najwybitniejszych białostoczan ostatniego stulecia. W tym gronie byli wybitni ludzie, jak m.in. ś.p. prezydent Ryszard Kaczorowski. Nie spodziewałem się, że znajdę się w takim zestawieniu. Równolegle pojawiła się oferta z Koalicji Europejskiej i zacząłem się zastanawiać, czy to ten moment. Zdecydowałem, że warto spróbować. Odwdzięczyć się białostoczanom, Podlasianom i mieszkańcom Warmii i Mazur za wsparcie, jakie przez lata otrzymywałem, również grając w reprezentacji Polski. Wierzę, że gdy dostanę się do PE, będę godnie reprezentował region i uda mi się wspierać mieszkańców jeszcze mocniej niż do tej pory.
Powiedział pan: "oferta z Koalicji Europejskiej". Koalicja Europejska to jednak pojęcie szerokie. Kto dokładnie zaproponował panu start?
- Mam bliższe kontakty z Platformą Obywatelską. Rozmawiałem z Grzegorzem Schetyną i z Robertem Tyszkiewiczem, szefem podlaskiej PO, z którym się znamy. I to oni złożyli mi propozycję.
Zapisał się pan do partii?
- Polityka to sport drużynowy. Jak wchodzę do drużyny, to chce w niej uczestniczyć w pełni, dlatego złożyłem deklarację członkowską.
Rozmowy z PO zaczęły się już jesienią, kiedy podjął pan ostateczną decyzję, by kandydować?
- Dwa-trzy tygodnie temu. Rozmawialiśmy jesienią, ale poprosiłem o więcej czasu do namysłu. Myślałem zresztą, że temat się rozmyje, bo przecież jestem nową postacią w tym towarzystwie, a układanie list nie jest prostym zajęciem. Nie sądziłem, że Koalicja wróci z tym zapytaniem.
Od początku negocjował pan "jedynkę"?
- Zdecydowanie nie. Nie miało to dla mnie znaczenia. Swoją drogą ta propozycja musiała wiele osób wprawić w osłupienie. Rozmawialiśmy na innym poziomie - trochę mnie badano, jako potencjalnego kandydata. Dopiero potem układano konkretne miejsca na liście, już bez mojego udziału.

W pana okręgu startują mocni kandydaci z PiS. W przeciwieństwie do pana, z bogatym doświadczeniem politycznym. To m.in. Karol Karski, Tadeusz Cymański i Krzysztof Jurgiel.
- Szanuję wszystkich i nie zamierzam z żadnym z nich się kłócić lub niepotrzebnie dyskutować, jak to często ma miejsce w polskiej polityce
Panowie z PiS na pewno mają większe doświadczenie polityczne, ale nie wiem, czy tego akurat dziś najbardziej wyborcy szukają. Za mną przemawia co innego - coś już w realnym życiu, nie w polityce, osiągnąłem. Poza tym mam zapał, młodość, chęć do pracy i znajomość czterech języków, w tym biegle francuskiego.
Wiem jedno - mieszkańcy Podlasia, Warmii i Mazur mają ciekawy wybór i niech zdecydują, kto bardziej nadaje się, by służyć naszemu regionowi w Europie.
Skoro wszedł pan na polityczne boisko to zapytam jeszcze o kwestie bieżące. Nauczyciele słusznie domagają się podwyżek?
- Najważniejsze, by rząd porozumiał się z nauczycielami, spełniając przynajmniej część ich postulatów. Tym bardziej, że pan Kaczyński, przedstawiając ostatnio propozycje, dał sygnał, że pieniądze mogą się znaleźć. Choć teraz nie wiadomo, czy na pewno budżet na to stać. Słyszę, że te propozycje PiS mogą nas zbyt dużo kosztować, a odczują to nasze dzieci. Wtedy będzie płacz i lament.
Wokół "nowej piątki" pewnie będzie przebiegać kampania wyborcza. A jak pan widzi swoją kampanię? Na początek założył pan konto na Twitterze.
- To prawda. Natomiast program KE zostanie ogłoszony 6 kwietnia, na konwencji Koalicji. Na pewno nie obiecam wyborcom gruszek na wierzbie.
Polityka polega trochę na obiecywaniu gruszek na wierzbie.
- Być może więc to będzie nowa jakość. Obiecywanie, a potem niespełnianie obietnic, to nie w moim stylu.
Mówił pan na konwencji KE, że kandyduje, by "walczyć o dobre imię naszego kraju". Uważa pan, że reputacja Polski za granicą nie jest dobra?
- W ostatnim czasie Polska jest w Parlamencie Europejskim, i w ogóle w Unii Europejskiej, gorzej odbierana. Polski rząd kilka razy przegrał ostatnio kluczowe kwestie, np. bój o projekt nowego budżetu europejskiego, więc stąd te słowa. Czy mogę coś z tym zrobić? Gdybym dostał się do PE, chciałbym odbudować zaufanie do Polski i naszego regionu. By słowo "Polska" kojarzyło się tylko pozytywnie. Na pewno będę też walczył, by ostateczna wersja budżetu UE na lata 2021-27 była korzystniejsza dla Polski, a zwłaszcza dla dwóch województw, które będę reprezentował.
A co z pana dobrym imieniem? Nie ukrywajmy, polskie trybuny są prawicowe, a widać to choćby po ostatnio wywieszonych transparentach na stadionach Legii Warszawa i Lechii Gdańsk. Pan jest legendą polskiej piłki, z wielką reputacją. Nie obawia się pan, że trybuny pana zaszufladkują, a dobre imię przeminie?
- Jestem uczciwy wobec siebie. Gdy staję przed lustrem nie mam do siebie zastrzeżeń. Jako uczciwy i prawy człowiek chcę działać w imię słusznych spraw. Trybuny? Każdy ma prawo do swojego głosu i decydowania tak, jak mu pasuje. Nie będę przekonywał, że jestem lepszy od innych.
Ale jestem przekonany, że wszedłem do najlepszej dla Polski drużyny politycznej. Że właśnie w PO i w Koalicji Europejskiej najlepiej będę mógł Polsce służyć.

Wspominał pan o Bogdanie Wencie. Po niepełnej jednej kadencji w Parlamencie Europejskim został prezydentem Kielc. Ma pan podobne aspiracje?
- Absolutnie. Szanuję prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. W tym momencie nie sięgam tak daleko, bo tak jak wspomniałem, najpierw prawo jazdy, a potem samochód. Zobaczymy, co stanie się 26 maja podczas wyborów. Bogdan Wenta to z kolei, można tak powiedzieć, jeden z inspiratorów mojej decyzji. Gdy został wyróżniony jako jeden z najlepszych europosłów, uznałem że ja też mógłbym przysłużyć się swojemu regionowi, tak jak on pomógł swojemu.
Ma pan żonę i trójkę dzieci, a po tylu latach w piłce rodzina pewnie jest przyzwyczajona, że często nie ma pana w domu. Teraz historia może się powtórzyć. Jak pana decyzję odebrała rodzina?
- W trakcie kampanii na pewno w domu zbyt często nie będę, a ewentualną przyszłością się nie przejmuję. Żona i 18-letni syn przekonywali, że znów, tak, jak kiedyś w piłce, mogę zostać pozytywnym bohaterem. Może zbyt mocno mnie nie namawiali, ale powiedzieli, że są na tak. Takie słowa dużo dla mnie znaczą.
Rozmawiał Łukasz Szpyrka