Brudziński: Było tak, jak powiedział Opara
Było tak, jak powiedział Opara i było tak, jak stwierdził Kowal - o tym, co działo się w Smoleńsku mówił w Przesłuchaniu RMF FM Joachim Brudziński.
Agnieszka Burzyńska: Dlaczego po premierze filmu "Mgła", dotyczącego katastrofy smoleńskiej, ani pan, ani Jarosław Kaczyński nie powiedzieliście, że to nie było dokładnie tak?
Joachim Brudziński: - Ale, co dokładnie tak?
Jakub Opara, jeden z pracowników kancelarii Lecha Kaczyńskiego, oskarża tam z całym przekonaniem Pawła Grasia i Tomasza Arabskiego, że przez cały czas kombinowali, aby nie dopuścić do spotkania Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem. Pan tam był i wie pan, że było nieco inaczej, prawda?
- Było dokładnie tak, jak powiedział Jakub Opara i było dokładnie tak, jak relacjonował wczoraj Paweł Kowal. Pani redaktor, sytuacja wyglądała następująco: ci pracownicy Kancelarii Prezydenta, którzy zostali na miejscu, nie mieli pełnej wiedzy, bo skądże mieli ją mieć. Oni wiedzieli, że od kilku godzin na lotnisko próbuje dostać się brat tragiczne zmarłego prezydenta, pan premier Jarosław Kaczyński. Nagle na miejscu pojawił się premier polskiego rządu. W sposób naturalny ci młodzi ludzie w sposób taki bardzo emocjonalny na to zareagowali. Premier polskiego rządu wraz z towarzyszącymi mu osobami pojawił się na miejscu katastrofy, więc w sposób naturalny oni poczuli się bezpieczniej, poczuli się pewniej. Po czym usłyszeli z ust czołowych polityków jak kombinują, żeby nie doszło do spotkania pana premiera Donalda Tuska, tam na miejscu katastrofy, z Jarosławem Kaczyńskim.
Ale wie pan, że wczoraj Paweł Kowal mówił, że to Jarosław Kaczyński nie był gotowy na to spotkanie.
- Wiem. Jarosław Kaczyński, szczególnie po tym czego doświadczyliśmy po przekroczeniu granicy rosyjskiej, kiedy naszą kolumnę w sposób wprost ostentacyjny spowalniano, kiedy odbiliśmy się od bramy Smoleńska, kiedy wyprzedziła nas kolumna Donalda Tuska, kiedy autobus szerszy trzykrotnie od jezdni, trzykrotnie na tej jezdni zawracał, kiedy odbijaliśmy się od bramy lotniska, a tam za tą bramą trwał już ten cyrk medialny, urządzony przed doradców Donalda Tuska. Przyzna pani redaktor, że nie mógł mieć specjalnie chęci do przyjmowania kondolencji w sposób wyreżyserowany przez doradców jednego czy drugiego premiera.
Owszem panie pośle, tylko na tym filmie pada stwierdzenie bardzo kategoryczne, że oni kombinowali, nie chcieli dopuścić. Idzie informacja, że premier chciał zawłaszczyć to spotkanie, a tak naprawdę Jarosław Kaczyński nie chciał się z nim spotkać - miał do tego prawo, ale nie chciał.
- Jarosław Kaczyński w formule przyjętej w cywilizowanym świecie przekazał za pośrednictwem Pawła Kowala, że rodzina prosi o nieskładanie kondolencji. Natomiast skąd ci młodzi ludzie, pracownicy Kancelarii Prezydenta, mogli wiedzieć jak wygląda drugie dno tej całej sytuacji. Oni rzeczywiście wmieszali się w tę delegację, która przyjechała z Donaldem Tuskiem i usłyszeli te słowa, które Jakub Opara cytował.
Dlatego pytam pana, dlaczego po premierze tego filmu nie powiedzieliście jak było naprawdę?
- Bo proszę pani, było naprawdę tak jak mówił Jakub Opara. Czy pani redaktor uważa, że rzeczywiście na miejscu były stwierdzenia, że jeżeli Kaczyński wejdzie tędy, to my inną drogą. Jakub Opara i tak, z tego co wiem, załagodził te słowa, bo kiedy my wysiadaliśmy z autokaru, jeden z pracowników kancelarii, właśnie ten, który zajmował się obsługą kolumny transportowej, płacząc przekazał nam relacje jak zachowywali się na miejscu ludzie z otoczenia Donalda Tuska.
Ale Paweł Graś i Tomasz Arabski zaprzeczają. Czy nie uwiera pana jednostronność tej relacji?
- Proszę pani, pan Graś po tym, kiedy ja w studiu pani redaktor Moniki Olejnik mówiłem, w jakich warunkach było ciało pana prezydenta, w takich samych niewybrednych słowach jak dzisiaj, kiedy sugeruje, żeby pan Jakub Opara poddał się badaniom, niekoniecznie na wariografie, kiedy w taki sam sposób próbował dezawuować moją relację. Parę tygodni później w ckliwym wywiadzie żalił się opinii publicznej, że musiał swoje półbuty wyrzucić, bo miał je tak ubłocone po wizycie w Smoleńsku. Kiedy pani minister Fotyga i pan minister Macierewicz jechali do USA, pan Graś bez mała wzywał do ich rozliczenia za zdradę narodową. Parę tygodni później z taką samą propozycją zwrócił się pan minister Kwiatkowski.
Skoro jesteśmy przy Antonim Macierewiczu, to chciałabym zapytać, czy zmienicie szefa ds. katastrofy smoleńskiej?
- Proszę pani, a dlaczego mielibyśmy to robić?
Bo osoba Macierewicza nie pomaga w wyjaśnieniu czegokolwiek, wie pan dobrze, że to raczej rozpalanie emocji Macierewicza. Obok rzeczy całkiem mądrych, jest w stanie na jednym oddechu miotać bezpodstawne oskarżenia, to nie pomaga - chyba, że o to chodzi?
- Proszę pani, gdyby nie praca Antoniego Macierewicza i tego zespołu bylibyśmy jeszcze głębiej w tym lesie niewiedzy wokół tego, co się wokół tej tragedii wydarzyło. Proszę pani, od kilku miesięcy swoją ciężką pracą pan minister Antoni Macierewicz wraz z parlamentarnym zespołem wykonuje tytaniczną pracę, która powinna być wykonana przez premiera polskiego rządu. Jest z tego powodu odsądzany od czci i wiary...
Ale jednocześnie mówi, że mogliśmy mieć do czynienia z mordowaniem tych, którzy przeżyli, że jest dużo dowodów na to, że samolot został naprowadzony na śmierć przez kontrolę ruchu lotu. No to jak na szefa zespołu, który ma coś wyjaśnić to słabo.
- Pani redaktor, a czy możemy to wykluczyć? Póki co nawet prokuratura nie wyklucza tego, że w sposób świadomy i celowy polscy piloci byli wprowadzani przez kontrolerów w Smoleńsku w błąd.
Ale pan Macierewicz sugeruje to.
- Proszę pani, Antoni Macierewicz próbuje zadawać pytania, bo mamy do tego prawo, nie tylko jako posłowie Prawa i Sprawiedliwości, ale opinia publiczna ma prawo do tego, żeby powziąć wiedzę, co naprawdę wydarzyło się 10 kwietnia. Pani redaktor, ja wolałbym, żebyśmy dzisiaj rozliczali nie Antoniego Macierewicza, tylko pana premiera Donalda Tuska, pana ministra Grasia za słowa niegodne, które co jakiś czas kieruje, a to pod adresem wdów, a to pod adresem tych, którzy...
To pytamy premiera i Pawła Grasia też, jak tu jest. A wie pan ile odszkodowań płacimy za raport Antoniego Macierewicza w sprawie WSI? Oskarżeni przez niego wygrywają procesy, za które zapłaci i pan, i ja. Ostatni wyrok 15 tysięcy złotych, poprzedni również 15 tys., wcześniejszy 30 tys., 25 tys. złotych.
- A ja wiem jedno, że żaden z procesów, który został wytoczony panu Antoniemu Macierewiczowi, pan Antoni Macierewicz nie przegrał, a wygrał...
Przegrywa budżet, przegrywa Ministerstwo Obrony Narodowej.
- To że Ministerstwo Obrony Narodowej decyduje się na wypłacanie tych odszkodowań... Ani ja, ani pani redaktor, ani opinia publiczna tak naprawdę nie wie, co było w raporcie dotyczącym likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Ale sugeruje pan, że MON specjalnie przegrywa te procesy?
- Sugeruję tylko tyle, że za ustawą rozwiązującą Wojskowe Służby Informacyjne, które wprowadzały po 90. roku do polskiej polityki bardzo wiele patologii, głosowało nie tylko Prawo i Sprawiedliwość ale głosowała Platforma Obywatelska i pan premier Donald Tusk - jeszcze w 2005 roku był tym politykiem, który również obydwoma rękami podpisywał się pod likwidacją...
Akurat autorem raportu był Antoni Macierewicz.
- Antoni Macierewicz wykazał determinację i chwała mu za to. Był tym politykiem, którego stać było na to, aby rzeczywiście, konsekwentnie tę służbę rozwiązać.
A my teraz konsekwentnie na to płacimy.
- A my konsekwentnie próbujemy dezawuować polityka, który swoją pracą doprowadził do tego, że dzisiaj, po pierwsze nie ma Wojskowych Służb Informacyjnych, a wcześniej był tym, który bardzo konsekwentnie dążył do tego, aby Polska była niepodległym krajem i proszę pani, dosyć już też - i też apeluję do państwa dziennikarzy - szargania dobrym imieniem człowieka, który naprawdę przysłużył się polskiej demokracji i temu, że dzisiaj Polska jest niepodległym państwem.
I znowu dziennikarze. Dziennikarze źli, niedobrzy.
- Cudowni. Pani redaktor. Pozdrawiam serdecznie ze Szczecina wszystkich dziennikarzy, nie tylko radia RMF, ale wszystkich, którzy rzetelnie i obiektywnie opisują to wszystko, co się w naszym kraju dzieje.
Na koniec "wyleniały wezyr", który powinien się zająć wyłącznie kiszeniem ogórków - to pańskie urocze określenie Ludwika Dorna. Ma szansę na powrót do PiS-u, chciałby pan?
- Jest to określenie z cudownych "Awantur arabskich" Kornela Makuszyńskiego. Zachęcam wszystkich, żeby czytali nie tylko "Koziołka Matołka", ale na przykład "Perły i wieprze" albo właśnie te wspomniane "Awantury arabskie".
Ale Dorn złożył samokrytykę, przeprosił?
- Jestem wdzięczny panu marszałkowi Dornowi, że nigdy mi tych słów nie maił za złe, bo jako znakomity erudyta, jako ten, który najbliższych współpracowników określał mianem eunuchów na dworze sułtana - tak samo jak ja za te słowa na pana Dorna się nie obraziłem, tak samo jestem wdzięczny, że on za wyleniałego wezyra się nie obraził.
To ostatnie pytanie: czy wróci do PiS-u? Czy chciałby pan?
- Tak. Bardzo bym sobie tego życzył. Ludwik Dorn jest jednym z tych polityków, dla których między innymi ja do polityki trafiłem, kiedy był liderem Porozumienia Centrum, tutaj w Szczecinie na początku lat 90 . Dla mnie, obok Jarosława Kaczyńskiego, Ludwik Dorn był jednym z filarów mojego zaangażowania się do środowiska politycznego.
To kiedy wraca? Krótko.
- Chciałbym, żeby wrócił jak najszybciej, ale w tym ambaras, żeby dwoje chciało naraz.