Jakub Szczepański, Interia: Jak pan ocenia ten rok z punktu widzenia Konfederacji. Dla państwa to chyba dobre miesiące? Krzysztof Bosak, wicemarszałek Sejmu RP, Konfederacja: - Myślę, że tak. Dwie trudne kampanie wyborcze za nami, do tego adaptacja do pracy w Sejmie, w nowych warunkach. Przypomnijmy, zostałem wicemarszałkiem pod koniec zeszłego roku, zawiązaliśmy klub poselski, weszliśmy do prezydiów komisji. Ale to w tym roku odbyła się większość posiedzeń Sejmu, nabraliśmy rozpędu. Obecnie pracujemy jako klub poselski na wyższych obrotach. Dużo dzieje się za kulisami, w naszym dziale prawnym i na poziomie organizacyjnym. Jak wypadły wyniki wyborów, które mogliśmy obserwować w ciągu ubiegłego roku? Pytam oczywiście o punkt widzenia Konfederacji. - W kampanii samorządowej obroniliśmy wynik ogólnopolski, co bardzo rzadko zdarza się mniejszym i nowym partiom. Właściwie to nie zdarza się prawie wcale. Zdobyliśmy mandaty radnych na wszystkich poziomach samorządu, gmin, powiatów i województw. Do tego prestiżowe zwycięstwo w Bełchatowie, gdzie wybory prezydenckie wygrał Patryk Marjan. Pokonał kandydata PiS-u w drugiej turze. Tylko to pokazuje, że rywalizacja na szeroko pojętej tzw. prawicy jest otwarta i absolutnie możliwa. To nie jest tak, że PiS jest siłą dominującą. Konfederacja może rzucać wyzwania w konkretnych miejscach wyborczych i tę rywalizację wygrywać. A wybory europejskie? - Czekaliśmy na te wybory, bo wiedzieliśmy, że pozwolą nam wejść na wyższy poziom polityki europejskiej. I to się udało. Powiedziałbym, że o ile w przypadku wyborów samorządowych liczyliśmy na większą liczbę radnych, niż przewidywaliśmy, o tyle w wyborach europejskich udało nam się zdobyć o jednego, dwóch więcej europosłów niż to co wydawało się oczywiste. Sześć mandatów to delikatny bonus. Do tego udane, skomplikowane negocjacje o przystąpieniu do grup politycznych i rozwiązanie polegające na tym, że nasi europosłowie uczestniczą w dwóch różnych grupach. Nie odzwierciedla to podziału w Konfederacji? - To rozwiązanie ma nie tylko wady, ale i zalety. Możemy wpływać na stanowiska dwóch grup politycznych w Parlamencie Europejskim. Dzięki temu mamy też możliwość komunikować się z większością prawicowych partii w Europie, zyskaliśmy nowe kontakty. Dobrze zakorzeniliśmy się w polityce europejskiej prawicy: suwerennistycznej, narodowej, konserwatywnej, wolnościowej. Warto też podkreślić jeszcze jedno z naszych osiągnieć, czyli wyłonienie kandydata na prezydenta Konfederacji. Wszystko odbyło się bez wielkich wstrząsów. Myśleliśmy o prawyborach, ale ostatecznie z nich zrezygnowaliśmy. Pozwolę sobie zauważyć, że chyba nie wszyscy są z tego rozwiązania zadowoleni? Mam tu na myśli szefa Konfederacji Korony Polskiej. - Niektórzy byli zachwyceni, inni nieco rozczarowani. Natomiast mamy tę decyzję za sobą i okres przygotowań do kampanii już trwa. Nie musimy się spierać, nie musimy w tej sprawie hamletyzować jak inni. Możemy budować sztab, walczyć o dobry wynik. I to już się dzieje. Ale ten rok się jeszcze nie kończy, przed nami sporo wydarzeń, chociaż działo się już naprawdę wiele. Sukcesy Konfederacji za nami, a co z kontrowersjami? Cały świat oglądał słynną akcję Grzegorza Brauna z gaśnicą, głośno komentowano też państwa współpracę w Parlamencie Europejskim z niemieckim z AfD. W Polsce przynajmniej kontrowersyjnym. - Wiedzieliśmy, że niezależnie od naszych wyborów w Parlamencie Europejskim, spłynie na nas krytyka. Pytanie brzmiało: kiedy i za jakie partie? Bo w Brukseli nie ma drugiego takiego ugrupowania jak Konfederacja. Z każdym się czymś różnimy, ze wszystkimi państwami mamy różne interesy. Potwierdzam więc, były kontrowersje i przewidywaliśmy to. Kiedy patrzę na sondażowe wyniki poparcia, dochodzę do wniosku, że ekscesy chyba podobały się waszym wyborcom? - Pracę polityczną należy oceniać za to, z jaką pewnością czy spokojem wymija się kontrowersje. Polityki nie da się uprawiać bez sporów i konfliktów. Więc robienie zarzutów z tego, że one są, nie ma sensu. Powinno się nas oceniać przez pryzmat tego, czy po tych wszystkich zakrętach Konfederacja jest słabsza, czy mocniejsza. Według mnie jest zdecydowanie mocniejsza, okrzepła. Pokazaliśmy, że spory czy oskarżenia nie są w stanie nas zatrzymać, rozbić czy wywrócić. Wyborcy rozumieją, że esencją naszej pracy politycznej jest zaangażowanie na poziomie legislacyjnym, kontroli działań rządu, budowania kadry do przyszłego rządzenia Polską i realizacji naszego programu. Na pewno nie są nią happeningi. Przejdźmy do rocznicy rządu Donalda Tuska. Jak pan ocenia reakcję na powódź czy wojnę za naszą wschodnią granicę? - Powódź zaskoczyła nas wszystkich. Przede wszystkim jako duża siła i niespodziewana okoliczność. Być może rząd najbardziej poradził sobie na poziomie PR-owym i sondażowym. Z punktu widzenia obywateli to niestety najmniej istotny poziom. Ostrzeganie, przygotowania, mobilizacja służb, organizacja pomocy, zarządzanie kryzysem. To porażki zamaskowane pewnością premiera i oczarowanych nim mediów. Dlaczego uważa pan, że media są oczarowane premierem? - Są bardzo podatne, bo chcą koegzystować z rządem w sferze informacyjnej. Czyhają na newsy, publiczne posiedzenia sztabu czy oświadczenia kolejnych ministrów. Za kulisami mieliśmy wtopy, zaniedbania, paraliż decyzyjny czy spóźnione reakcje. W mediach to nie wybrzmiało w wystarczającym stopniu. Co jest największym grzechem rządu Donalda Tuska? - Po pierwsze kryzys finansów publicznych. Zamaskowany przed społeczeństwem gigantycznym zadłużeniem państwa i cichym podnoszeniem różnych podatków. Rząd kontynuuje politykę Mateusza Morawieckiego, która polegała na odsuwaniu problemu w czasie. Udawaniu, że go nie ma. To zemści się w kolejnych latach. A numer dwa na pańskiej czarnej liście? - Kryzys w obszarze ochrony zdrowia. Zamykanie kolejnych oddziałów szpitalnych, lekarze odchodzący z zamykanych szpitali. Po roku rządów widać, że rząd nie przyjął żadnej strategii walki z tym problemem. Udaje jedynie, że go nie ma. Wróćmy do bezpieczeństwa i tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Pytałem pana o reakcję rządu. - W zakresie obronności rząd dość bezpiecznie postawił na daleko idącą kontynuację. I to wbrew całej propagandzie kwestionującej wcześniej działania rządu PiS. Mamy kontynuację programu modernizacji sił zbrojnych, wzmacniania obrony granicy. Przy czym kryzys kadrowy w służbach mundurowych pozostaje nierozwiązany i się pogłębił. Słowem: Kontynuacja bez rozwiązywania problemów. Niech pan będzie uczciwy, kiedy do Polski przyjechał były minister spraw zagranicznych Ukrainy Dymytro Kułeba i sugerował potencjalne roszczenia wobec naszego terytorium, rząd reagował. Widać też ruchy w sprawie rzezi wołyńskiej. - Może mało kto to odnotował, ale to nie była reakcja na bieżąco tylko kilka dni spóźniona. Fakt, że do tak bezczelnej wypowiedzi doszło naszym terytorium, pokazuje stopień rozzuchwalenia dyplomacji ukraińskiej. Muszę jednak przyznać, że faktycznie widać zmianę jeśli chodzi o linię MSZ względem rządu PiS. Została skorygowana w kierunku, który mogę pochwalić. To znaczy? - Jest bardziej asertywnie względem Ukrainy. Nie jest to poziom asertywności jaki my, jako Konfederacja, byśmy postulowali. Widać, że rząd unika warunkowania kontynuacji pomocy dla Ukrainy, uwzględnieniem naszych postulatów. Natomiast wypowiedzi szefa MSZ czy ministra obrony narodowej są bardziej odważne niż w okresie rządów PiS. Wówczas rząd uprawiał przed Ukrainą politykę na kolanach. Docenia pan zatem politykę PO w kontekście napadu Rosjan i naszej dyplomacji w tej sprawie? - Na razie to zmiana na poziomie retoryki. Dobra. Utrzymywanie przymilnej retoryki wobec państwa zachowującego się arogancko, było upokorzeniem dla Polski. Więc dobrze, że oszczędzono nam dalszego wstydu. Wciąż brakuje jednak twardego podejścia, które poskutkowałoby uwzględnieniem naszych interesów. Zobaczymy, co w tej sprawie przyniesie przyszłość. Jest coś, za co pochwaliłby pan jeszcze ekipę Donalda Tuska? Czy też samego premiera? - Donald Tusk ma opinię polityka proniemieckiego, w kręgach pisowskich uważany jest wręcz za niemieckiego agenta. Podczas wizyty kanclerza Olafa Scholza ze strony niemieckiej padła propozycja zamknięcia tematu reparacji śmiesznie niską kwotą, liczoną w milionach euro. Na plus dla premiera, że jej nie przyjął. Być może premier działał we własnym interesie. Gdyby się zgodził, zostałby oskarżony o zdradę polskich interesów, racji stanu. Na pewno wielu się spodziewało, nie tylko w PiS, że premier Tusk przyjmie cokolwiek zaproponowanego przez Niemcy. Tak się nie stało, co zasługuje na uznanie. Co premier zawalił? Jeden obszar? - Wskażę dwa. Zupełnie nie wiadomo, co z kontynuacją inwestycji strategicznych. Albo jest niejasno, albo projekty są wstrzymywane. Mam tu na myśli CPK, regulację Odry, budowę elektrowni atomowej czy budowę portu kontenerowego. W każdym z tych projektów widać nieprzypadkowe zamieszanie. Zmiana lokalizacji, kwestionowanie formuły. To koszmar, głupota z każdego punktu widzenia. Wygląda to jakby negatywne emocje związane z PiS ścierały się ze zdrowym rozsądkiem. Bo tu nie chodzi o pisowskie obsesje tylko o projekty mające służyć całemu państwu. Obszar numer dwa? - Chaos i bezprawie w wymiarze sprawiedliwości. Spodziewałem się prób zmian, ale jednak innych. Że zobaczymy jakiś Nowy Porządek. Tymczasem nie ma żadnej wizji, a kolejne wypowiedzi i decyzje ministra sprawiedliwości Adama Bodnara tylko pogłębiają nieład. To już teraz przekłada się nie tylko na bezpieczeństwo i prawa obywatelskie, ale także na inwestycje oraz warunki dalszego rozwoju gospodarczego Polski. To jest absolutnie destrukcyjne dla powagi państwa. Konfederacja wciąż jest poza mainstreamem? Przecież kohabitujecie z rządem. Prosty przykład: mógł pan stracić stanowisko wicemarszałka po aferze z Grzegorzem Braunem i gaśnicą, a jednak nic takiego się nie wydarzyło. - Marszałkiem Sejmu jest Szymon Hołownia. Stoi nieco z boku obozu rządzącego. W kierowaniu państwem uczestniczy przede wszystkim grupa polityków PO skupiona wokół Donalda Tuska. Ci, z którymi współpracuję w ramach prezydium, niezależnie od przynależności partyjnej, nie należą do tej grupy. Ośrodek parlamentarny ma własną dynamikę względem tego rządowego. Dlatego nie czuję jakiejś bliskości z osobami rządzącymi państwem. Zbieram raczej doświadczenia w zakresie procesu legislacyjnego. I jestem lekko rozczarowany tym doświadczeniem, bo Sejm funkcjonuje dość podobnie jak za PiS-u. Spodziewałem się większych różnic ze względu na naturę urzędującego marszałka i program Polski 2050. Czuje się pan rozczarowany? - Oczekiwałem, że Sejm zostanie na większą skalę przekształcony w otwarte forum dyskusji, prac programowych nad reformowaniem państwa. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Sejm działa w starych koleinach, w rytm kolejnych projektów rządowych i poselskich ustaw. I tylko tyle. Czyli jest poprawnie? - Jest w miarę poprawnie, z pewnym wyjątkami: sporów na komisjach, kwestią wygaszania mandatów. Z perspektywy pracy parlamentu to jednak mimo wszystko drobnostki. Brakuje nowej jakości. Żeby po zakończeniu kadencji zostało coś więcej. Osobiście angażuję się w obszarze dyplomacji parlamentarnej, czyli wykorzystaniu Sejmu w rozwijaniu i budowaniu kontaktów międzynarodowych. Jakieś sukcesy? - Mamy w Sejmie wiele wizyt międzynarodowych, wizyt dyplomatów pracujących w Polsce i delegacji zagranicznych. Kontaktów nie brakuje. W opozycji to jest jeden z obszarów, w których można zrobić coś konstruktywnego. Przykładowo: na komisji spraw zagranicznych udało mi się ostatnio zbudować konsensus właściwie wszystkich uczestniczących w dyskusji sił politycznych i rządu. Przekonać, że warto byłoby rozwinąć kontakty parlamentarne w obszarze państw Trójmorza. Żebyśmy jako polscy politycy byli bardziej aktywni na forum polityki regionalnej w Europie. Zaproponowałem w tym zakresie konkretne instrumenty, mające wzmacniać pozycję Polski i wszyscy się kierunkowo z tymi propozycjami zgodzili. Wróćmy do obrony fotela wicemarszałka Sejmu. Przecież to lewica chciała pana wyrzucić. I to ta lewica, która należy do rządowej koalicji. Zakładam, że musiał pan jakoś zadziałać, dogadać się nad głowami koalicjantów. Mam rację? - Uzasadnienie wniosku Lewicy po prostu nikogo nie przekonało. Został on sporządzony ze względu na skandal ze zgaszeniem świec chanukowych. Wszyscy wiedzieli, że nie mam z tym nic wspólnego. Dla ludzi, którzy współpracują ze mną jako z wicemarszałkiem, jest dość jasne, że solidnie wykonuję swoje obowiązki, od niczego się nie uchylam, pomagam innym, jeśli mogę i jest potrzeba. Nie wykorzystuję swojej funkcji, prowadząc obrady w jakikolwiek tendencyjny sposób. Mam dobre, koleżeńskie relacje z posłami wszystkich klubów. No i ktoś musi robić tę robotę. To nie jest tak, że mamy kolejkę chętnych. Poza posiedzeniami Sejm świeci pustkami. A pan, w przeciwieństwie do kolegów, chodzi do pracy codziennie? - Tak, za wyjątkiem dni, gdy mam krajowe lub zagraniczne wyjazdy. I proszę mi wierzyć, że poza marszałkiem Sejmu jestem jednym z posłów, który pojawia się w Sejmie chyba najczęściej. Niestety takiej statystyki nikt nie prowadzi ani nie publikuje na stronach Sejmu, w odróżnieniu od spraw dużo mniej istotnych. Serio, nie ma kolejki chętnych na pańskie miejsce? - Chętni z pewnością by się znaleźli. Niemniej przypomnę, że w momencie wyboru prezydium Sejmu zostałem wybrany z największą liczbą głosów "za". Jestem za to poparcie do dziś wdzięczny wszystkim klubom i posłom, staram się swoją pracą dobrze służyć każdemu, biorąc w nawias złe emocje, różnice polityczne, stare zaszłości czy konflikty. Jakub Szczepański ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!