Dariusz Jaroń, Interia: Czego młody chłopak z Gujany szukał w komunistycznej Polsce 30 lat temu? Brian Scott: - Przyjechałem na studia. To był listopad 1985 roku. Szaro, buro, beznadziejnie i zimno. Byłem stypendystą Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju. Miałem skończyć studia w Polsce, a po pięciu latach wrócić do kraju i służyć narodowi. Dlaczego Polska? - Bo ją wybrałem. Stypendium dawało możliwość wyboru kraju w Europie Wschodniej. Mogłem studiować w Związku Radzieckim, Czechosłowacji, NRD, Rumunii, Bułgarii i Polsce. Mama powiedziała: jedź do Polski. Słuchałeś mamy? - Tylko ona mogła wpłynąć na moją decyzję. Wierzę w jej świętość. Ma piękny charakter pisma, chociaż nie skończyła żadnej szkoły. To co umie, nauczyła się od swoich dzieci. Jak coś jej dolega, zwraca się do Boga o pomoc. Wkurzysz ją, to powie, że będzie się za ciebie modlić. Widząc, jak zastanawiam się, gdzie pojechać, powiedziała, żebym wybrał Polskę. Co wiedziałeś o Polsce? - Znałem Lecha Wałęsę. Polacy myślą, że Jan Paweł II był od niego bardziej znany na świecie. Nieprawda. Wałęsa był znany nawet tam, gdzie nie było religii katolickiej. Wszędzie, gdzie ludzie byli represjonowani, a chcieli mieć nadzieję, że można walczyć o swoje prawa. Nikt mi nie wmówi, że był agentem. Dzisiaj łatwo go krytykować, ale to zwykła zawiść. Doszło do tego, że większym uznaniem cieszy się poza Polską. Wstyd. Wielki mi naród chrześcijański... Postawiłeś na Polskę z powodu Wałęsy? - To był pierwszy czynnik. Mama powiedziała jeszcze: pamiętaj synu że wychowywałeś się w religijnym domu, a papież pochodzi z Polski. Jestem prezbiterianinem, ale uważam, że tam, gdzie chrześcijaństwo, jest i Bóg. To bez znaczenia, czy jesteś katolikiem, luteraninem... wszyscy modlimy się do tego samego Boga. Zasłynąłeś jako dziennikarz radiowy, ale nie przyjechałeś do Polski studiować dziennikarstwo... - Miałem być inżynierem maszyn rolniczych. Po kilku miesiącach pani Maria Mączyńska, nauczycielka polskiego ze Studium Języka Polskiego dla Obcokrajowców w Łodzi, powiedziała: wiesz Brian, jesteś zdolny, poradzisz sobie jako inżynier, ale ja cię widzę gdzie indziej. Lubisz spotykać się ludźmi, zadawać pytania, jesteś ciekawy świata. Zostań dziennikarzem. Pomyślałem, dlaczego nie? W dodatku nie znosiłem matematyki. Inżynier powinien lubić. - Powinien. W technikum w Gujanie byłem jednym z najlepszych uczniów, naprawdę dobrze mi szło. Ale prawdą jest, że poziom przedmiotów ścisłych w Europie Wschodniej jest niesamowity. Widać to po polskiej młodzieży: wygrywa konkursy matematyczne i informatyczne. Na Zachodzie nikt nie zna tyle teorii, tam stawiają na praktykę, co w sumie w dzisiejszym świecie przynosi więcej korzyści. Wróćmy do połowy lat 80. Jaki był ten pierwszy kontakt z Polską? - Przyjechaliśmy z Gujany w niewielkiej grupie. Byliśmy zagadką. Polacy byli przekonani, że skoro jesteśmy czarni, to na pewno przyjechaliśmy z Afryki. Podszedł do mnie ktoś na ulicy i mówi: ja byłem w Kenii, skąd pan jest? Pierwszy rok w Polsce był trudny. Nie mogłem przyzwyczaić się do tradycyjnych wartości polskiego społeczeństwa. To znaczy? - Polacy byli wtedy rasistami. Nie wiem, skąd brał się ten brak tolerancji. Może z ignorancji? Byłem zaskoczony. Oto kraj, który niedawno przeżył wojnę, nietolerancję i rasizm nazistów. Miliony zginęły, ludzie byli torturowani, zmuszani do niewolniczej pracy. Potem przez tyle lat Polska była zniewolona przez komunistów. Nic złego nikomu nie zrobiłem, tylko byłem czarny. Łudziłem się, że ktoś powie: jesteś jednym z nas, my też byliśmy prześladowani, tak jak murzyni. Zamiast tego mówili: murzynek Bambo, Kunta Kinte, asfalt, adidas, AIDS. Bez problemu powtarzasz słowo "murzyn". - Większość czarnoskórych kolegów mówi, że jest obraźliwe. Akceptuję je, ale trudno się nie zgodzić, że zawsze było używane w negatywnym kontekście, żeby poniżyć drugiego człowieka. W języku polskim murzyn ma konotację negatywną: nie traktuj mnie jak murzyna, murzyńskie płace... ...sto lat za murzynami. - I ja mam być dumny, że jestem murzynem słysząc to wszystko? Mam gdzieś, co ludzie mówią o mojej skórze. Mam twardy charakter, boję się tylko Boga. Ktoś mnie ocenia, bo jestem czarny? Nie zna mnie. Nie wie, że jestem dumny z mojego pochodzenia i osiągnięć. Jestem cholernie zadowolony z tego, że urodziłem się w domu, gdzie ojciec nigdy nie skończył szkoły wyższej, a mama podstawówki, a mimo tego wychowali fantastyczne dzieci. Jestem dobrym ojcem, świetnym mężem i nauczycielem. Uczniowie mnie lubią i szanują. Swoje zrobiłem też dla polskich mediów i zdziwię się, jeśli ktoś, pisząc historię nowych mediów w Polsce, nie wymieni mojego nazwiska. - Nie jestem zarozumiały, tylko znam swoją wartość. Wiem, że dużo zrobiłem dla poprawy sposobu, w jaki moja rasa jest postrzegana w Polsce. Ale początek był trudny, dopiero lata 90. przyniosły zmiany w postrzeganiu czarnoskórych. Myślałeś wtedy o powrocie do Gujany? - Były na początku momenty, kiedy siadałem i myślałem o powrocie do domu. Ile można wytrzymać, kiedy ktoś cię opluje? Pobije? Skopie w parku w Krakowie? Wstajesz, czyścisz ubranie i zastanawiasz się, dlaczego? Nikt mnie nie nigdy nie napadł w moim niecywilizowanym, biednym kraju. Dla mnie, człowieka z Gujany, Polska była, jest i zawsze będzie lepszym wyborem. Tu są szersze perspektywy, możliwości rozwoju i szansa na lepsze życie. - Słyszę ludzi, którzy teraz krzyczą: nie wolno otwierać granic dla Ukraińców! Przepraszam bardzo, granice całego świata były otwarte dla Polaków, kiedy w kraju było ciężko. Efekt jest taki, że Polacy są wszędzie. Nawet w Gujanie jednego znalazłem. Otwórzmy te granice, przynajmniej częściowo, ustalając kogo chcemy przyjąć, np. stolarzy, lekarzy, pielęgniarki. Zróbmy tak, a nie mówmy, że nie chcemy brudasów z inny krajów. Sami byliśmy kiedyś brudasami Europy. Polacy pracowali na dachach i azbest zdzierali. Dzisiaj jesteśmy w lepszej sytuacji, pomóżmy słabszym. Jak trafiłeś do redakcji RMF FM? - Przeniosłem się z Łodzi do Krakowa na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chyba na trzecim roku mieliśmy obowiązkową praktykę dziennikarską. Mój wykładowca Tomasz Goban-Klas znał Edka Miszczaka i Staszka Tyczyńskiego z RMF-u. Skontaktował się z nimi, przyjęli mnie i już nie dali wypuścić z radia. To zmieniło moje życie. Dzięki temu miałem okazję współtworzyć historię polskich mediów, a także podjąłem decyzję o pozostaniu w Polsce. Wspaniałe czasy. W pewnym momencie znałem chyba 90 proc. najważniejszych ludzi w państwie. Na czym polegał fenomen radia? - Tworzyliśmy coś nowego. Ludzie byli przyzwyczajeni, że radio było dla nich niedostępne, zamknięte, a do tego kontrolowane przez partię. Nagle pojawili się dziennikarze, z którymi mogli swobodnie rozmawiać, nie bali się cenzury. Mieliśmy ogromne zaufanie społeczne. Pamiętam, jak dzwoniliśmy do drzwi w blokach, nie wiedząc kto otworzy. Wciskaliśmy domofon i mówiliśmy "halo, tu Brian Scott i Paweł Pawlik z RMF FM. Przyszliśmy do państwa na śniadanie". Siedzieliśmy, rozmawialiśmy o tym, jak ludzie żyją, jak planują dzień, co robią ich dzieci, czy mają podręczniki, środki do życia. To szło na żywo. Trafiłeś też z mikrofonem do Sejmu. - Dziennikarze są czwartą władzą. Powinni tworzyć opinię publiczną, być przedstawicielami narodu polskiego przed politykami. Jak dziennikarz rozmawia z premierem, to nie zadaje swoich pytań, tylko te, jakie chciałby premierowi zadać statystyczny Kowalski, ale nie ma takiej możliwości. Byłem przedstawicielem ludzi. Dość bezpośrednim. Jak reagowali politycy? - Nie byli przyzwyczajeni do takich dziennikarzy. Ale to nie tylko ja taki byłem, to RMF miał taki styl. Zadawaliśmy niewygodne pytania. Byłem bezpośredni, jak w angielskim, szybko przechodziłem na ty. Niektórych szokowałem. Do księdza mówiłem "pan", zamiast "gej" mówiłem "pedał". Bo tak mówili Polacy. Nie chciałem budzić sensacji, chciałem by rozmówcy mnie zrozumieli. Rozwijałem się przy moich kolegach, Paweł Pawlik chyba sam nie wie, ile dla mnie zrobił. Języka polskiego nauczyła mnie żona i dzieci, z Waldemarem Jandą przy "Etnicznych Klimatach" poznałem Polskę. Jaka zmieniła się Polska odkąd przyjechałeś? - Wtedy miała tylko ludzi z potencjałem. Dalej ich ma, ale jest też krajem silnym ekonomicznie, a nasza młodzież może podróżować po całym świecie i nie wstydzić się, że jest z Polski. Popatrzmy na nasze budynki, drogi, na to co udało się przez ten czas osiągnąć. Na ludzi z innych krajów, którzy chcieliby się osiedlić w Polsce. Mamy faceta, który jest przewodniczącym Rady Europejskiej! Nasi politycy są w europarlamencie, wpływają na politykę całej Europy. Szanują nas na świecie. Mówię nas, bo czuję się Polakiem. Jesteś Polakiem już od kilkunastu lat. Trudno było zrezygnować z powrotu do Gujany? - Trudno. Dopiero w 1997 roku podjąłem decyzję o zakupie mieszkania. Wymagała pogodzenia się z tym, że do końca życia nie będę na co dzień wujkiem dla dzieci moich braci i sióstr. Moi najbliżsi będą się starzeć, a ja nie będę przy nich. To są poważne dylematy. Mam 54 lata. Boję się wieczorem każdego telefonu. Widzę długi numer i martwię się, że ktoś umarł. Przeżyłem to przy ojcu, większości wujków i ciotek, będę to przeżywał przy mojej mamie i rodzeństwie. Żałujesz? - Nie, to jest cena życia na obczyźnie i mój świadomy wybór. Dałem moim dzieciom lepsze możliwości. Nie byłem egoistą wobec mojej żony: Uleczka jest Polką, skończyła filologię rosyjską. Jaką pracę znalazłaby w Gujanie? Poza tym jest jedyną córką, bardzo zżytą z rodziną. Wziąłem poświęcenie na siebie. Twoi synowie są czasem wytykani palcami przez kolor skóry? - Nigdzie nie ma społeczeństwa w stu procentach tolerancyjnego. Niedawno jechałem rowerem przez Kraków, minął mnie samochód, a tam kilku kretynów śmieje się i wrzeszczy: asfalt na rowerze! Polska się zmieniła, to nie kwestia rasizmu, tylko ludzkiej głupoty. To są wyjątki. Mój młodszy syn jest jedynym czarnoskórym uczniem w tej szkole. Wspaniały dzieciak, cholernie inteligentny, szanowany przez nauczycieli i rówieśników. Nie dlatego, że jest moim synem. Bywasz nietolerancyjny? - Tak, mam alergię na brak dobrych manier. To efekt brytyjskiej edukacji w Gujanie. Anglik może cię nie znosić, ale będzie miły aż do bólu. W Polsce wciąż brakuje nam dobrych manier, a jeden uśmiech, jedno dzień dobry, wiele zmienia. Rozmawiamy w szkole, w której pracuję. Mijaliśmy wcześniej panią Basię, sprzątaczkę. Dziękuję jej, bo dba o to, żeby żadna bakteria nie atakowała naszych dzieci. Tak samo woźnemu, bo dba o ich bezpieczeństwo i facetowi, który zamiata chodnik, bo ja czy ty za niego tego nie zrobimy, bo jesteśmy zbyt dumni i wykształceni na taką robotę. Uśmiechnijmy się do nich, porozmawiajmy, a nie zachowujmy się jak banda gburów. Wpajasz te wartości dzieciom? - Oczywiście. Mało tego, jak ktoś ma u mnie np. czwórkę, za nienaganne zachowanie i dobre maniery podnoszę ocenę na piątkę. Uczysz angielskiego i wiedzy o społeczeństwie. O czym rozmawiacie na lekcjach? - O narodzie, państwie, mniejszościach narodowych, gospodarce. O tym, co dzieję się za oknem, bo to przecież jest wiedza o społeczeństwie: bezrobocie, ceny w sklepach, płacenie rachunków. Zachęcam ich, żeby czytali gazety, interesowali się tym, co się dzieję wokół nich. Powtarzam im, że są teraźniejszością narodu, a nie przyszłością, zostawioną na razie gdzieś z boku. Myśląc w ten sposób można stracić kontakt z młodszym pokoleniem, a to błąd. W pewnej chwili dorośli tracą rozeznanie, nie wiedzą co się dzieje z ich dziećmi. Uczę się je rozumieć. - Często powtarzam dzieciom, że ja ich nie uczę, ja z nimi współpracuję. Nie umiem wszystkiego, dlatego każdego dnia uczę się od nich wielu rzeczy. Tak się zdobywa szacunek młodych ludzi. Dla mnie przyznanie się, że czegoś nie wiem, że czegoś chciałbym się nauczyć od nich, to żaden wstyd. Czego uczysz się od dzieci? - Bycia dobrym ojcem i nauczycielem, zrozumienia ich świata. To podstawa. Dzięki temu rozumiem, dlaczego moi synowie lubią taką muzykę, ubierają się w ten sposób i tak zachowują. Staję się przez to lepszym i bardziej rozumnym ojcem i nauczycielem, mam zaufanie dzieci. Tęsknisz za wielką popularnością? - Nie. Mało tego, jestem obecnie w najlepszym okresie swojego życia! Jestem dumny z tego, że jestem nauczycielem i tego, co osiągnąłem w Polsce. Pochodzę z biednego społeczeństwa, pierwszy raz widziałem całodobowe oświetlenie w łódzkim akademiku. Przyjechałem z zabitego deskami zadupia, a studiowałem jak równy z równym z absolwentami najlepszych krakowskich szkół. Każdy ma w życiu szansę, to czy ją wykorzysta zależy od tego jakim jest człowiekiem i ile od tego życia chce dostać, wyrwać dla siebie. Ale wiem, że czytając ten wywiad wiele osób powie, że Brian Scott to upadła gwiazda... Spotkałem się z takimi głosami. - Uczę dzieci kilku moich dawnych dyrektorów. Szanują mnie, cieszą się, że nie jestem dziennikarzem, tylko ich nauczycielem. Lepiej służę społeczeństwu mając kontakt z młodszym pokoleniem, jestem przekonany, że pomagam zostać tym dzieciom lepszymi ludźmi. Człowiek musi mieć jakąś spuściznę. Ja nauczyłem kilkaset młodych ludzi dobrze mówić po angielsku, dzięki "Etnicznym Klimatom" ukazałem i poznałem różnorodność kulturową, współtworzyłem RMF FM i TVN, dzisiaj jestem nauczycielem, tłumaczem, konsultantem językowym. Mało? Ktoś mi chce powiedzieć, że to spadek z piedestału? Gówno prawda. Zresztą mój zawód tak stracił na wartości przez te lata... Zgroza, co ludzie nazywają dzisiaj dziennikarstwem. - Dziennikarz to nie wykształcenie, to powołanie. Musi umieć słuchać ludzi, zadawać właściwe pytania i nie być bufonem. To połączenie wiedzy z pasją. Czasem spotykam się z wysoko postawionymi ludźmi mediów. Pytają: co robisz? Nareszcie coś dobrego. I wiesz co? Mam czyste sumienie. Jesteś spełnionym człowiekiem? - Płacę rachunki, wyjeżdżam na wakacje, moja żona jest szczęśliwa, moje dzieci są zdrowe. Tak, jestem spełnionym facetem. Chciałbyś kiedyś wrócić do Gujany? - Nie, ale nie wyobrażam sobie starości w Polsce. Nie lubię zimy, nie mogę się do niej od 30 lat przyzwyczaić. Nie chcę być starym murzynem sunącym o lasce po lodzie. Chcę leżeć pod palmami. Rozmawiał: Dariusz Jaroń