Politycy znaleźli lukę w prawie. Wystarczy się rozejrzeć
Jedni zapraszają na zajęcia z samoobrony dla kobiet, inni chwalą się statystykami z Sejmu. Zdarza się nawet, że na plakatach, które wyrastają w Polsce jak grzyby po deszczu, politycy życzą nam udanych wakacji. I chociaż do oficjalnego startu kampanii wyborczej potrzeba odpowiedniego zarządzenia prezenta, walka o głosy wyborców rozgorzała na dobre. - Tego rodzaju agitowanie nie powinno mieć miejsca. Nie ma natomiast przepisu, który by tego zabraniał - mówi Interii prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista.
Na Lubelszczyźnie trudno nie zauważyć Zjednoczonej Prawicy. Jarosław Sachajko z Kukiz'15 zerka na mieszkańców Tomaszowa Lubelskiego z billboardu, a z dużego napisu można wyczytać, że to najaktywniejszy poseł na Lubelszczyźnie. W Hrubieszowie na kilku ogrodzeniach można dostrzec wizerunek Marcina Romanowskiego, wiceministra sprawiedliwości.
Poseł Tomasz Zieliński z PiS w Tyszowcach wielkim bannerem zaprasza do swojego biura poselskiego. Kilkadziesiąt metrów dalej, nieco mniejszy materiał wykorzystał Sławomir Zawiślak, który zachęca do działania w jego stowarzyszeniu. Poseł Dariusz Stefaniuk chwali się, że załatwił kilkaset tysięcy złotych na inwestycje dla gminy Kodeń. Wrażenie robią też wielkie billboardy Moniki Pawłowskiej, które można spotkać m.in. w Chełmie i Włodawie.
To tylko wybrane miejscowości na ścianie wschodniej, wzdłuż granicy. Podobne bannery i billboardy porozwieszane są w całej Polsce. Politycy reklamują się przy tym bardzo sprytnie, bo na żadnym plakacie nie ma informacji o źródle finansowania czy partii politycznej. Byłoby to wymagane prawnie w trakcie kampanii wyborczej. Teraz nie.
- Kampania oficjalnie się nie rozpoczęła, bo nie ogłoszono postanowienia o zarządzeniu wyborów. Więc tego rodzaju agitowanie nie powinno mieć miejsca. Nie ma natomiast przepisu, który by tego zabraniał. Mamy więc wykorzystanie pewnej luki w prawie. Należałoby się zastanowić, jak można to zmienić. Można byłoby przyjąć, że tego rodzaju sprawy nie mogą dziać się np. na sześć miesięcy czy rok przed wyborami - proponuje prof. Ryszard Piotrowski, znany konstytucjonalista.
Posłowie o przedwyborczych kpinach
- Wyborcy powinni móc sprawdzić, za co płacili mi przez cztery lata. Mamy przecież polityków, którzy w ciągu czterech lat byli kilka razy na mównicy i złożyli ledwie kilka zapytań - mówi nam Jarosław Sachajko z Kukiz'15. - Ja mam ponad 400 interpelacji, 200 wystąpień i 10 projektów ustaw, które weszły w życie. Inni nagle się obudzili pod koniec kadencji i teraz zapraszają do swoich biur - ironizuje polityk.
Jak dodaje, już w ubiegłym roku w ten sposób informował mieszkańców o działalności poselskiej. Podkreśla natomiast, że "cały Lublin obwieszony jest plakatami Marty Wcisło z PO". Dzwonimy więc do posłanki Koalicji Obywatelskiej.
- Jeśli zachęcam, żeby włączyć się w nasze inicjatywy, choćby pójść na marsz 4 czerwca, to nie jest to działanie kampanijne. Wszystkie billboardy, plakaty są finansowane z moich prywatnych środków, a nie biura poselskiego - zaznacza Wcisło. - Dysponuję prywatnymi dochodami. Z biura poselskiego wydawałam pieniądze w ramach działalności posła, na inne nośniki nie wydałam grosza z publicznych pieniędzy - dodaje.
Posłanka Platformy krytykuje lubelskich działaczy PiS. Jak twierdzi, szef gabinetu wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego wydał już na promocję ok. pół miliona złotych. I nie potrafi powiedzieć, jak zdobył środki.
- Skąd 29-latek, Michał Moskal z PiS, wziął ok. pół miliona złotych na kampanię, którą mogli oglądać mieszkańcy Lubelszczyzny? Wisiał na nośnikach Perły i kilkudziesięciu innych. Pod hasłem "bezpiecznych wakacji" lansował się niemal w każdej wsi, na co drugim płocie w powiecie janowskim. Jest samozwańczym parlamentarzystą, zabiera głos z posłami, czego doświadczyłam w miejscowości Polichna. Opowiadanie, że to nie kampania wyborcza, jest kpiną - uważa Wcisło.
Próbowaliśmy się skontaktować z Michałem Moskalem, jednak nie odbierał telefonu, ani nie odpisywał na SMS-y.
Pionier wśród posłów
W rozmowie z Interią Marta Wcisło kilka razy zaznaczyła, że sama finansuje plakaty. Co z innymi? - W moim przypadku plakaty są finansowane ze środków przeznaczonych na działalność poselską - mówi nam Jarosław Sachajko.
I przekonuje, że problem jest systemowy.
- Dlatego mówimy o jednomandatowych okręgach wyborczych i systemie brytyjskim, gdzie można wydać jedną średnią krajową na wybory. Wtedy wszyscy mają równy dostęp do obywateli. W tej chwili robią to duże partie, które dostają ponad 20 mld zł rocznie - mówi polityk Kukiz’15.
Zmianę, tyle że w przestrzeni publicznej, odnotował Mariusz Kałużny z Suwerennej Polski, który działa na terenie województwa kujawsko-pomorskiego. Na reklamach opatrzonych własnym wizerunkiem zachęca, żeby zgłosić się do jego biura poselskiego. Jak wyznał nam poseł, jeśli chodzi o plakaty, jest prawdziwym pionierem.
- Niektórzy politycy, wzorując się na mnie, powiesili swoje plakaty przed wyborami. Ludzie z różnych partii zaczęli ostatnio wieszać wielkoformatowe reklamy, ale mnie to nie dotyczy - uważa ziobrysta. - Mam stałe ekspozycje, chodzi o małe powierzchnie reklamowe. Nie mnie oceniać innych posłów, niech każdy robi to, co uważa za słuszne - stwierdził.
Jak usłyszeliśmy, plakaty pomagają posłowi kontaktować się z wyborcami. Wiszą od trzech lat. - Nie mają ani logo partii, ani nawoływania do głosowania na mnie, czegokolwiek związanego z wyborami. Podaję maila, przez to mam bardzo dużo interwencji obsługiwanych przez moje biura poselskie - tłumaczy Kałużny. - Mam małe bannerki w różnych miejscowościach, ludzie piszą i wtedy się umawiamy. Dojeżdżam do nich lub spotykamy się w inny sposób. Doskonale to funkcjonuje - zachwala polityk.
Luka w prawie
Parlamentarzyści, z którymi rozmawiamy, podają różne powody, dla których ich twarze pojawiają się na reklamach w przestrzeni publicznej. Czy pokazują się legalnie? Nie do końca. A przynajmniej w opinii prof. Ryszarda Piotrowskiego, konstytucjonalisty.
- W istniejącym stanie prawnym takie praktyki są sprzeczne z dobrymi obyczajami, ale także z konstytucją. Generalnie dlatego, że naruszają zasadę równości. Ci kandydaci, którzy są już posłami i myślą o reelekcji, mogą zapraszać do biur poselskich i mają pieniądze, by takie billboardy stawiać - mówi nasz rozmówca. - Ci, którzy chcieliby kandydować, nie mają pieniędzy, bo nie ma jeszcze komitetów wyborczych. To zasadnicza nierówność - uważa.
W opinii eksperta prezydent powinien jak najszybciej zarządzić wybory, bo to, co się dzieje, jedynie pomaga obecnym politykom. Co więcej można zrobić? Odpowiedź jest prosta: niewiele. Ten, kto ma pieniądze, może sobie wykupić niemal dowolną reklamę w dowolnym miejscu. Politycy pieniądze mają i to niemałe, bo przecież w tej kadencji Sejmu dostali gigantyczne podwyżki. Stać ich więc na rozpowszechnianie swojego wizerunku. Ci, którzy natomiast dopiero pukają do polityki, muszą siedzieć w poczekalni. Czy ktokolwiek mógłby taki proceder ukrócić?
- Nie ma żadnego wytłumaczenia dla tych praktyk, ale nie ma też żadnej formy, poza zwróceniem uwagi na niestosowność takiego postępowania. Jedynie PKW może apelować o zaprzestanie takich działań - uważa prof. Piotrowski. - Ta praktyka jest w najwyższym stopniu szkodliwa i właściwie pojawiła się stosunkowo niedawno. Należałoby się zastanowić, czy są jakieś możliwości ograniczenia tego zjawiska, które przecież narusza konstytucję. Na pewno nie uda się to już przed tymi wyborami, ale może przed następnymi - zastanawia się nasz rozmówca.
Jakub Szczepański, Łukasz Szpyrka