Gdy pomiędzy lutym a marcem 2014 r. Rosja podjęła decyzję o nielegalnej aneksji ukraińskiego Krymu, świat - a za nim media - przeszedł przyspieszone korepetycje z nowego rodzaju prowadzenia konfliktów. Już nie atak pod własną flagą i konwencjonalna wymiana ognia, ale "zielone ludziki", używanie mniejszości etnicznych domagających się "suwerenności" oraz medialna dezinformacja na masową skalę. Od tego czasu wojna hybrydowa, nazywana również asymetryczną, stała się punktem odniesienia dla innych konfliktów, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. W momencie, w którym politycy oraz geopolitycy zastanawiali się, czy termin ten jest tak szeroki, że można w niego wpisać również próbę destabilizacji polskiej granicy przez białoruski reżim tworzący sztuczną presję migracyjną - historia tak przyspieszyła, że musimy znaleźć nowe definicje. Wojna popkulturowa Wszystko za sprawą rosnącego napięcia na linii Rosja-Ukraina. Choć nie przerodziło się ono do tej pory w konflikt zbrojny, jakbyśmy nie próbowali scharakteryzować aktualnych wydarzeń, nie mieszczą się one nawet w stosunkowo świeżych ramach "hybrydy". Dlaczego? Po raz pierwszy w historii wojen, zanim doszło do pierwszego wystrzału, tak wielką rolę w opisie, kreowaniu i postrzeganiu konfliktu odgrywają nie tradycyjne media, wywiady i sztaby, ale starcie na narracje, media społecznościowe i nieustanne publiczne prognozowanie oraz wyprzedzanie tego, co teoretycznie może zrobić przeciwnik. Choć media społecznościowe odgrywały już ważną rolę w lokalnych konfliktach oraz rewolucjach (bez nich nie byłoby arabskiej wiosny), za sprawą upowszechnienia się treści wideo, memów i virali - zmieniły sposób, w który obserwujemy rzeczy ze swej natury śmiertelnie poważne. Dzięki TikTokowi, Twitterowi czy Telegramowi, wgląd w masowe gromadzenie wojsk przez Moskwę, przerzucanie kolejnych kontyngentów z najdalszych regionów Rosji, czołgi grzęznące na ćwiczeniach w błocie czy transporty kolejowe sprzętu pancernego, przestały być domeną ekspertów, analityków i agencji wywiadowczych. Stały się elementem popkultury. "Vladdy Daddy, please no war" Jeżeli początkową bierność aliantów w obliczu agresji niemieckiej III Rzeszy na Polskę nazywano "dziwną wojną", to - miejmy nadzieję niedoszły - konflikt Rosji z Ukrainą trzeba nazwać "postwojną". Jej wyróżnikiem jest względna transparentność, która zmierza do pozbawienia agresora przewagi zaskoczenia. Nowe reguły gry zrozumiały Stany Zjednoczone, przodujące w kontrolowanych przeciekach medialnych, ujawniających plany rosyjskiej prowokacji oraz możliwe daty ofensywy, ale wcześniej niemal to samo robiły zastępy anonimowych internautów, którzy na masową skalę wrzucali krótkie relacje wideo rosyjsko-białoruskich ćwiczeń, przelotu śmigłowców bojowych, dzielili się zdjęciami satelitarnymi, obserwowali ruch lotniczy nad Ukrainą, donosili o polityce Unii wobec Putina wraz z kąśliwymi komentarzami. ZOBACZ TEŻ: TikTok testuje bardzo przydatną funkcję TikTokowy "konflikt live" z czasem ewoluował w kierunku memów, gdy do akcji wkroczyło pokolenie Z. Obok systemów rakietowych i dyslokacji uzbrojenia, coraz częściej pojawiały się komentarze nastolatków w stylu: "To moja pierwsza wojna, trochę się denerwuję". W znany jedynie mediom społecznościowym sposób, wojna nerwów Kijowa z Moskwą przeniosła się na płaszczyznę wojny memów, z których najpopularniejszym (ponad 28 mln odsłon na TikToku), został apel do "Vladdy Daddy" (luźne tłumaczenia "Tatusia Putina"), aby "zatrzymał wojnę". Jak ocalić kota Schrödingera? Młodzi internauci najpierw tysiącami, później w jeszcze większej skali komentowali nieoficjalny profil Władimira Putina na Instagramie, następnie w oficjalnych kanałach rosyjskiego rządu na Twitterze prosili o "anulowanie III wojny światowej" ponieważ... "mieszkają na Ukrainie i chcą ocalić swoje koty". A propos kotów, obecne napięcie militarno-medialne dobrze obrazuje słynny eksperyment teoretyczny w fizyce kwantowej, zwany kotem Schrödingera. W dużym skrócie zakłada on, że w świecie pojedynczych cząstek, zanim nie dokonamy obserwacji, kwant energii może istnieć w dwóch stanach - jak kot, który przed otwarciem kartonu, w którym siedzi, jest żywy i martwy równocześnie. Obecna wojna, za sprawą nieustannej transparentności, dziesiątkom tysięcy relacji, nieustannym wyprzedzaniu faktów, śledzeniu ruchów Kremla, kontrowaniu ich i wyśmiewaniu - wygląda jak to nieszczęsne zwierzę. Jest i nie jest równocześnie. W tej samej chwili Rosjanie mogą zaatakować lata dzień oraz wycofują jednostki po ćwiczeniach na Białorusi. Kamuflują swoje intencje oraz transmitują je na cały świat za pomocą smartfonów przechodniów. Tak właśnie wygląda "dziwna wojna" naszego pokolenia. Jej bronią wcale nie są pociski pancerne. Marcin Makowski dla "Wydarzeń" Interii