Jolanta Kamińska, Interia: Za nami rok z pandemią. Covid z dnia na dzień wymógł na nas drastyczną zmianę trybu życia. Zaczynamy już wariować, czy radzimy sobie z tą sytuacją? Dr Maria Baran, psycholog, Uniwersytet Humanistycznospołeczny SWPS w Warszawie: - Tragedii nie ma, ale niewątpliwie jest źle. Pandemia wpłynęła negatywnie na nasz stan psychiczny i dobrostan - czyli na zadowolenie z życia, poczucie kontroli, poczucie samotności czy poczucie wsparcia społecznego, a więc te zmienne, które bezpośrednio są związane z naszym dobrostanem. Pytam, bo badała pani psychologiczne konsekwencje pandemii w Polsce. - Tak, razem z dr hab. Katarzyną Hamer i dr Martą Marchlewską z IP PAN oraz z profesorem dr hab. Krzysztofem Kaniastym. Nasze badania realizowaliśmy na przestrzeni 10 miesięcy: czterokrotnie powracaliśmy do tych samych uczestników. Pierwszy etap odbył się w marcu, kolejny w kwietniu, potem na przełomie maja i czerwca. Ostatni w grudniu. Kiedy Polacy mieli się najgorzej? - W maju i czerwcu. Między marcem a przełomem maja i czerwca wzrosło poczucie samotności oraz dystres - a więc symptomy depresji i lęku uogólnionego i spadło zadowolenie z życia. Warto jednak dodać, że w grudniu ta sytuacja się nie pogorszyła: poczucie samotności i zadowolenie z życia były na tym samym poziomie co w połowie roku, a dystres nawet lekko się obniżył. Dlaczego? - Po pierwsze, przyzwyczailiśmy się do życia z pandemią. Po drugie, ma to związek ze strategią zaprzeczenia. Sprawdziliśmy, w jaki sposób Polacy radzą sobie ze stresem. Na początku pandemii stosowali głównie strategię zadaniową i unikową. Strategia zadaniowa jest typowa dla reakcji alarmowej. Kiedy sytuacja zmienia się z dnia na dzień, mobilizujemy się, by działać najlepiej jak się da. Ale w końcu przychodzi zmęczenie. - I faktycznie, pod koniec roku odnotowaliśmy spadki stosowania tej strategii. Choć i tak nadal była najpopularniejsza. Jednak w drugiej połowie roku znacznie wzrosło stosowanie strategii zaprzeczania, czyli takiego myślenia: "niebezpieczeństwo jest rozdmuchane, nie ma co zamykać biznesów, lepiej pożyć niż się izolować". Ludzie zaczęli zamykać oczy na istniejące zagrożenie. I patrzeć coraz sceptyczniej na obostrzenia. Coraz głośniej słychać głosy negujące restrykcje i sens ich przestrzegania. A przecież na początku byliśmy bardziej zdyscyplinowani. - Widać tu ewidentną zmianę. Zaczęliśmy od bardzo wysokiego poziomu, bo ponad 80 proc. deklarowało w marcu stosowanie się do zaleceń. Wraz z kolejnymi fazami badania notowaliśmy istotne spadki. Paradoksalnie, mimo że zwiększała się liczba zakażeń i ofiar śmiertelnych covidu, to poziom obaw się zmniejszał. To może być symptom przyzwyczajenia się do trudnej sytuacji, która zdaje się nie mieć końca. Z czasem coraz mniej baliśmy się koronawirusa. To jedyne przyczyny? - Myślę, że jest ich więcej. Zwróćmy uwagę na niskie zaufanie społeczne do działań rządu. Zwłaszcza po sytuacjach, kiedy jego członków przyłapywano na łamaniu obostrzeń. Kiedy ktoś mówi jedno, a robi drugie, traci wiarygodność. Poza tym istotne są też względy kulturowe. My, Polacy niespecjalnie stosujemy się do reguł. By to robić, potrzebujemy poczucia, że są one sensowne. Tymczasem w niektórych decyzjach rządzących trudno było znaleźć logikę. Zakazywano wstępu do lasu, choć badania wskazywały, że ryzyko zakażenia jest tam znikome. Rząd otwierał galerie, jednocześnie zamykając stoki, choć znów badania mówiły o wiele wyższym ryzyku zakażenia właśnie w przestrzeniach zamkniętych. Dopiero teraz zabroniono używania przyłbic, choć od dawna było wiadome, że nie jest to skuteczna ochrona. - Takie decyzje pogłębiają dezorientację. Jeśli ludzie nie widzą logiki w zmianach, trudniej się im do nich stosować. A jeśli nie stosujemy się do obostrzeń, stwarzamy zagrożenia dla siebie i innych. Z naszych badań płynie pesymistyczny wniosek - spada przestrzeganie zaleceń, a wzrasta stosowanie strategii zaprzeczania. To niestety może sprzyjać szerzeniu się koronawirusa. Niemałą popularność zyskały też teorie spiskowe. Dlaczego? - To element strategii radzenia sobie z niepewnością. Są osoby o niższej i wyższej tolerancji na niepewność. My, ludzie jesteśmy oszczędni poznawczo. Kiedy pojawia się wiele sprzecznych informacji, zamiast poszukiwać rozstrzygnięć, często idziemy na skróty. Zwłaszcza w sytuacji zagrożenia, kiedy mamy wiele do zrobienia. A taki brak krytycznego myślenia sprzyja niestety szerzeniu się teorii spiskowych. Jednak, z naszych badań wynika, że z rozwojem pandemii spadła wiara w nieprawdziwe informacje na temat koronawirusa, ale z kolei wzrosła wiara w spiski. Można stworzyć profil psychologiczny osoby, która jest bardziej podatna na uleganie teoriom spiskowym? - Tak. Jak już wspomniałam, to często są osoby, które nie radzą sobie z krytycznym myśleniem. Co więcej, z badań Marty Marchlewskiej przeprowadzonych we współpracy z Aleksandrą Cichocką i Agnieszką Golec de Zavala wynika, że osoby mające tendencję do myślenia spiskowego, to też najczęściej osoby narcystyczne. Jakie obawy w związku z pandemią dominowały dotychczas wśród Polaków? - Wiosną najczęściej wyrażano obawy związane z tym, że wirus będzie się rozprzestrzeniał zbyt szybko, bo inni nie będą stosować się do zaleceń. Poza tym baliśmy się przepełnionych szpitali i niewydolności w systemie ochrony zdrowia. Obawialiśmy się także zachorowania kogoś bliskiego i kryzysu finansowego. Co ciekawe, bardziej baliśmy, że zachoruje ktoś z naszych bliskich niż my sami. W kwietniu nastąpiła zmiana. Na pierwsze miejsce wysunął się kryzys finansowy. Pod koniec maja zmniejszył się poziom obaw, a jeśli chodzi o ich rodzaj - były podobne do tych z kwietnia. Natomiast w grudniu zaczęliśmy się bać, że pogorszy się nasz stan zdrowia przez utrudniony dostęp do służby zdrowia. I to była główna obawa. Pandemia naraża nas na długotrwały stres. Jak to wpływa na nasz stan psychiczny? - Przede wszystkim następuje spadek dobrostanu. Mamy do czynienia z globalnym kryzysem. Nie wiadomo, co przyniesie jutro. Nieustannie pojawią się zmiany w obostrzeniach. Obserwujemy okresowe nasilanie i słabnięcie pandemii. To powoduje, że ludzie tracą poczucie kontroli nad swoim losem, a to jedna z podstawowych potrzeb człowieka. Jeśli ja nie czuję, że moje działania mogą przynieść efekt i kształtować rzeczywistość wokół mnie, to pojawia się poczucie bezsensu, obawy i frustracje. Bez poczucia kontroli trudno o dobrostan. Człowiek jako istota społeczna potrzebuje też kontaktów z innymi. Pandemia je ograniczyła. - Psychologowie mają dowody na to, że bez innych ludzi człowiek częściej choruje i szybciej umiera. Bycie wśród ludzi jest esencją człowieczeństwa. Ograniczenie kontaktów, życie w izolacji, w dodatku połączone ze spadkiem wsparcia społecznego, powodują natężenie symptomów depresji i lęku. Jak sobie radzić w tej sytuacji? - Przede wszystkim nie bać się prosić o pomoc. Należy odróżnić depresję od obniżonego nastroju. W tym pierwszym przypadku należy koniecznie szukać pomocy u specjalisty, depresję, jak niemal każdą inną chorobę się leczy. Tu nie pomoże czekolada, aktywność fizyczna, czy wygadanie się komuś bliskiemu, tylko kontakt z lekarzem, który dobierze leki i zaleci terapię. Jeśli jednak mamy po prostu gorszy czas, to warto zadbać o takie elementy jak kontakt z bliskimi, nawet online, aktywność fizyczna, medytacja, przebywanie na łonie przyrody, które korzystnie wpływają na nasz dobrostan. Poza tym znamy siebie i wiemy, co poprawia nasze samopoczucie. Dobrze też znaleźć skrawek życia, nad którym mamy poczucie kontroli i to pielęgnować. W takich najgorszych czasach, kiedy ludzie odczuwają cierpienie, warto również wyciągać rękę do innych. Pomaganie nas wzmacnia. Jak rozpoznać, że czas udać się do specjalisty? - Zawsze jeśli coś nas niepokoi, warto to skonsultować. Każdy może mieć gorszy dzień, ale jeśli gorszy dzień przeradza się w gorszy tydzień, gorszy miesiąc, to się nie zmienia i odczuwamy ciągłe zmęczenie, brak sił i podenerwowanie, czujemy pustkę, warto to skonsultować. Powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytania, co się zmieniło i jak długo utrzymują się objawy? Depresja jest chorobą, a chorobę się leczy. Czy można wyróżnić grupę, która czuje się najbardziej poszkodowana przez pandemię? - Ludzie młodzi. To pewien paradoks, bo COVID-19 najbardziej zagraża najstarszym. Jednak dystres - a więc symptomy depresji i lęku uogólnionego, takie jak łatwe wpadanie w gniew, uczucie zmęczenia lub braku energii, czy ciągłe zamartwianie się - natężenie jego symptomów najczęściej deklarowały osoby w wieku od 18-24 lat. Ta grupa silniej odczuwała także samotność. Osoby młode mają szeroko rozwinięte sieci kontaktów i zapewne dlatego najdotkliwiej czują ich brak. Staliśmy się społeczeństwem indywidualistów. Jednak pandemia spowodowała zwrot ku wspólnocie. W pierwszych 10 tygodniach po ogłoszeniu stanu wyjątkowego w USA, naukowcy Harvardu przeanalizowali język w mediach społecznościowych i na blogach. Nastąpił ogromny wzrost liczby słów określających wzajemne wspieranie się. Popularność zaczęło zyskiwać słowo "poświęcenie". To chwilowe, czy czeka nas społeczna zmiana pod tym względem? - Nie będzie zmiany. Mamy dane na ten temat. Profesor Krzysztof Kaniasty, członek naszego zespołu, już od wielu lat bada wsparcie społeczne w sytuacjach klęsk żywiołowych i innych kryzysów. W zeszłorocznych badaniach na temat zachowań w czasie pandemii zreplikowaliśmy właściwie efekt pogorszenia stanu wsparcia społecznego, znany z wcześniejszych badań profesora. Otóż - zwykle na początku jest faza mobilizacji. Podczas kryzysu, na przykład zdrowotnego z jakim mamy do czynienia, wzrasta identyfikacja z innymi osobami w ciężkim położeniu. Zbliżamy się do siebie. Stajemy się prospołeczni, chcemy udzielać pomocy, troszczymy się o innych. Ale to mija? - Tak. Z naszych badań również wynika, że kiedy zaczęła się pandemia, nastąpił wzrost chęci niesienia pomocy i poczucia wsparcia społecznego. Ta tendencja rosła aż do przełomu maja i czerwca. W grudniu już zanotowaliśmy spadek zarówno poczucia wsparcia jak i udzielania pomocy. Dlaczego? - Kiedy sytuacja kryzysu się przedłuża, następuje pogorszenie, bo zasoby, które mamy, by interesować się innymi po prostu się kurczą. Mimo naszych działań, sytuacja się nie poprawia. Dlatego ludzie znów zwracają się ku sobie. Myślę, że jesteśmy w stanie wyciągnąć coś dobrego z pandemii, ale w tym sensie, że ktoś przewartościuje swoje życie, zobaczy, co jest ważne. W skali społecznej mamy ogromną zdolność do adaptacji. Zaadaptowaliśmy się do sytuacji, która jest trudna. Kiedy ona minie, społecznie szybko o niej zapomnimy. Na początku łudziliśmy się, że w rok uda się opanować pandemię. Tymczasem kryzys się przedłuża. Ile jeszcze jesteśmy w stanie wytrzymać jako społeczeństwo? - W grudniu pytaliśmy Polaków o to, czy obawiają się, że nie wytrzymaliby psychicznie wprowadzenie kolejnego lockdownu. 26 proc. odpowiedziało twierdząco. To mniejszość - ludzie, którzy są bardziej podatni i bardziej wrażliwi. Jednak większość adaptuje się do sytuacji, tego że lockdown raz jest, a raz go nie ma. Człowiek naprawdę jest w stanie przyzwyczaić się do trudnych warunków i znaleźć w sobie pokłady siły, o których istnienie nigdy siebie nie podejrzewał. Rozmawiała Jolanta Kamińska Czytaj także: Covidowe palce, mgła mózgowa. Z czym zmagają się ozdrowieńcy? ***Badania nad wpływem pandemii COVID-19 na zachowania, postawy i dobrostan Polaków realizuje zespół: dr hab. Katarzyna Hamer, prof. w Instytucie Psychologii PAN, dr Maria Baran (Uniwersytet Humanistycznospołeczny SWPS w Warszawie), dr Marta Marchlewska (IP PAN) i prof. dr hab. Krzysztof Kaniasty (IP PAN, Indiana University of Pennsylvania).Badania (wspomagany komputerowo wywiad online) były prowadzone na tej samej grupie dorosłych Polek i Polaków na ogólnopolskim panelu badawczym ARIADNA. Na pierwszą ankietę (w marcu 2020 r.) odpowiedziało 1098 osób (reprezentatywna próba ogólnopolska), na drugą (w kwietniu) 868, na trzecią (przełom maja i czerwca) 794, na ostatnią (w grudniu) 807. Raporty z badań można znaleźć tutaj