W ostatnich dniach mamy do czynienia z eskalacją pandemii. Dokładnie takich słów użył minister zdrowia Adam Niedzielski na konferencji prasowej 1 października. Tego dnia liczba zakażeń wyniosła 1967 i wówczas była rekordowa. W kolejnych dniach padał rekord za rekordem. "Bariera" trzech tysięcy zakażeń pękła 7 października - badania laboratoryjne potwierdziły 3003 nowe przypadki koronawirusa. Zmarło 75 osób, co z kolei stanowiło najwyższą dobową liczbę zgonów od początku epidemii. O wiele gorsze liczby przyniosły kolejne dni. 8 października to 4280 nowych przypadków i 76 zgonów, 9 października to natomiast 4739 stwierdzonych zakażeń i 52 kolejne zgony. Wysokie liczby nowych zakażeń zmusiły resort zdrowia do zmiany podejścia i przyjęcia polityki "zero tolerancji" wobec nieprzestrzegających zasad wprowadzanych w związku z epidemią. Od 10 października cała Polska będzie jedną wielką żółtą strefą (wyjątkiem są "czerwone" powiaty i sześć miast). Oznacza to szereg obostrzeń w kraju, a najważniejszym z nich jest noszenie maseczki także na świeżym powietrzu (w przypadku szkół również w klasach - chyba że rząd w sobotę zdecyduje inaczej). Bez niej będą mogły poruszać się tylko osoby posiadające zaświadczenie lekarskie lub te z dokumentem potwierdzającym niepełnosprawność lub niesamodzielność. Sytuacja w szkołach Wraz z gigantycznym wzrostem zakażeń w kraju na nowo rozgorzała dyskusja wokół funkcjonowania szkół. Decyzje w tym zakresie zapowiedział podczas czwartkowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki. Jak ustaliło nieoficjalnie RMF FM, w placówkach ma powrócić edukacja zdalna. Na początek w najstarszych klasach. - Tracimy w tej chwili trochę kontrolę nad rozwojem epidemii. W dwóch na trzy przypadki nie znamy źródła zakażenia chorego. Wiemy jednak, że w dużej mierze są nimi dzieci w szkołach - zaznaczał dzień przed wystąpieniem szefa rządu dr Jakub Zieliński z Zespołu Modelu Epidemiologicznego ICM Uniwersytetu Warszawskiego. Według danych Ministerstwa Edukacji Narodowej pozyskanych od kuratorów oświaty (stan na czwartek, 8 października, godz. 14) w trybie mieszanym pracowały 674 placówki oświatowe, a 147 w trybie zdalnym. 47 663 przedszkoli, szkół i innych placówek oświatowych pracowało w trybie stacjonarnym - to 98,31 proc. wszystkich - przekazywało MEN. Liczba szkół pracujących w czwartek w sposób inny niż stacjonarny była jednak najwyższa od początku roku szkolnego. - Szkoły nie są głównym źródłem zarażenia koronawirusem. Stanowią jedynie ok. 2 proc. wszystkich zakażeń. Sytuacja w placówkach oświatowych jest analizowana - zapewnia resort edukacji. Zdalnie w strefach czerwonych - W czerwonych strefach szkoły powinny przejść całkowicie na nauczanie zdalne. To wynika z logiki - jeżeli tworzymy czerwone strefy, mają być to strefy "zostań w domu", to dzieci tym bardziej nie powinny się przemieszczać. Rodzice odwożą je do szkół, tysiące nauczycieli, obsługa w szkołach codziennie muszą dojeżdżać do pracy. To wielkie grupy ludzi - zaznacza w rozmowie z Interią dr Paweł Grzesiowski, pediatra, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń, pytany o to, jaki ruch rząd powinien wykonać w przypadku placówek edukacyjnych. W strefach żółtych, okiem eksperta, sytuacja jest inna. - Mamy np. takie szkoły, gdzie jest setka dzieci uczących się w dużym budynku, gdzie można zachować zasady bezpieczeństwa. W takich miejscach można jeszcze spokojnie utrzymać lekcje. A z drugiej strony mamy szkoły w dużych miastach, w których uczy się tysiąc dzieci w jednym budynku, gdzie nie ma możliwości zachowania żadnej profilaktyki - taka szkoła powinna nauczać online - wskazuje, dodając, że ze strony rządu potrzebna jest konsekwencja. - Z jednej strony ogłaszamy, że strefa jest czerwona, a z drugiej strony mówimy - "dzieci chodźcie sobie do szkoły, jest super". To jest po prostu niekonsekwencja i ludzie to widząc, tracą zaufanie. Każde działanie, które nie jest działaniem spójnym i konsekwentnym, jest przez ludzi kwestionowane i powoduje, że coraz więcej osób ma wątpliwości, czy są to decyzje uzasadnione. Tak jest np. z obostrzeniami dotyczącymi restauracji (w czerwonych strefach restauracje czynne będą do godz. 22 - red.). Czy wirus patrzy na to, która jest godzina? - pyta dr Grzesiowski. - Nie zgadzam się też z tym, że największe miasta nadal nie są czerwonymi strefami. Uważam, że te miasta na prawach powiatów powinny być czerwone. Wiemy, że tu jest duże zagęszczenie ludności na kilometr kwadratowy. Musielibyśmy mieć dwa tysiące zakażeń dziennie w Warszawie, żeby trafić do strefy czerwonej. To absurd - dodaje. Zacząć od młodzieży Jest też jeszcze jeden czynnik, który rząd powinien wziąć pod uwagę, decydując w sprawie szkół - wiek dzieci. - Badania mówią, że młodsze dzieci mają mniej szans na zakażenie i zarażanie, a starsze więcej. Dlatego jestem zdecydowanie za tym, żeby zaczynać od dzieci powyżej 12 lat i młodzieży, czyli puszczać tę grupę w pierwszej kolejności na zajęcia online. Badania wskazują też, że im młodsze dziecko, tym lżejszy przebieg. Aczkolwiek jest jeden argument do rozważenia. Jednak kontakt osobisty, opiekuńczy jest u młodzieży mniejszy, niż u małych dzieci - słyszymy od dr. Grzesiowskiego. - Nie ma jednoznacznych dowodów na to, że dzieci są teraz głównym czynnikiem wpływającym na rozprzestrzenianie się wirusa, ale patrząc na rozproszenie zachorowań w całym kraju - nie ma innego wytłumaczenia. Patrząc wokół siebie, jest dużo takich rodzin, gdzie to dziecko najpierw chorowało i przeniosło zakażenie na członków swojej rodziny - zwraca uwagę.