- 17 września będziemy w całej sile, wsparci "Solidarnością", pokazywać swoje zadowolenie z tego, jak nas potraktował rząd. Liczymy jeszcze na pana premiera i jego zapewnienia o rozwiązaniu problemu - mówi Interii Michał Niedźwiecki reprezentujący rybołówstwo rekreacyjne w sporze zbiorowym z rządem. O sprawie szerzej pisaliśmy wiosną 2020 roku. "Od 1 stycznia obowiązuje czteroletni zakaz połowu dorsza na Bałtyku. To decyzja Komisji Europejskiej, która wprowadziła przepisy w trosce o ten gatunek, który od lat nie może się odbudować. Z jednej strony są więc postulaty ekologiczne i nowe prawo unijne, a z drugiej interes tych, którzy na połowach dorsza zarabiali. To dość duża grupa, do której należy 130-150 armatorów". Strona społeczna domagała się wówczas rekompensaty za trwałe odejście od zawodu, odszkodowania za utratę stanowisk i rekompensaty za czas postoju. Łączny koszt postulatów oszacowali na 150 mln zł. Porozumienie, które nie weszło w życie Przeciąganie liny z rządem chwilę trwało, aż w końcu ówczesny minister Marek Gróbarczyk podpisał 9-punktowe porozumienie (jego treść publikujemy poniżej). Jak informują nas poszkodowani, do tej pory ani jeden punkt tej umowy nie został zrealizowany. Co ciekawe, Ministerstwo Gospodarki Wodnej i Żeglugi Śródlądowej zostało zlikwidowane w październiku 2020 roku. - I nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności, by tym ludziom pomóc - grzmi jeden z posłów opozycji. Jak dodaje, armatorzy mają utrudnione zadanie, bo teoretycznie sprawę mogłyby kontynuować aż trzy ministerstwa - Marek Gróbarczyk zasiada teraz w resorcie infrastruktury, Anna Moskwa w resorcie klimatu, ale najwięcej do powiedzenia ma wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk. Co więcej, sytuacja nieco się zmieniła, bo okazuje się, że zakaz połowu dorsza nie będzie obowiązywał przez cztery lata, ale 10. - Wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra poinformował nas na spotkaniu 8 marca, że w ciągu najbliższych 10 lat nie będzie możliwości połowu dorsza. Do tego w przyszłym roku na nasze łowiska wchodzą farmy wiatrowe. Mamy związane ręce - nie ukrywa Niedźwiecki. - Cały czas czekamy na pieniądze, bo nie mamy się z czego przebranżowić. Płacimy opłaty portowe, a nasze statki muszą mieć ważne przeglądy i opłaty, za które płaci się grube pieniądze. Jeśli ktoś wpakował w statek kupę pieniędzy to liczył, że będzie w ciągu 10 lat zarabiał, ale z dnia na dzień to się zmieniło. Ciężko się przebranżowić nie mając własnych środków, a jedynie wydatki - dodaje. Dostali pieniądze, ale inne Tymczasem nie jest tak, że armatorzy nie otrzymali żadnych pieniędzy. Większość z nich mogła liczyć na wsparcie państwa w wysokości 200 tys. zł wypłacanych z funduszu covidowego. W lutym przedstawiciele armatorów uczestniczyli w posiedzeniu sejmowej komisji gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej. Atmosfera była bardzo napięta, a jak podnosili rybacy, pieniądze z tarczy nie rozwiązują tematu, bo dostali je też inni przedsiębiorcy w Polsce. Kluczem do rozwiązania sporu jest wypełnienie podpisanego porozumienia. - Chciałbym przypomnieć, że ciągle chyba mylimy przedmiot naszej dyskusji, debaty. Cały czas słyszę o odszkodowaniach covidowych ze strony ministerstwa, a kompletnie nie rozmawiamy o kwestii rekompensat dla rybołówstwa rekreacyjnego z powodu zamknięcia połowów. Jeżeli na to nie uzyskam odpowiedzi, to dzisiejsze posiedzenie komisji będzie bezprzedmiotowe - uznał przewodniczący komisji Marek Sawicki. Obecny na posiedzeniu wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra, wraz z posłem PiS Czesławem Hocem, mówili natomiast więcej o odszkodowaniach covidowych niż o wypełnieniu porozumienia. Taka postawa strony rządowej nie została bez odpowiedzi. "Rząd planuje nas oszukać i spuścić w toalecie, tak?" - Nie owijajmy w bawełnę. Panie ministrze, z wielkim szacunkiem dla pana, zaczynamy się bawić w jakieś zamydlanie, w jakąś gierkę. Rząd zawarł z nami porozumienie. Teraz to przekierowuje, że załatwi porozumienie, dlatego że wypłaci covidowe. Ludzie zostali z kredytami, tak jak kolega powiedział. Niektórym udało się wyjść na zero po dostaniu covidowego. Zostali ze statkami, mają po 200-300 tys. zł, są komornicy, zaczynają się licytacje, a wy się cieszycie. Oszukaliście nas z premedytacją - grzmiał Wojciech Sikorski, członek sztabu kryzysowego Armatorów Rybołówstwa Rekreacyjnego. Dyskusji przysłuchiwał się też poseł Paweł Kukiz, który powiedział: - Na Boga, albo tych ludzi traktujecie poważnie, albo mówicie im: "słuchajcie, nie mamy kasy, jesteście dla nas mało warci, nie przynosicie nam głosów, wypad". - Rząd planuje nas oszukać i spuścić w toalecie, tak? I nic więcej. Nie mówi pan o realizacji porozumienia, pan nawet się chce się z nami spotkać. Oszukaliście nas. Wyjdziemy na ulicę. Już się pogodziliśmy, że chcecie nas oszukać (...) Wyjdziemy na ulicę - za chwilę. Poczekamy jeszcze chwilę. Po prostu przeczekaliśmy tyle czasu, że zaczekamy jeszcze chwilę. To, że my nie mamy pieniędzy, że nas nie stać, to nie znaczy, że nie wyjdziemy na ulicę. Wyjdziemy za chwilę na ulicę. Będziemy blokowali drogi, dlatego że to nam pozostało - dodawał Sikorski. Święto PiS z dodatkowymi atrakcjami Armatorzy rzeczywiście planują wyjść na ulicę. Z informacji, do których dotarła Interia wynika, że 17 września przy otwarciu Kanału przez Mierzeję Wiślaną, zjawi się tam kilkanaście autokarów. Wśród nich będą ci, którzy chcą głośno protestować przeciwko działaniom rządu. Ma to być spontaniczna celebracja, żadna zorganizowana akcja. Z zapowiedzi wynika, że pojawią się różne transparenty "widoczne z bardzo daleka". Przynajmniej kilkunastu rybaków ciągle rozważa ruch kutrami od strony morskiej, o ile akwen nie będzie zamknięty. Nie chcą naruszać przepisów, bo boją się wysokich kar. Co ciekawe, armatorzy mają dość niespodziewane wsparcie od "Solidarności" regionu gdańskiego. Nawiązali porozumienie, bo liczyli, że dzięki temu rozmowy z rządem będą bardziej konstruktywne. Powołali nawet Komisję Międzyzakładową Pracowników Morza Bałtyckiego. "Solidarność" pomaga głównie pod kątem prawnym, ale w sobotę i jej przedstawiciele mają pojawić się na święcie Prawa i Sprawiedliwości, czyli otwarciu Kanału przez Mierzeję Wiślaną. Łukasz Szpyrka