Świadek zmartwychwstania
Całun Turyński wciąż fascynuje badaczy z całego świata i wciąż pozostaje tajemnicą. Mierzący nieco ponad pięć metrów kwadratowych kawałek lnianego płótna od wieków jest przedmiotem spekulacji, badań i domysłów. Czym jest i skąd pochodzi to białe prześcieradło, nad którym głowią się najtęższe umysły z 39 dziedzin nauki, począwszy od medycyny sądowej, przez biblistykę, teologię, kryminalistykę, na informatyce kończąc?
Pewne jest jedno. Nie jest to zwyczajne prześcieradło. Znajduje się na nim pośmiertny obraz umęczonego mężczyzny. Jedni wierzą, że jest to autentyczne płótno, w które po zdjęciu z krzyża owinięto ciało Chrystusa, a znajdujący się na nim wizerunek jest po prostu "fotografią" Jezusa z Nazaretu. Dla nich to "niemy świadek" zmartwychwstania. Inni zaś twierdzą, że jest to jedynie średniowieczny malunek. Dla nich z kolei to dowód na istnienie niezwykle utalentowanego artysty. Zarówno jedni, jak i drudzy dążą do poznania prawdy i rozwikłania niezwykłej zagadki Całunu Turyńskiego.
Człowiek z Całunu
- Całun jest wyzwaniem dla rozumu. Od każdego człowieka, a zwłaszcza od uczonego, wymaga przede wszystkim wysiłku, który pozwoli mu przyjąć z pokorą głębokie przesłanie, przemawiające do jego umysłu i dotykające jego życia. Tajemniczy urok Całunu każe nam pytać o związek między świętym płótnem a historycznymi wydarzeniami z życia Jezusa - tak o próbach wyjaśnienia autentyczności Całunu mówił 24 maja 1998 roku w katedrze turyńskiej Jan Paweł II, dodając, że Kościół, nie mogąc sam poradzić sobie z tym problemem, "powierza uczonym zadanie prowadzenia dalszych badań, mających na celu znalezienie odpowiedzi na pytania związane z Całunem, w który - wedle tradycji - miało być owinięte ciało naszego Odkupiciela po zdjęciu z krzyża".
Choć od co najmniej 650 lat Całun znajduje się w Europie, jego badania na dużą skalę rozpoczęły się dopiero w roku 1898. Wtedy to fotograf Secondo Pia, za przyzwoleniem włoskiego króla Humberta, wykonał pierwsze zdjęcia Całunu. Wywołując klisze, Pia dokonał niezwykłego odkrycia. Okazało się, że obrazy odciśnięte na Całunie są w negatywie. Oznacza to, że na czarno-białej kliszy fotograficznej Pia otrzymał gotową fotografię. Po wykonaniu tradycyjnej odbitki jego oczom na powrót ukazał się negatyw. Prawie natychmiast ruszyła lawina domysłów. Do tej pory niemal bezkrytycznie wierzono, że Całun jest pośmiertnym prześcieradłem Chrystusa. Odkrycie włoskiego fotografa jeszcze bardziej wzmocniło tę pewność. Z biegiem lat zaczęły powstawać też nowe hipotezy podważające tradycję.
Wiemy na pewno, że przechowywane w katedrze turyńskiej płótno ma 437 cm długości i 111 cm szerokości. Znajdują się na nim zestawione głowami wizerunki - przedni i tylny - ciała zmarłego człowieka. Wiadomo, że był on wysoki, o atletycznej budowie ciała (ok. 180 cm wzrostu i 80 kg wagi), miał długie włosy i brodę. Na wizerunku widoczne są rany odpowiadające ranom z ewangelicznych opisów męki Chrystusa: liczne ślady biczowania, wycieki krwi z przebitych nadgarstków i stóp oraz prawego boku, a także ślady po koronie cierniowej. Ale czy rzeczywiście jest to Jezus?
Owinięty w płótna
To, że Jezus umarł na krzyżu, jest pewne. Po śmierci został pochowany przez Józefa z Arymatei w grobowcu wykutym w skale. Wcześniej ciało zostało owinięte w płótno. Mówią o tym wszyscy czterej ewangeliści. Zacytujmy jedynie świętego Jana: "Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania. A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo" (J 19, 40-41). Płótna znajdowały się też w pustym grobie, dokąd po zmartwychwstaniu pobiegli uczniowie. Mówi o tym także św. Jan, opisując moment, gdy wraz z Piotrem pobiegli do grobowca zawiadomieni o zniknięciu ciała Jezusa: "Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu" (J 20, 4-7). Co stało się z płótnem po Zmartwychwstaniu, o tym ewangeliści już nie mówią. Ewangelie apokryficzne - niewłączone do Pisma Świętego - wspominają, że płótna ukryli apostołowie. Nic więcej jednak nie wiadomo. Pierwszy historycznie udokumentowany fakt dotyczący Całunu Turyńskiego pochodzi z 1356 roku. W niewielkiej miejscowości Lirey na północy Francji po raz pierwszy zaprezentowano Całun - był on wówczas własnością wdowy po rycerzu Geoffroyu I de Charny.
Czy Całun to Mandylion?
O ile historycy niemal z zegarmistrzowską precyzją potrafią przedstawić losy Całunu po 1356 roku, o tyle ustalenie tego, co działo się z płótnami pogrzebowymi Chrystusa od zmartwychwstania aż do połowy XIV wieku, sprowadza się jedynie do hipotez. Większość badaczy przyjęła za pewnik tezy przedstawione w latach 70. ubiegłego stulecia przez Iana Wilsona, jednego z najbardziej znanych syndonologów. Ten angielski historyk w książce "Całun Turyński" przedstawił prawdopodobne losy płócien pośmiertnych Chrystusa. Jego zdaniem Całun to nic innego jak czczony we wschodnim chrześcijaństwie Mandylion - wizerunek twarzy Jezusa, który zaginął podczas rabunku Konstantynopola w trakcie IV wyprawy krzyżowej w 1204 roku. Jednak według tradycji Mandylion przedstawiał jedynie twarz Chrystusa - o całym ciele nie było mowy. Wilson tłumaczy, że Mandylion to Całun, ale złożony i umieszczony w gablocie, tak że widać było jedynie samą twarz.
Z tezą Wilsona polemizuje niemiecki syndonolog, ks. Heinrich Pfeiffer, który wskazuje, że oprócz Całunu Turyńskiego istnieje jeszcze inne płótno pogrzebowe, czyli Chusta z Manoppello, i to ona była czczona jako praikona Chrystusa. Ponieważ poważne badania nad tą ostatnią relikwią zaczęły się dopiero niedawno, większość naukowców zajmuje stanowisko wyczekujące. Jeden z nielicznych polskich syndonologów Jerzy Dołęga-Chodasiewicz uważa, że czczonym w Bizancjum obrazem był Całun Turyński. W rozmowie z "Ozonem" powołuje się na świadectwa historyczne: - Jednym z nich jest dzieło rycerza Roberta de Clari, który wspomina, że w klasztorze Świętej Maryi Blacherneńskiej widział "Całun, w który owinięty był nasz Pan". Innym świadectwem obecności Całunu w Konstantynopolu są słowa Mikołaja Mesaritesa, strażnika relikwii w kaplicy Santa Maria del Faro, który w 1201 roku wśród przechowywanych tam relikwii wymieniał płótna pogrzebowe Chrystusa.
Tajemnica templariuszy
Jeśli przyjmiemy oficjalne stanowisko syndonologów twierdzące, że Całun z Turynu pochodzi rzeczywiście z grobu Chrystusa, to rodzi się pytanie: co działo się z płótnem między 1204 a 1356 rokiem? Hipoteza Wilsona głosi, że dostał się w ręce templariuszy i był skrywany w ich twierdzach. Objawił się dopiero w 1356 roku w Lirey za sprawą wspomnianego już Geoffroya I de Charny. Wilson dowodzi, że był on krewnym spalonego w 1314 roku na stosie Geoffroya de Charnay - komandora templariuszy w Normandii, nie jest to jednak pewne.
Inna z hipotez mówi, że krzyżowcy wywieźli Całun do Aten. Po najechaniu Konstantynopola w 1204 r. Michele Angelos, bratanek zdetronizowanego cesarza Aleksego III Angelosa, na północno-wschodnim wybrzeżu Grecji założył despotat epirski. Jego brat, niejaki Teodor Angelo Comneno wspomina w liście do papieża Innocentego III o grabieżach, jakich dokonali w Konstantynopolu krzyżowcy. Użala się z powodu straty "płótna, w które był zawinięty po śmierci i przed zmartwychwstaniem nasz Pan Jezus Chrystus". Według niego Całun ukryto w Atenach. Miał tam trafić za pośrednictwem jednego z przywódców IV wyprawy krzyżowej Othona de la Roche, który okupował sanktuarium Matki Bożej Blacherneńskiej. Wiadomo, że przebywając w Grecji, de la Roche otrzymał tytuł księcia Aten. Geoffroy I de Charny miał z kolei za żonę wnuczkę Othona de la Roche - to tłumaczyłoby, jak wszedł w posiadanie Całunu. On sam nigdy jednak tego nie wyjawił. Kilka miesięcy po konsekracji ufundowanej przez siebie kolegiaty w Lirey we Francji - gdzie zapewne chciał zaprezentować Całun - zginął w bitwie pod Poitiers. Całun prezentuje światu dopiero wdowa po Geoffroyu.Cudowne malowidło?
Do kolegiaty w Lirey ciągnęły rzesze pielgrzymów pragnących na własne oczy zobaczyć płótno, w które owinięte było ciało Jezusa. Miejscowy biskup Henri de Poitiers po pierwszym przyzwoleniu cofnął jednak zgodę na pokazywanie Całunu. Wiemy o tym z listu jego następcy biskupa Pierre'a d'Arcis, który w roku 1389 skierował do papieża Klemensa VII. Biskup skarżył się wówczas papieżowi, że kanonicy z Lirey zbierają datki podczas wystawiania sfałszowanej relikwii. Papież zezwolił na pokazywanie Całunu, biskupowi nakazał zaś milczenie w tej sprawie. Faktem jest jednak, że Całun pokazywano coraz rzadziej i przez wieki był on przedmiotem szantaży i handlów. Wierzono jednak w jego autentyczność.
Wiarą tą zachwiała dopiero fotografia Secondo Pia. Od tamtej chwili historycy i badacze Całunu nie są w stanie dostarczyć jednoznacznie rozstrzygającego dowodu na jego autentyczność. Dopiero w 1978 roku zdecydowano się na zakrojone na dużą skalę badania Całunu. Udostępniono go grupie badaczy z różnych dziedzin nauki w ramach projektu pod nazwą STURP (Shroud of Turin Research Project). Zezwolono przy tym jedynie na stosowanie metod analitycznych wykluczających jakikolwiek ubytek w Całunie. Skoncentrowano się przede wszystkim na podważeniu twierdzenia, że Całun jest malunkiem. Niektórzy mówili bowiem, iż jest on dziełem utalentowanego malarza. Wskazywano nawet autora, którym miał być Leonardo da Vinci. I to mimo tego, że urodził się on... dopiero 99 lat po pierwszym wystawieniu Całunu.
Członkowie STURP szybko ustalili, że Całun nie zawiera śladów jakiegokolwiek barwnika. Na dodatek posługując się systemem analizy obrazu VP8, używanym przez amerykańską agencję kosmiczną NASA do obróbki zdjęć, udowodniono, że obraz na Całunie jest trójwymiarowy. Coś takiego nie mogło wyjść spod ręki nawet najbardziej zdolnego średniowiecznego artysty. W pobliżu krwawych plam naukowcy wykryli jedynie żelazo, które obecne jest we krwi każdego człowieka, oraz bilirubinę - produkt rozkładu hemoglobiny. Ich zdaniem okrycie to dowodzi, że na Całunie są autentyczne ślady krwi. Tym samym potwierdziły się wyniki pierwszych badań z 1973 roku, mówiące o obecności krwi. Nie udało się jednak odtworzyć, w jaki sposób na Całunie powstał wizerunek postaci. W raporcie opublikowanym po trzech latach stwierdzono, że "obraz wytworzyło coś, co spowodowało utlenienie, dehydratację i zmianę struktury polisacharydowych mikro-włókien samego płótna". Innymi słowy: obraz na płótnie powstał w wyniku bardzo wysokiej temperatury.
To jest obraz
Choć badania STURP trwały zaledwie 48 godzin, wydawałoby się, że dostarczyły wielu rzeczowych argumentów potwierdzających autentyczność Całunu. Do boju ruszyli jednak oponenci Całunu. W czasie swoich badań uczestnicy STURP pobrali z płótna za pomocą taśm klejących wiele próbek mikrośladów, które rozesłano innym naukowcom. Walter McCrone, ceniony w świecie specjalista od mikroskopii, szybko podważył ustalenia grupy. Na otrzymanych do badań taśmach McCrone odkrył cynober oraz ochrę. Obydwa barwniki pochodzenia naturalnego znane są ludziom od kilkudziesięciu tysięcy lat. Dlatego zdaniem McCrone'a Całun jest jednak malunkiem. Inni badacze, m.in. Alan Adler i Isabel Piczek, przedstawili logiczne kontrargumenty, np. artysta malujący Całun w XIV wieku nie mógł posiadać takiej wiedzy o anatomii, by namalować człowieka ze wszystkimi detalami oraz ranami na ciele; nie mógł też znać zjawiska odwróconego światłocienia odkrytego dopiero przez pierwszych fotografów w XIX stuleciu. Wprawdzie Isabel Piczek w swoich badaniach potwierdziła śladowe ilości barwników, uznała jednak, że są one śladami pozostawionymi przez różnych artystów, którzy w przeszłości malowali reprodukcje Całunu. Mimo to McCrone i jego zwolennicy pozostali przy swoich stanowiskach.
Fałszywy Całun?
Przez 10 lat (do 1988 roku) zarówno zwolennicy, jak i oponenci Całunu na różne sposoby porównywali wyniki swoich badań. I jedni, i drudzy głośno mówili, że spór może rozstrzygnąć jedynie datowanie wieku płótna metodą radiowęglową, tzw. 14C. Wymagało to jednak zniszczenia kawałka płótna. Arcybiskup Anastazio Ballestero, kustosz Całunu, by rozwiać wątpliwości, zgodził się na pobranie odpowiedniej próbki. Badanie przeprowadzono pod auspicjami British Museum. 21 kwietnia 1988 roku z Całunu odcięto około ośmiu centymetrów kwadratowych płótna. Podzielono go na trzy części i razem z trzema fragmentami innych płócien przesłano do laboratoriów w Arizonie, Oksfordzie i Zurychu. Każde laboratorium dostało więc cztery próbki, w tym jedną pochodzącą z Całunu. Wyniki eksperymentu nie pozostawiły najmniejszych wątpliwości: płótno pochodzi z roku 1325, z dokładnością do kilkudziesięciu lat.
W październiku 1988 roku Całun ogłoszono falsyfikatem. Lecz rychło okazało się, że podczas pobierania próbek popełniono poważne błędy. Dwaj naukowcy biorący udział w wycinaniu jego fragmentu podają rozbieżną wagę pobranego kawałka. Nie pozostał żaden protokół wycięcia. W 2004 roku udowodniono, że brzeg Całunu był naprawiany i cerowany. Ponad połowa włókien w tym miejscu nie jest oryginalna, lecz znacznie późniejsza niż reszta tkaniny. - Ustalono, że w 1988 roku pobrano fragmenty materiału, który rzeczywiście pochodzi ze średniowiecza - mówi Dołęga-Chodasiewicz. - Przecież po pożarze kaplicy, gdzie przechowywano Całun, był on naprawiany przez siostry klaryski. Załatały one szesnaście ubytków płótna.Jezus z Nazaretu
Jeżeli jednak przyjmiemy tezę, że badanie metodą węgla radioaktywnego było wiarygodne, rodzi się pytanie: co z odnalezionymi na tkaninie śladami krwi? Już w 1950 roku Francuz Pierre Barbet zauważył, że widoczne na płótnie ślady są w pełni zgodne z najbardziej wyszukanymi cechami strukturalnymi, dostrzegalnymi przy bezpośredniej obserwacji plam i odcisków zakrzepłej krwi. Jej istnienie na Całunie potwierdzono w 1978 roku. Mało tego, w trzy lata później Pierluigi Baima Bollone, dyrektor Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu w Turynie potwierdza, że na próbkach pobranych w 1978 są ślady niezmienionej krwi. Jego odkrycie potwierdza amerykański chemik Alan Adler. W 1995 roku przychodzi kolejne potwierdzenie: Bollone udowadnia, że plamy zawierają ślady ludzkich globulin. W kolejnej fazie badań udaje mu się ostatecznie potwierdzić, że Człowiek z Całunu miał krew grupy AB - obecność tej samej grupy krwi potwierdzono także na Chuście z Oviedo, którą wedle tradycji ocierano twarz Chrystusa.
Przesłanek autentyczności płótna dostarczają też inne badania. W 1973 roku wybitny szwajcarski botanik Max Frei pobiera z Całunu próbki pyłków, które osadziły się na nim w ciągu wieków. Udaje mu się wyodrębnić 58 gatunków roślin. Aż 38 gatunków tych roślin występuje jedynie w górach Judei, pomiędzy Morzem Śródziemnym a Morzem Martwym. Amerykański uczony Paul Maloney, posługując się próbkami Freia, potwierdza jego ustalenia. Kolejny naukowiec Avinoam Danin, profesor botaniki Uniwersytetu w Jerozolimie, ustala, że trzy rośliny odkryte przez Freia nie występują razem w żadnym innym miejscu prócz okolic Jerozolimy. Z kolei Alan Wangher zauważa, że na Całunie widoczne są ślady 28 gatunków kwiatów, z których 27 kwitnie w marcu i kwietniu, czyli w okresie, kiedy nastąpiła śmierć Jezusa.
Samo płótno utkane z lnu o splocie w kształcie kłosa - jak ustaliły badania - było produkowane w warsztatach tkackich właśnie w czasach Chrystusa. Na Całunie odnaleziono także ślady monet bitych w czasach Jezusa oraz różne napisy. Wszystkie przesłanki prowadzą do jednego wniosku: mamy do czynienia z autentycznym płótnem pogrzebowym Chrystusa. Jakby tego było mało, prof. Bruno Barberis z Uniwersytetu w Turynie - porównując siedem cech człowieka z Całunu oraz Jezusa - obliczył rachunek prawdopodobieństwa jednoczesnego występowania tych samych cech u różnych ludzi. Porównywał zawinięcie zwłok w prześcieradło, rany kłute, otarcia na plecach od krzyża, przybicie gwoźdźmi, ranę w boku, prowizoryczny pogrzeb i krótki czas przebywania w grobie. Według niego prawdopodobieństwo ukazania kogokolwiek innego dokładnie w sposób opisany w Ewangeliach, a potwierdzonych na Całunie, wynosi 0,001. Dlatego, jak mówi Barberis, człowiekiem z Całunu jest Jezus z Nazaretu.
Niezwykłe promieniowanie
Wciąż otwartym pozostaje pytanie, w jaki sposób na płótnie powstał wizerunek. W ciągu wielu lat badań pojawiały się na ten temat różne teorie: kontaktu, wydobycia się z oparów oraz emanacji jakiejś formy energii. Wedle pierwszej, ciało obłożone w momencie pochówku mirrą i aloesem zmieniło barwy włókien, dając nam obraz Człowieka. Teoria emanacji jest z nią zbieżna, bo prowadzi do wniosków, że wydobywające się po śmierci z ciała opary w połączeniu z wonnościami stworzyły znany nam dziś wizerunek. Kolejna teoria mówi o tym, że to wonności poddane działaniu promieni słonecznych nagromadzonych w ciele zmarłego, jeszcze gdy wisiał na krzyżu, odcisnęły na płótnie jego postać.
W 1930 roku salezjanin Natale Noguier de Malijay wysunął hipotezę, że podczas zmartwychwstania wystąpiło zjawisko fotoelektryczne tworzące obraz. Inni twierdzą, że były to promieniowania elektronowe. Żadna z hipotez do dziś nie została potwierdzona i naukowcy są wobec tego bezradni. Opisu Zmartwychwstania nie ma w żadnej Ewangelii. Jak zatem zawinięty w nie człowiek został wydobyty tak, że na Całunie nie pozostały żadne skrzepy krwi? Według wielu syndonologów, m.in. Pierra Barbeta, który odkrył na Całunie krew, brak skrzepów świadczy, że zmartwychwstanie nastąpiło.
Boskie dzieło
Pytań w sprawie Całunu i jego autentyczności jest mnóstwo. Wiele z nich pozostanie nierozstrzygniętych na zawsze. Nie poradzi sobie z nimi żadna nauka. - Dla człowieka wierzącego istotne jest przede wszystkim to, że Całun to zwierciadło Ewangelii. Refleksja nad Całunem każe bowiem uświadomić sobie, że widniejący na nim wizerunek jest tak ściśle związany z tym, co Ewangelie opowiadają o męce i śmierci Jezusa, że każdy wrażliwy człowiek kontemplując go, doznaje wewnętrznego poruszenia i wstrząsu - tak mówił o Całunie papież Jan Paweł II. Beatyfikowana w październiku 2004 roku mistyczka z zakonu augustianek, Anna Katarzyna Emmerich, pozostawiła w swoich pismach wizję, jaką miał jej przekazać Jezus Chrystus: "Ty widziałaś koronę z sińców wokół mych nerek. Wasi uczeni, aby uzasadnić waszą niewiarę wobec tego dowodu mojego cierpienia, jakim jest Całun, tłumaczą, że krew, pot pośmiertny i mocznik z umęczonego ciała, mieszając się z wonnościami, mogły utworzyć to naturalne malowidło mojego martwego i udręczonego ciała. Lepiej byłoby wierzyć bez potrzeby tylu dowodów. Lepiej byłoby powiedzieć: To jest dziełem Boga! i błogosławić Go, że pozwolił wam mieć niezbity dowód mojego ukrzyżowania i wcześniejszych tortur!".
Tomasz Krzyżak
Czytaj więcej w tygodniku "Ozon"