16 czerwca Sejm głosami polityków Zjednoczonej Prawicy przeforsował prezydencką nowelizację ustawy powołującej speckomisję do zbadania rosyjskich wpływów w polskim życiu publicznym. To jednak nie koniec prac nad dokumentem, który potocznie został nazwany "lex Tusk". Teraz nad projektem ustawy pochyli się Senat, następnie ustawa trafi do Sejmu i (zapewne) na biurko prezydenta. Prezydencki projekt wprowadza kilka zmian - piszemy o nich w dalszej części artykułu - do pierwotnej wersji "lex Tusk", która spotkała się z miażdżącą krytyką nie tylko opozycji i mediów, ale także organizacji pozarządowych i instytucji międzynarodowych. Swój głęboki niepokój wobec planów wprowadzenia nowego prawa wyraził też kluczowy sojusznik Polski - Stany Zjednoczone. Nowelizacja nie przekona KE Dalej od Stanów Zjednoczonych poszła Komisja Europejska, która z powodu "lex Tusk" 8 czerwca wszczęła przeciwko Polsce postępowanie o naruszenie prawa unijnego. Brukselscy urzędnicy wskazali cały szereg norm, które narusza nowe polskie prawo: zasadę legalności i niedziałania sankcji prawnych wstecz, prawo do skutecznej obrony sądowej oraz ochrony tajemnicy zawodowej, unijne przepisy w zakresie ochrony danych osobowych. Swoją decyzję KE oparła o art. 2. i art. 10. Traktatu o Unii Europejskiej. Zwłaszcza ten drugi przepis jest czymś nowym i zapewnia Polsce miejsce w historii Wspólnoty. - Dotyczy demokracji przedstawicielskiej, to coś nowego w sporach o praworządność z krajami członkowskimi. Tego do tej pory nigdy nie było, KE na ten przepis się nie powoływała - mówi w rozmowie z Interią Jan Truszczyński, były wiceszef MSZ i były ambasador RP przy Unii Europejskiej. Prezydencka nowelizacja "lex Tusk" miała stępić ostrze międzynarodowej krytyki wymierzone w Polskę z powodu feralnej ustawy. Nasi rozmówcy wątpią jednak, żeby w przypadku sporu z KE miała jakikolwiek wpływ. Według prof. Jerzego Menkesa, eksperta od prawa europejskiego ze Szkoły Głównej Handlowej, przede wszystkim nowy projekt niewiele zmienia z punktu widzenia Brukseli. Dużo ważniejsza jest jednak inna kwestia. - Polska niejednokrotnie obligowała się do podjęcia różnego rodzaju działań, których wymagała KE, ale tych działań nie wprowadzała w życie, więc Bruksela nie ufa nam już nie tylko na słowo, ale nawet w to, co uchwalamy w parlamencie. Wnioski wyciąga z tego, co dzieje się w praktyce, gdy dane prawo zacznie już obowiązywać - tłumaczy w rozmowie z Interią prawnik. Prosta droga przed TSUE Formalnie w Polsce obowiązuje aktualnie pierwotna wersja "lex Tusk", której zgodność z polską konstytucją ma w trybie następczym sprawdzić Trybunał Konstytucyjny. Kiedy to zrobi, nie wiadomo. Od dłuższego czasu prace TK są sparaliżowane z powodu wewnętrznego konfliktu nominowanych przez obóz władzy sędziów. Nowelizacja "lex Tusk" też ma jeszcze przed sobą długą drogę, zanim ewentualnie stanie się obowiązującym prawem. Na razie dokument trafił do Senatu, potem wróci ponownie do Sejmu i, jeśli tam zostanie przegłosowany, na biurko prezydenta. Chociaż najbliższe posiedzenie izby wyższej parlamentu odbędzie się w dniach 21-22 czerwca, to nowelizacją "lex Tusk" Senat zajmie się najpewniej dopiero na lipcowym posiedzeniu. Izba wyższa parlamentu czeka bowiem jeszcze na zamówione u ekspertów opinie prawne na temat nowelizacji. Dla polskiego rządu to sytuacja niekomfortowa. Do 29 czerwca musi bowiem nadesłać do Komisji Europejskiej wyjaśnienia w kwestii zasygnalizowanych przez Brukselę naruszeń prawa unijnego. Czy już to zrobił, jakie były to odpowiedzi i kto z ramienia rządu prowadzi w tej sprawie dialog z Brukselą - o to wszystko chcieliśmy zapytać rzecznika rządu, ale mimo prób kontaktu i prośby o odpowiedź, do czasu publikacji niniejszego materiału nie ustosunkował się do naszych pytań. Ambasador Truszczyński uważa, że do czasu otrzymania odpowiedzi od strony polskiej, KE z pewnością ani nie wycofa się z wszczętej przeciwko Polsce procedury, ani nawet nie dokona w niej żadnych zmian. Niezależnie od tego, jaki będzie los nowelizacji "lex Tusk". Co dalej? Jeśli wyjaśnienia strony polskiej nie rozwieją obaw Brukseli, niemal na pewno Polska zostanie z powodu "lex Tusk" zaskarżona do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. - Łatwo można sobie wówczas wyobrazić nałożenie na Polskę tzw. środków tymczasowych w celu zablokowania funkcjonowania "lex Tusk" do czasu wydania orzeczenia przez TSUE i w celu ochrony polskiego procesu wyborczego - przewiduje były wiceszef MSZ. "Środki tymczasowe" i, w przypadku ich niezastosowania, kary finansowe nie muszą jednak dosięgnąć polskiego rządu. Dlaczego - to tłumaczy Interii prof. Jerzy Menkes. - "Środki tymczasowe" TSUE były do tej pory stosowane w przypadku czegoś, co już faktycznie się działo i miało swoje skutki, a nie czegoś, co istniało wyłącznie na piśmie - argumentuje. I dodaje: - Ta komisja może się nawet ukonstytuować, zacząć pobierać wynagrodzenia, ale dopóki nie wystosuje pierwszego wezwania, środków tymczasowych ze strony TSUE bym się nie spodziewał. Nie tylko problemy z TSUE Prof. Menkes zauważa, że speckomisja ds. zbadania rosyjskich wpływów to typowy przykład "prawa w książkach", a nie "prawa w działaniu". - Nie powołano jej składu, nie odbyło się żadne posiedzenie, nie zapadły żadne decyzje - wylicza uczony specjalizujący się w prawie europejskim. - Na razie ta komisja, jak wiele rzeczy w Polsce, jest komisją oralną. Dużo się o niej mówi, ale mało jest konkretów - dodaje. Zaznacza jednak, że gdy tylko komisja zacznie działać, należy spodziewać się reakcji Komisji Europejskiej. Zresztą na samej KE może się nie skończyć. Nasz rozmówca bardzo poważnie rozważa również scenariusz, w którym z powodu "lex Tusk" Polska może zostać usunięta z Rady Europy - międzynarodowej organizacji skupiającej niemal wszystkie państwa europejskie i koncentrującej się na promocji oraz ochronie praw człowieka i demokracji, a także na współpracy państw członkowskich w obszarze kultury. - Przypomnijmy, że w przeszłości Polska nie została przyjęta do Rady Europy z powodu tego, że wybory w 1989 roku były tylko częściowo wolne - zauważa prof. Menkes. O samym "lex Tusk" ma natomiast jednoznaczną opinię: - To sytuacja nadzwyczajna, zagrożenie dla przeprowadzenia wolnych i uczciwych wyborów parlamentarnych. Nie można wykluczyć też scenariusza, w którym wejście w życie "lex Tusk" - niezależnie, czy w obecnej, czy w znowelizowanej formie - odbije się także na polskich staraniach o odblokowanie pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy i unijnej polityki spójności. W oczach brukselskich technokratów jest to bowiem dalsze podkopywanie przez polski rząd praworządności w Polsce, a właśnie z tego powodu transfer środków unijnych z KPO i polityki spójności został wstrzymany. Co zmienia nowelizacja? Prezydencka nowelizacja ustawy o speckomisji badającej rosyjskie wpływy w polskim życiu publicznym przewiduje szereg zmian względem pierwotnie uchwalonego i już obowiązującego prawa. Przede wszystkim, komisja nie będzie mogła zakazać nikomu sprawowania funkcji publicznych, ale będzie mogła wpisać, że dana osoba nie daje należytej rękojmi wykonywania czynności w interesie publicznym. Po drugie, w skład komisji nie będą mogli wejść parlamentarzyści. Po trzecie, odwołania od decyzji komisji będą kierowane do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Wreszcie po czwarte, komisja rozpocznie swoje prace później, niż planowano, a raport z jej prac będzie powstawać corocznie, a nie jak pierwotnie planowano na 17 września bieżącego roku. Należy jednak podkreślić, że nowelizacja nie usuwa również szeregu zapisów pierwotnego projektu, które spotkały się z masową krytyką środowisk prawniczych i organizacji zajmujących się ochroną praw człowieka. Chodzi m.in. o niemożliwość pociągnięcia do odpowiedzialności członków komisji, nieograniczony dostęp członków komisji do materiałów objętych klauzulą tajności czy bardzo szeroką definicję "rosyjskich wpływów", pod którą podciągnąć można bardzo wiele.