W piątek Małgorzata Kidawa-Błońska ogłosiła, że nie weźmie udziału w nowych wyborach prezydenckich. Formalnie nawet nie musiała rezygnować z tego wyścigu, bo po 10 maja nie jest już kandydatką zgłoszoną do PKW (jak i pozostali kandydaci). Cała procedura zaczyna się od nowa, więc każdy komitet może zgłosić dowolnego kandydata. Kidawa-Błońska jeszcze we wtorek mówiła nam, że nie zamierza rezygnować. Przekonywała, że ma w sobie dużo ochoty i siły do dalszej walki. Była zdeterminowana, by odbudować swoją kampanię i powalczyć o drugą turę. Partyjni koledzy zdecydowali inaczej. Kandydatem Koalicji Obywatelskiej w nowych wyborach ma być prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który według naszych informacji już zgodził się na podjęcie rękawic (wcześniej tę informację podała też "Rzeczpospolita"). Jak słyszeliśmy jeszcze w czwartek późnym wieczorem, piątkowy Zarząd Krajowy Platformy Obywatelskiej (o godz. 10 - przyp. red.) ma być tylko formalnością, która przypieczętuje jego kandydaturę. Po informacji o rezygnacji Kidawy-Błońskiej na medialnej giełdzie nazwisk najczęściej wymieniano trzy osoby - Rafała Trzaskowskiego, Radosława Sikorskiego i Tomasza Grodzkiego. Właśnie tych trzech polityków poważnie rozważano do obsadzenia za chwilę wakującego miejsca. Wewnętrzne badania Kluczowe znaczenie miały badania wewnętrzne Platformy Obywatelskiej. Te były przeprowadzane w różnych konfiguracjach. W każdym z wariantów to właśnie Trzaskowski miał największe szanse. W badaniu, uwzględniającym wyłącznie potencjalnych kandydatów PO, "był wyraźny lider, a daleko, daleko za nim cały peleton" - mówi nam ważny polityk Platformy Obywatelskiej. Inne badania, uwzględniające szanse poszczególnych kandydatów na wejście do II tury wyborów prezydenckich, również największy bonus miały dawać Trzaskowskiemu. To właśnie sondaże miały zdecydować o wybraniu takiego scenariusza. Ale co z Trzaskowskim, który przecież przekonywał, że nie zostawi Warszawy, bo obiecał to warszawiakom? Jak słyszymy, w stolicy miał się nie odnajdywać, męczyła go biurokracja i kwestie administracyjne, a zdecydowanie lepiej czuje się na politycznym polu bitwy. Jeśli PO ostatecznie postawi na Trzaskowskiego, to niepocieszona będzie Hanna Gronkiewicz-Waltz, która jeszcze w czwartek w rozmowie z Interią tłumaczyła, że oddawanie Warszawy w ręce komisarza z PiS to błąd. Namawiała też do sięgnięcia po innego kandydata, np. Donalda Tuska czy Radosława Sikorskiego. Zgodnie z Kodeksem wyborczym miastem do czasu wyborów uzupełniających miałby bowiem zarządzać komisarz nominowany przez premiera. Niespodziewany anons Tymczasem plany najważniejszym ludziom w PO może pokrzyżować... Sikorski. W czwartek wieczorem w wywiadzie dla "Wyborczej" zadeklarował, że "jeśli pojawi się przestrzeń, to poważnie rozważy start w wyborach". Scenariusze na piątkowe posiedzenie zarządu PO są więc dwa - albo władze PO tuż po spotkaniu ogłoszą, że ich kandydatem jest Trzaskowski, albo powiedzą, że kandydata wyłonią prawybory. Pierwsza opcja wynikałaby z potrzeby chwili, przekonania i wyników badań, a druga - z chęci odepchnięcia od prodemokratycznej partii autorytarnej decyzji. Wielokrotnie przecież politycy PO podkreślali, że Kidawa-Błońska ma demokratyczny mandat do startu w wyborach, bo wygrała prawybory. Gdyby teraz zdecydowanie postawili na Trzaskowskiego, mimo że zgłasza się inny kandydat (Sikorski), obaliliby własny prodemokratyczny mit. Zarząd Krajowy PO składa się z 32 osób. Wśród nich są m.in. Małgorzata Kidawa-Błońska, Rafał Trzaskowski, Borys Budka i Tomasz Grodzki. Nie zasiada w nim Radosław Sikorski. Łukasz Szpyrka