Polityka ucieka z Wiejskiej
Pracę posłów ocenia korzystnie ledwie co piąty Polak. Najbardziej gorące projekty polityczne - Ziobry oraz tandemu Olechowski-Piskorski - budują się poza Sejmem i czekają na "wielki wybuch", który zmiecie potentatów.
W kwietniu 2009 r. pracę Sejmu negatywnie oceniło 72 proc. Polaków, dobrze zaś - zaledwie 16 proc. ankietowanych przez CBOS, co oznaczało najsurowsze oceny, wystawione posłom od początku kadencji.
Krytycyzm obywateli wobec ich własnych reprezentantów utrzymuje się jako stała tendencja: w czerwcu Sejm zebrał ledwie 19 proc. pozytywnych ocen, w maju 20 proc. Dzieje się tak w sytuacji, gdy - w odróżnieniu od lat 2001-05, w związku z nieobecnością w ławach poselskich Samoobrony i LPR, nikt już nie skacze po pulpitach, nie wnosi do sali obrad własnego mikrofonu ani nie spożywa posiłku na mównicy.
Niskie oceny, jakie parlamentarzystom wystawiają ich niedawni wyborcy, nie dziwią Janusza Łaznowskiego, przewodniczącego Regionu Dolny Śląsk Solidarności.
"Niedawno wraz z Jerzym Langerem uczestniczyliśmy w posiedzeniu połączonych sejmowych komisji gospodarki i polityki społecznej, skupiających w sumie kilkudziesięciu posłów. Sławomir Piechota z PO prowadził obrady, po drugim czytaniu ustawy o pakcie antykryzysowym. Ważnej dla ludzi i ustroju państwa. To przecież pierwszy taki pakt, który ma szansę zaistnieć od czasów paktu o przedsiębiorstwie państwowym.
Hałas był taki, że co trzy minuty przewodniczący Piechota musiał uciszać rozmawiających między sobą posłów. Konkretne uwagi do projektu zgłaszali goście - my z Solidarności oraz OPZZ, zaś poprawki posłowie PiS. Posłowie koalicyjnej większości o nic nie pytali minister pracy Jolanty Fedak, chociaż była na sali, ani przedstawiciela resortu finansów.
Gdy przyszło do głosowania, spoglądali na swoją liderkę, jak głosować i podnosili ręce. Wszyscy zagłosowali za programem rządowym, chociaż wcześniej nie pytali o szczegóły. A ustawa zawiera wiele zapisów znaczących na dwa lata dla przyszłości gospodarki, jak subsydiowanie zatrudnienia czy obniżenie standardów kodeksu pracy. Nie wiem, po co tych posłów wybierano, czy tylko żeby ręce podnosili?" - zastanawia się Janusz Łaznowski.
Honor Sejmu z lat 2001-05 ratowały komisje śledcze, gdzie - w pytaniach i replikach Zbigniewa Ziobry, Jana Rokity czy Tomasza Nałęcza - objawiła się żywa wirtuozeria parlamentarna. W tej kadencji - w odróżnieniu od czasu rządów Leszka Millera i Marka Belki - regres obejmuje również opozycję.
43-osobowy klub PiS sprzed dwóch kadencji wykazywał się większą aktywnością (projekt otwarcia dostępu do zawodów prawniczych czy obowiązek składania deklaracji majątkowych) niż obecny, prawie cztery razy liczniejszy. Choć zbliżamy się dopiero do połowy kadencji, wszystko wskazuje na to, że pomimo kryzysowych wyzwań ten sejm nie pozostawi po sobie niczego, co stałoby się godną dumy wizytówką. To wina przede wszystkim rządzącej PO.
Sejm spokojny, milczący
Sejm zmarnował legitymację społeczną, wynikającą z wysokiej frekwencji z 2007 r. Mówiono nawet o obywatelskiej rewolucji, bo masowo zagłosowała generacja internetu, wbrew stereotypowi, że nie interesuje się polityką. Pokoleniu boomu edukacyjnego rządząca większość nie tylko niewiele ma do zaproponowania, ale bocznymi drzwiami próbuje wprowadzać stopniową odpłatność za studia (pomysły minister Barbary Kudryckiej).
Oznacza to uderzenie we własny elektorat. Niezawodni wyborcy Platformy - przedsiębiorcy i menedżerowie - narzekają na ślamazarny i nieskuteczny charakter antykryzysowych rozwiązań. Z kolei pracownicy jednoznacznie odczuli kontrast między nawiązywaniem przez rządzących do '89 r. i tradycji Solidarności a sposobem potraktowania przemysłu stoczniowego i demonstrujących w obronie miejsc pracy związkowców. W żadnej z tych kwestii sejm nie stał się miejscem dającej się zapamiętać debaty.
Za to konto rządzących obciąża obniżająca prestiż Sejmu przewaga gry nad jakością stanowionego prawa. Przy ustawie medialnej faktycznym celem PO nie okazało się tworzenie nowego ładu informacyjnego, lecz podtrzymanie status quo z prezesurą Piotra Farfała w TVP i wzmocnienie stacji prywatnych. Stąd nadanie ustawie kształtu (brak gwarancji finansowych dla mediów publicznych), którego nie aprobują nawet sojusznicy PO.
Pierwszy sukces od czasów Jana Pawła II i walki Solidarności
Największy polski sukces ostatnich lat - wybór Jerzego Buzka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego - dokonał się o ponad tysiąc kilometrów od "trójkąta bermudzkiego", wyznaczanego przez gmach Sejmu przy Wiejskiej, kancelarię premiera i pałac prezydencki.
W swojej prezentacji Buzek odwołał się do wielkiej historycznej tradycji masowego ruchu Solidarności, a jego wybór stanowił premię bardziej dla wolnościowych dokonań Polaków sprzed dwudziestu i więcej lat niż dla sprawności działającej dziś klasy politycznej.
Wybór na szefa europarlamentu dawnego związkowca, który prowadził obrady historycznego zjazdu w Olivii, a potem kierował wspieranym przez Solidarność rządem, ostatnim, który próbował godzić pragmatykę władzy z misją przeprowadzenia wielkich reform społecznych - to pierwszy od czasów Jana Pawła II i walki Solidarności z komunizmem sukces Polaków w życiu publicznym.
Wyprowadzka... do Brukseli i Sheratona
Poza Sejmem budowane są dwie inicjatywy, które w najbliższym czasie wzbogacą ofertę polskiej polityki. Zbigniew Ziobro wyprowadził się z Sejmu krajowego do europarlamentu, co zwiększyło jego niezależność od liderów PiS i dało szansę zdobywania punktów w debatach o ważnych dla elektoratu sprawach (polityka historyczna czy bezpieczeństwo energetyczne).
Paweł Piskorski w ławach poselskich nie zasiada od pięciu lat (w poprzedniej kadencji był eurodeputowanym). Jego partner polityczny Andrzej Olechowski był ministrem, posłem zaś - nigdy. W wypadku projektu Ziobry mamy do czynienia z wyprowadzeniem polityki z Wiejskiej do parlamentu w Brukseli oraz biur europoselskich w kraju. Piskorski akwizycję do przyszłej formacji prowadzi przy stoliku w lobby odległego o kilkaset metrów od sejmowego gmachu Hotelu Sheraton.
Chociaż ideologicznie wszystko ich dzieli, łączy sposób formułowania oferty wobec wyborców. Tak Ziobro, jak dawni założyciele PO, proponują - niczym w grze komputerowej - cofnięcie się o kilka lat i rozpoczęcie wszystkiego od nowa, za to lepiej.
Koneserom polityki może się to wydać absurdalne, ale dla pokolenia obeznanego z nowoczesnymi technologiami brzmi znajomo i zachęcająco. Ziobro podkreśla potrzebę bezpośredniego kontaktu z wyborcami. - Moja kampania polegała na mnóstwie spotkań z ludźmi - powtarza. Olechowski wraca do własnego hasła z 2000 r. i tworzenia PO w rok później: "Uwolnić energię Polaków". Obaj liczą na krótką pamięć wyborców, skoro współodpowiedzialność Ziobry za porażkę PiS z 2007 r. wydaje się oczywista (notowań nie poprawiły telekonferencje prokuratorów ani działania Patrycji Koteckiej w TVP), a Piskorskiego - budowniczego aparatu PO i beneficjenta dopłat za zalesianie - trudno uznać za przeciwnika establishmentu.
Aż zawieje wielki wiatr...
Nieokreśloność ich programów okazuje się atutem, bo wyborcy zmęczeni są ideologicznymi wojnami ostatnich lat. Autorów projektów dzieli sposób podejścia do elektoratu, stanowiącego dla nich punkt odniesienia i potencjalną zdobycz: Ziobro nie zerwał formalnej więzi z PiS i wciąż wyraża gotowość pracy dla braci Kaczyńskich, zaś Olechowski z Piskorskim poza PO otwarcie budują konkurencję dla swojej dawnej partii.
Jednych i drugich łączy jednak polityczna rachuba na wielki wybuch, który poprzewraca dotychczasowe partyjne szyldy. Chociaż system dotacji i subwencji z budżetu wspiera obecne w sejmie partie, w kryzysie szanse takiego wybuchu - jak w 2001 r., kiedy to na gruzach AWS powstało PiS, zaś z ruin UW Platforma - wydają się większe niż w okresie dobrej koniunktury.
Obecna oferta nie wyczerpuje całego bogactwa poglądów Polaków. Regres stanowi wycofanie się z wyścigu o prezydenturę Rafała Dutkiewicza, który - zanim ogłosił, że interesuje go tylko reelekcja we Wrocławiu - miał szanse skupić środowiska samorządowe. Zdolne do sprawienia niespodzianki, jak pokazały wybory w Olsztynie, gdzie kandydat lokalny Piotr Grzymowicz wygrał z przedstawicielami największych formacji.
Chociaż na horyzoncie wyłania się już druga partia cygar i whisky oraz również druga partia Radia Maryja - wciąż brakuje partii pracy, odpowiednika labourzystów brytyjskich. Miejsce na nią kiedyś się znajdzie, skoro interesów pracowniczych nie broni skutecznie żadna z sił sejmowych. Oferta polityków wydaje się bogatsza niż przed eurowyborami - ale z pewnością nie ostatecznie zamknięta.
- Trochę mam żal, że Dutkiewicz ugiął się przed Grzegorzem Schetyną i wycofał, gdy okazało się, że Wrocław przegrywa kolejne sprawy finansowe - przyznaje Janusz Łaznowski, przewodniczący Regionu Dolny Śląsk Solidarności. - Zaś inne nowe projekty sytuują się blisko już istniejących. To raczej nowe PiS, czy nowa, podobno lepsza PO, czyli tak naprawdę nic nowego. Nie ma za to prawdziwej partii pracy, jak labourzystowskie formacje na Zachodzie, być może dlatego, że rodzi to konotacje z czasami komunizmu. Pewnie gdy te czasy będą bardziej odległe, taka formacja powstanie. Brakuje tego nurtu, zwłaszcza że SLD po dojściu do władzy zawsze okazywało się formacją twardo liberalną. Każda kolejna inicjatywa wnosi do polityki ożywienie, ale w te, które startują nie za bardzo wierzę - ocenia Janusz Łaznowski.
Niskie notowania obecnego sejmu i całej klasy politycznej pozostają faktem. Zagadką okazuje się, kto najwięcej na nich skorzysta. Lista kandydatów nie została wyczerpana. Zaś niektórych uczestników castingu na odnowiciela polskiej polityki wypada się obawiać w równym stopniu jak tych, którzy ją zepsuli.