Casting na uzdrowiciela
Chociaż do wyborów daleko - mnożą się polityczne inicjatywy. Jednak ogromne grupy wyborców - zwłaszcza pracownicy najemni - wciąż pozbawieni są politycznej reprezentacji, dbającej w parlamencie o ich sprawy.
Wśród zawodów, które Polacy preferują dla własnego dziecka, profesja polityka zajmuje ostatnie miejsce. Z sondażu TNS OBOP wynika, że Polacy wolą, by syn został lekarzem, adwokatem lub inżynierem. Słabo opłacane zajęcia nauczyciela czy oficera policji pozostają bardziej pożądane dla dziecka niż życiowa rola zawodowego polityka.
Niedawny spór o samolot do Brukseli, toczony przez główne ośrodki władzy, z pewnością nie poprawi notowań klasy politycznej. System subwencji i dotacji budżetowych dla partii sprzyja jednak stabilizowaniu dotychczasowego systemu. W Sejmie - po wyeliminowaniu przez wyborców Samoobrony, znanej z gorszących zachowań - zasiadają reprezentanci tylko czterech partii, z których każda ma za sobą przynajmniej dwie kadencje, jednak wizerunek parlamentu wcale się nie poprawia.
Chociaż do wyborów daleko, stanowi to bodziec dla nowych formacji i zwolenników zmiany reguł gry. Nowe inicjatywy powstają pomiędzy PiS a PO (jak Polska XXI, której liderzy zapowiadają optymistycznie, że w przyszłości usytuują się nawet "zamiast" dwóch największych partii), na lewo od Platformy (Otwarta Polska) oraz na prawo od PiS (Naprzód Polsko). Rolę katalizatora pełni perspektywa przyszłorocznych wyborów do parlamentu europejskiego. Poprzednio, przy niskiej frekwencji, reprezentację w Brukseli i Strasburgu oprócz potentatów uzyskały także SdPl oraz Unia Wolności, dla których próg w wyborach do sejmu okazał się za wysoki.
Nowe państwo Polaków
Autorytet prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, który ściągnął do miasta zagranicznych inwestorów, zapewnił mu Euro 2012 oraz wzmocnił jego rolę jako ośrodka turystyki weekendowej - spaja Polskę XXI, deklarującą się jako społeczny ruch obywatelski.
Dutkiewicz reelekcję we Wrocławiu zapewnił sobie w 2006 r. z imponującym poparciem 85 proc. Teraz zostałby kandydatem na prezydenta kraju. Wywodzi się z solidarnościowej opozycji, w 1989 r. kierował wrocławskim komitetem obywatelskim. Potem pracował jako menedżer w firmie wyszukującej biznesowe talenty.
Solidarność jako pierwsza poparła Dutkiewicza w wyborach na prezydenta Wrocławia. - Dotrzymał tego, co nam obiecał. Dzięki niemu Wrocław stał się z prawdziwego zdarzenia miastem europejskim - zauważa Janusz Łaznowski, przewodniczący Regionu Dolny Śląsk. - Znam jego skuteczność w działaniu. Wiem, że nadaje się na prezydenta kraju. Jego atutem pozostaje także znakomita prezencja. Nie wiem jednak, czy wygra, bo to zupełnie inne wybory. A Dutkiewicz nie ma zaplecza.
Teraz otaczają go dawni politycy konserwatywnego nurtu PiS - Kazimierz Michał Ujazdowski, Jarosław Sellin oraz Jerzy Polaczek, Piotr Krzywicki i Lucjan Karasiewicz powołali w sejmie koło Polska XXI. - Chcemy zaproponować budowę nowego państwa Polaków - zapowiada Sellin.
- Parlament stał się miejscem propagandy politycznej, nie debaty - sekunduje mu Ujazdowski. - Mamy krytyczne stanowisko wobec tego, co robi, a jeszcze bardziej, czego nie robi rząd Donalda Tuska. Mamy niezwykle krytyczny stosunek do PiS, które uprawia agresję, a nie opozycję. Faktem pozostaje oderwanie polityki od rzeczywistości - podkreśla były minister kultury.
Prawie jak Berlusconi
Podobnie jak zwolennicy Dutkiewicza oraz Ujazdowskiego, również założyciele Naprzód Polsko, którzy 12 października złożyli wniosek o rejestrację partii, chcą przełamać dominację PiS i PO. Nazwa ugrupowania stanowi czytelną aluzję do Forza Italia włoskiego premiera Silvia Berlusconiego, który z kolei zapożyczył ją od zawołania kibiców piłkarskich.
Naprzód Polsko skupia byłego wicemarszałka sejmu Janusza Dobrosza oraz eurodeputowanych Dariusza Grabowskiego i Bogdana Pęka. Każdy z nich zasiadał kiedyś w ławach poselskich PSL, ale każdy pozostaje też dobrze notowany w Radiu Maryja. Nie ukrywają, że liczą zwłaszcza na "procesy gnilne" w PiS. Określają siebie mianem eurorealistów i opowiadają się za Europą Ojczyzn. Patronem przedsięwzięcia pozostaje irlandzki biznesmen Declan Hanley, ojciec flagowego sukcesu euroceptyków, jakim stało się odrzucenie w referendum przez obywateli Irlandii traktatu lizbońskiego. Naprzód Polsko głosi też potrzebę prospołecznego zwrotu w gospodarce.
Lewica nowa, twarze dobrze znane
Zagadkową inicjatywą pozostaje centrolewicowa Otwarta Polska. Na krakowskiej konferencji, która miała zapoczątkować powołanie alternatywy dla SLD obecni byli zarówno szef sejmowego klubu lewicy Wojciech Olejniczak, jak poseł SLD Ryszard Kalisz. Ten pierwszy miał się później wyrazić, że z tej mąki chleba nie będzie. Jan Widacki, Dariusz Rosati, Marek Borowski, Janusz Onyszkiewicz i Andrzej Celiński dość ogólnie wskazywali na potrzebę odpartyjnienia polskiej polityki i poprawy wizerunku kraju. Inny mówca, Włodzimierz Cimoszewicz już w ostatniej kampanii prezydenckiej pokazał zdolność... nieoczekiwanego porzucania własnych zwolenników. Wszystko to, wraz z brakiem wiążących deklaracji, nie wróży dobrze inicjatywie krakowskiej, którą budują uczestnicy dwóch wcześniejszych nieudanych tworów - SdPl oraz demokratów.
Bez przydziału
Bez przydziału pozostają politycy, z których jeden premierem już był, a drugi sam się nim przedwcześnie ogłosił na słynnych plakatach "premier z Krakowa". Kazimierz Marcinkiewicz nie odnalazł się w żadnej z dotychczasowych inicjatyw. Jego bliscy współpracownicy uznają, że były premier z PiS wiąże przyszłość raczej z PO.
Z kolei Jan Rokita związał się jako publicysta z "Dziennikiem". Zarabia dziś pieniądze tam, gdzie jeszcze do niedawna udzielał wywiadów. Powikłane pozostają relacje Rokity z Polską XXI. Występuje wprawdzie w jej portalu internetowym (nawet ze zdjęciem), ale brak go w politycznej inicjatywie o tej samej nazwie. Jeden z liderów Polski XXI zapowiedział nam nieoficjalnie, że Rokita dołączy do nich najdalej za rok.
Wyborcy bez reprezentacji
W kwestii emerytur pomostowych, reformy zdrowia czy kolejnych pomysłów rządzącej większości, jak karanie finansowe zatrudnionego za porzucenie pracy - ujawnił się brak sejmowej reprezentacji polskiego salariatu. O ile przedsiębiorcy mogą liczyć na Platformę Obywatelską (zaznacza się to w pakietach Adama Szejnfelda czy Janusza Palikota), zaś mieszkańcy wsi na PSL (co ujawniło się przy reformie KRUS) - świat pracowników najemnych nie ma swoich posłów. Brak odpowiednika brytyjskiej Partii Pracy. Luki, która wytworzyła się wraz z wycofaniem się Solidarności ze struktur politycznych po upadku AWS, nikt na razie nie wypełnił.
Z pewnością rynek polityczny, z punktu widzenia reprezentowania realnych interesów grup wyborców, nie jest bogaty. Dotyczy to też reprezentowania pracowników najemnych, do którego pretendują zarówno PiS, jak lewica - ocenia Waldemar Bartosz, przewodniczący Regionu Świętokrzyskiego Solidarności: - To, że realne interesy nie są reprezentowane przez obecne w sejmie partie, źle wróży... tym partiom. Oznacza, że wcześniej lub później dojdzie do przetasowania.
Na razie jednak - zauważa lider świętokrzyskiej Solidarności - doraźne ruchy spowodowane są pojawieniem się przypuszczeń dotyczących przedterminowych wyborów: - Część polityków chce wpłynąć na nasze oczekiwania. To próba wejścia na rynek i kształtowania go.
- Rozwiązaniem, aby pokonać koalicję PO-PSL, która w sejmie zgłasza wyłącznie ustawy korzystne dla pracodawców, byłaby raczej budowa prawdziwej chadecji - uważa Zdzisław Maszkiewicz, przewodniczący Regionu Ziemia Radomska Solidarności. - Po prawej stronie zawsze jednak pojawiają się kłopoty, kto ma być liderem.
Przypominają władzy jej obietnice
Jedni chcą uzupełniać ofertę dla wyborców, inni - całkowicie zmienić reguły gry. Przed pięciu laty Platforma Obywatelska opowiedziała się za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych. Jednak po zdobyciu władzy odstąpiła od realizacji obietnicy, używając sprzeciwu PSL jako pretekstu.
W tej sytuacji akcja na rzecz wyborów jednomandatowych przybrała kształt ruchu społecznego. Odbył się nawet "marsz na Warszawę".
Zmiana ordynacji na większościową oznacza wzmocnienie więzi polityków z ich wyborcami, bo mandat parlamentarzysty zależy wyłącznie od głosujących, a nie selekcjonerów, ustalających kolejność na wyborczych listach. W obecnym systemie proporcjonalnym zdarza się, że w ślad za "lokomotywą" - popularnym politykiem, uzyskującym w okręgu nawet kilkaset tysięcy głosów - do sejmu trafiają jego koledzy partyjni ze śladowym poparciem. W 2007 r. w wyborach w Warszawie Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zapracowali na mandaty, uzyskując odpowiednio 534 tys. oraz 274 tys. głosów, podczas gdy Arturowi Górskiemu z PiS, aby został posłem, wystarczyło poparcie 3 tys. osób, a Michałowi Szczerbie z PO - niespełna 2,4 tys. wyborców spośród... 1,3 mln uprawnionych do głosowania. Jeśli to przełożyć na procenty, to powstaną takie ułamki, które zwykle interesują bardziej aptekarzy niż politologów.
Paradoks postulowanych zmian polega na tym, że uchwalić je może tylko parlament, czyli obecna klasa polityczna musiałaby dobrowolnie abdykować z zasadniczej części swoich przywilejów. Warto jednak pamiętać, że już parę razy - ostatnio w 2001 r. - mimo rozmaitych chroniących system polityczny zabezpieczeń, wiatr historii skutecznie poprzewracał partyjne szyldy.
Łukasz Perzyna