Zmierzch bożków
Zawsze tak jest, że kiedy mi się wydaje, iż "totalna opozycja" doszła już do ostatnich granic błazenady i dalej po prostu już się nie da - pokazuje mi ona, jak bardzo jej nie doceniam. Po celebrowaniu samospalenia chorego na depresję nieszczęśnika i organizowaniu mu "miesięcznic" (chyba ostatnio chyłkiem się z tego wycofano) sądziłem, że nic głupszego już nie będzie.
Ale jest. Jest męczeństwo "Władka" Frasyniuka, zwanego "legendarnym", brutalnie doprowadzonego przez pisowski reżim na dziesięć minut do prokuratury, żeby można mu było postawić formalne zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza policji. Mało, że go obudzili o szóstej rano i doprowadzili, to jeszcze założyli kajdanki! - histeryzują ci sami, którzy latami żerowali na błędzie ABW, gdy ta przez głupią uprzejmość nie założyła w porę kajdanek Barbarze Blidzie. Reżim, jak za Stalina - krzyczą w spazmach ci sami, którym za poprzedniej władzy nie przeszkadzało trzymanie latami w "wydobywczych" aresztach "prywatnych więźniów Tuska", jak "Staruch" czy Maciej Dobrowolski.
Nawet nie chodzi mi o samego Frasyniuka. Przywykłem już, niestety, do tego, że bohaterowie mojego dzieciństwa dziś błaznują na potęgę albo okazują się czymś jeszcze gorszym od błaznów. Jeden celowo, demonstracyjnie łamie przepisy porządkowe i szarpie się z policją, przechwalając, że sam nie przyjdzie do prokuratury, bo on jest on, a prawo dla frajerów, a poza tym to odkąd jego faworyci przegrali wybory, nie przyjmuje tego państwa do wiadomości. Drugi, wybrany dzięki dawnym zasługom senatorem Rzeczypospolitej, urządza na mównicy przebieranki - a to założy dziwaczną maskę, a to więzienny mundurek, tak, żeby się nie nudzić. Długa by to była lista, począwszy od samego Wałęsy, któremu Matka Boska w klapie nie przeszkadza wymyślać codziennie nowych kłamstw, w których zaplątał się już na amen, a to, że to nie jego pismo, tylko pisała taka maszyna, którą nazwali "Bolek", a to, że to nie były donosy, tylko notatki, które sobie robił i które mu SB wykradła (więc jednak - jego pismo), a to znowu, że wszystko sfałszowali Kiszczak z Kaczyńskim (a więc znowu nie jego), to z kolei wymyśli jakiegoś oficera kontrwywiadu, który zgubił pieniądze na samochód i Wałęsa się zlitował i mu podpisał, że je niby wziął, bo tamten obiecał, że nikomu nie powie (więc jego), i tak do wiadomo jakiej śmierci.
Jak już kiedyś pisałem - na moim wydziale w latach osiemdziesiątych brylowało dwóch młodych asystentów, o których wszyscy wiedzieli, że działają w podziemiu (tak, tacy głupi wtedy byliśmy) i wszyscy się nimi, jako bohaterami, zachwycali. Po 1989 wystarczyło kilka lat, żeby pierwszy okazał się aferzystą, a drugi kapusiem SB. Pierwszy miał przynajmniej tyle przyzwoitości, by odsiedziawszy swoje zniknąć z życia publicznego, drugi kłamał latami, szedł w zaparte i znieważał oskarżających go, fakt, dostał za to po pysku od Korwina, ale generalnie wyszedł na swych kłamstwach świetnie, ma w bród kasy i przoduje w donoszeniu na własny kraj oraz skamlaniu o zachodnią interwencję w Polsce, a przynajmniej o nałożenie jakichś sankcji.
Kazimierz Świtoń, w czasach PRL najdzielniejszy z dzielnych, zwariował, uroił sobie, że "okupację sowiecką zastąpiła żydowska" i wpadłszy pod wpływ jakichś nader szemranych ludzi urządził chryję na tzw. żwirowisku, graniczącym z obozem Auschwitz, obstawiając je na złość Żydom krzyżami. Podobnie ześwirował nie mniej odważny w tamtych czasach Adam Słomka. Stefan Niesiołowski kim dzisiaj jest, każdy widzi - trudno rozpoznać w nim bohatera gorzkiego wiersza Szpota "Kostuś i Pan Karol".
Oczywiście, nie wszyscy się ześwinili bądź zwariowali - ale na tyle wielu, że, generalnie, opozycyjna przeszłość została w oczach Polaków kompletnie zdewaluowana.
Że nie dostrzega tego Frasyniuk, któremu wydaje się, że jak uwali się w poprzek marszu smoleńskiego albo pobłaznuje chwilę w kajdankach (pamiętacie śp. Leppera, jak popisywał się ta biżuterią na przejściu granicznym? Ten sam numer, a wykonany z większym wdziękiem) to wszyscy uklękną, oddadzą mu hołd i posłusznie udadzą się w kierunku wskazanej przez niego barykady - to się niespecjalnie dziwię. Ale że nie dostrzega tego ani w ząb "totalna opozycja" - to już kicha. Czy oni naprawdę myślą, że patetycznie wezwania, by "wszyscy byli Frasyniukami", to znaczy wszyscy weterani antymiesięcznic i marszów KOD-u żeby się nie stawiali i rzucali się Rejtanem, gdy policja zgodnie z procedurami przyjdzie ich doprowadzić, robili sobie selfiki w kajdankach i w ogóle, a wtedy "reżim" w końcu runie? Czy naprawdę można do tego stopnia nie mieć poczucia własnej śmieszności?
Próba wskrzeszenia emocji z czasów PRL, i to w takim zakręceniu, żeby założyciel KOR Antoni Macierewicz i jego współpracownik Jarosław Kaczyński robili za komunę, a Włodzimierz Cimoszewicz z Adamem Mazgułą - za obrońców demokracji, to już nawet nie szopka, to... Właściwie, nie znajduję słowa odpowiedniego dla określenia miary tego absurdu. Czysty Mrożek i tyle. Nie sposób sobie wyobrazić przekazu bardziej sekciarskiego, bardziej zamykającego "totalną opozycję" w sekciarskim kręgu sfrustrowanych "byłych", trawiących wściekłość i upokorzenie po tym, jak zostali odrzuceni przez wyborców. To już nie opozycja, to grupa wsparcia. Materiał dla psychiatrów, nie dla komentatora politycznego.
Zwykłem mówić, że lubię spiskowe teorie, bo są one samoobroną umysłu przed chaosem. Próbą wskazania sensu, choćby złowrogiego, w ludzkich działaniach, które sensu nie mają, próbą racjonalizacji zdarzeń zupełnie z racjonalności wyzutych. Jedyna teoria, jaka może to wszystko wyjaśnić, jest spiskowa jak diabli - oni wszyscy to agenci Kaczyńskiego. Od Schetyny, przez Petru, różnych Lisów, Morozowskich, Żakowskich, po Jarosława Kurskiego pewnego dnia, gdy PiS dostanie już 100 procent głosów, albo jeszcze więcej, zdejmą maski i krzykną jednym głosem: "Panie prezesie, meldujemy wykonanie zadania"!
Coraz bardziej zaczynam wierzyć, że tak będzie - bo przecież ludzie nie mogą być aż tak głupi! Ale tak czy owak, szkoda, że ci agenci Jarosława w swej kreciej robocie zniszczyli do reszty wszystko, co dla mojego pokolenia, w czasach młodości "durnej i chmurnej", było tak ważne i drogie...