Wpisując się w trend, zacznę od sprawy wypowiedzi Jana Pietrzaka, którą już omówiono na wszelkie strony, a który wciąż jest wiodącym tematem wyszukiwania, co więcej, w odzyskanych przez "demokrację" mediach okazuje się o niebo ważniejsza niż kolejne rosyjskie masakry Ukraińców, czy wchodzące zmiany podatkowe. Temat ten jest "grzany" z zapałem - zarówno ze strony przeciwników jak i obrońców - godnym lepszej sprawy. Pietrzak to staruszek, a jego słowa były niesmacznym bełkotem, bo jest nim mieszanie obozów koncentracyjnych do dzisiejszej debaty. Czy mniejszym chamstwem były drwiny Stuhra juniora albo celebryty Wojewódzkiego z ofiar katastrofy smoleńskiej? Nie wydaje mi się. Jedne obruszyły jednych, drugie innych. Problem w tym, czy chcemy, by prawnie je karać. Jakkolwiek obruszałby mnie Stuhr, Lis czy Giertych swoimi rozmaitymi enuncjacjami, nie będę z tego powodu biegał z pismami do prokuratury. Wystarczy - wciąż dozwolone - nie podawanie im ręki, ewentualnie krytyka ich słów, taka jak powyższa. Chyba powinno to obowiązywać wszystkich? W tle sprawy Jana Pietrzaka rozgrywa się jednak zupełnie inny temat - dużo poważniejszy. Zapowiadane od dawna wprowadzenie do Kodeksu karnego przepisów ścigających "mowę nienawiści ze względu na orientację i płeć". Wyrok czy sprawiedliwość? Minister do spraw równości Katarzyna Kotula zapowiedziała w Polsat News, że rozwiązanie to - jako efekt jej umowy ze środowiskami LGBT - będzie procedowane przez zmianami dotyczącymi związków partnerskich. To dość charakterystyczna kolejność. Kwestia związków partnerskich, która dotyczyłaby prawnych ułatwień dla par bez względu na ich orientacje jest sprawą, z którą nie ma większego problemu także duża część elektoratu prawicy. Jakaś forma jej akceptacji śmiało mogłaby być przenegocjowana z prezydentem. Tylko po co? W czasach walki koalicja nie potrzebuje rozwiązań opartych na konstruktywnych kompromisach z Andrzejem Dudą, a nieustannej naparzanki. Lepiej więc zająć się kolejnymi restrykcyjnymi przepisami. Nie oszukujmy się, pojęcie mowy nienawiści jest bardzo szerokie i uznaniowe. Dzisiejsze prawo daje tu ogromne możliwości. Odszkodowań można domagać się w sądach cywilnych, a prawo karne karze za zniesławienie, pomówienie, podżeganie do przestępstwa, stalking i szereg innych spraw. Tworzenie dodatkowych przepisów oznacza ogromną uznaniowość sądów, czytaj: wyrok zależny od poglądów, sympatii, a może nawet i orientacji sądzącego. Postawmy sobie też typowe pytanie: czy kpiny satyryka z heteroseksualnego, białego mężczyzny też będą karane? Jeśli ma być zachowana równość wobec prawa, to tak. Uczciwie mówiąc, pomimo, że się kwalifikuję do tej grupy, to nie życzę sobie tego. Podobnie jak nie chcę by ścigano za kpiny z Polaków i to - co uwielbia prawica - z religii. Warto wspomnieć, że pamięć Jana Pawła II latem tego obroniono na gruncie merytorycznej dyskusji i dekonstrukcji kłamstw, a nie w sądach. Nie trzeba dodawać, że spora część do niedawna rządzącej prawicy tej różnicy kompletnie nie rozumie, a przynajmniej nie rozumiała przed 15 pażdziernika. Każdy ma swoich cenzorów. Hejt jak wytrych A na razie na kwestiach różnic seksualnych może się nie skończyć. Przecież od dawna w Unii Europejskiej pojawiają się postulaty cenzurowania czy karania "klimatycznego denializmu", eurosceptycyzmu, a podczas pandemii chciano karać antyszczepionkowców. Skala pomysłów jest szeroka. Kończy się na karaniu więzieniem, a zaczyna od pomysłów na blokowanie w sieci, zakazów wydawniczych. Pojęcie "walki z hejtem" przybiera tu niestety formę wytrychu pasującego do każdej wypowiedzi. Jest jak "realizowanie ducha demokracji, a nie przepisów w walce o demokrację". Bełkotem, który pod płaszczykiem prawa pozwala na bezprawną, polityczną rozprawę z przeciwnikami politycznymi. Rozczarowaniem jest w takich sprawach osoba niegdyś bardzo zasłużona dla walki o ochronę wolności słowa, czyli Adam Bodnar. Jego przejście na drugą stronę jest obcesowe i totalne. Jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny zwrócił się do prokuratora krajowego o zajęcie się sprawą Pietrzaka. Dla przypomnienia, jedną z zapowiedzi politycznych Adama Bodnara było... rozdzielenie urzędów ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Nie dość tego, sprawą, która przed laty łączyła mnie z dzisiejszym ministrem, bez względu na ogromne różnice światopoglądowe, była kwestia niesławnego artykułu 212 Kodeksu karnego, grożącego karą więzienia za zniesławienie. Domagaliśmy się jego zniesienia, a także apelowaliśmy o niestosowanie. Przecież to z tego artykułu prawdopodobnie zostanie postawiony zarzut sędziwemu satyrykowi, a prokurator zmotywowany na wstępie przez swojego najwyższego przełożonego będzie musiał stanąć na głowie, by doszło do skazania (po czym zapewne sąd odstąpi od wykonania kary ze względu na wiek Pietrzaka). Zarówno dziennikarzom, jak i lewicowym aktywistom kibicującym dziś działaniom rządzących w sprawie wolności słowa chciałbym przypomnieć to, czego nie wziął sobie do serca Zbigniew Ziobro, gdy u progu jego ministrowania bez większej wiary w sukces próbowałem (podobnie jak jego poprzedników) przekonać go do zniesienia feralnego przepisu. Układ polityczny ani w Polsce, ani w Unii Europejskiej może nie być wieczny bez względu na wprowadzane rygory. A wtedy zostaną one wykorzystane przez kogoś innego. Tylko wówczas karane może być znieważenie narodu, religii, moralności publicznej albo obowiązującej wersji historii. Wiktor Świetlik