Ten straszny ONR
Sławna transmisja TVN 24 z jednego z Marszów Niepodległości chyba jest jeszcze dostępna w internecie; ja jej tam szukać nie muszę, bo pamiętam. „Wykrzykują tu faszystowskie hasła!” – oznajmia widzom tej stacji, przejętym do granic śmieszności tonem, „lajfująca” z manifestacji reporterka. Na co prezenter ze studia dopytuje: „Jakie to hasła?” „Przede wszystkim: Bóg, Honor i Ojczyzna”! Tadaaam!
Jeśli ktoś nie oglądał - nic straconego, medialny cyrk, jaki urządzono wokół obchodów 82-lecia powstania Obozu Narodowo Radykalnego, jest dokładną powtórką tamtej histerii. Można od razu powiedzieć, że to dobrze służy ONR.
W wypadku Marszu Niepodległości histeria i nagonka Czerskiej i Augustówki sprawiła, że niszowe kiedyś obchody przerodziły się w ogromną, stutysięczną manifestację. Paru ludzi zapłaciło za to pobiciem przez policję na ulicy czy w celi, paru przesiedzeniem po parę miesięcy i ciągnącymi się do dziś sprawami, ale jednak efekt jest zauważalny. Ruch Narodowy wrósł w życie publiczne na tyle, że establishment skupił uwagę na kolejnej, jeszcze bardziej radykalnej grupie - przypomnę, że ONR wystąpił z RN nie godząc się na kolaborację z systemem, za jaką narodowo-radykalni uznali kandydowanie do Sejmu innych narodowców z list Kukiza.
Istota sprawy jest w tym, że najbardziej uważny szperacz nie znajdzie w mediach cienia konkretu, co strasznego zdarzyło się w Białymstoku. Rozumiem, ONR się nie podoba. Nie musi się podobać. Rozumiem, że maszerujący w nogę młodzi krótko obcięci ludzie w czarnych koszulach się źle kojarzą. Każdy ma prawo do swoich skojarzeń. Ale to za mało, żeby organizacji, która - jak to ujął zatroskany wielce Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, kompromitując siebie i pełniony urząd, niestety, niestety, "nauczyła się nie łamać prawa" i nie ma za co jej karać - odmawiać prawa do istnienia, publicznego manifestowania czy wstępu do kościoła.
Nie wiem, za co przepraszała białostocka kuria i Prymas. Najwyraźniej biskupom bardziej zależy na dobrej opinii TVN-u i "Gazety Wyborczej", niż na opinii tych, którzy do kościoła przychodzą, by w nim być, a nie żeby demonstracyjnie wychodzić (o tym, że przede wszystkim powinno im zależeć na prawdzie już nie wspomnę).
Homilia księdza Międlara, za którą zakazano mu wystąpień publicznych, jest dostępna w internecie - nie ma w niej niczego nagannego. Nie doszło w katedrze ani podczas obchodów do żadnych ekscesów, zakłóceń porządku publicznego, wyjąwszy prowokacyjne zachowanie pracownika "Gazety Wyborczej", zignorowane przez prowokowanych. Nie padły żadne słowa, które można by uznać za antysemickie, za wezwania do rasowej nienawiści etc. - opowieści pani Gronkiewicz-Waltz jakoby jakimś narodom "odmawiano tam prawa do istnienia" to, jak zwykle zresztą w jej wypadku, zwykłe bzdury.
Jedyne, co były w stanie wyszukać i kolportować "tefałeny", to hasła przeciwko Unii Europejskiej i imigrantom. No, jeśli to jest "faszyzm", to faszystami jest 80 procent Polaków, bo mniej więcej tylu nie zgadza się, żeby nam Unia na siłę wciskała imigrantów, których sama do siebie zaprosiła i obiecała mieszkania oraz horrendalnie wysokie zasiłki. Nie wspominając, że, choć Arabowie z punktu widzenia nauki też są ludem semickim, jeśli wrogość wobec nich, zwłaszcza wobec Arabów-muzułmanów, uznamy za antysemityzm, to najbardziej antysemickim narodem świata stają się Żydzi, a państwem - Izrael. A jeśli niedopuszczalne są okrzyki wieszaniu "syjonistów", to dawno już należało zdelegalizować "Krytykę Polityczną" i innych lewackich obrońców Wolnej Palestyny i Strefy Gazy.
Jak tego nie nazwać cyrkiem? Nie ma żadnego konkretnego zarzutu, nic się nie stało - ale całe chóry autorytetów rwą włosy z głów jak sławny krytyk teatralny z "Misia" i wrzeszczą na cały świat o zagrożeniu, faszyzmie, antysemityzmie i nienawiści? Jak tego nie uznać za klasyczny przykład paranoi - ci ludzie są antysemitami, bo specjalnie nie mówią nic antysemickiego, aby ukrywać swój antysemityzm? Owszem, ONR jest organizacją skrytą, w znacznym stopniu tkwiącą korzeniami nie tyle w historycznym, przedwojennym Obozie Narodowo Radykalnym, co w subkulturze skinheadów, więc można podejrzewać, że nie wszyscy jego działacze mówią otwarcie wszystko, co myślą. Ale na podstawie takich podejrzeń nie można ograniczać niczyich praw. A już zwłaszcza, podwójnie, nie mają prawa domagać się tego środowiska, w których popularna jest przynależność do masonerii i szydzenie z tych, którzy żywią wobec tej daleko bardziej skrytej organizacji jakiekolwiek podejrzenia.
Cały ten cyrk świadczy też o jednym - że ktoś, kto wymyślił, by sięgnąć po te trzy historyczne literki, miał pomysł marketingowo wręcz genialny. Osobna sprawa - wyjaśnialiśmy ją wczoraj w radiu z doktorem Muszyńskim - to rozmiary czarnej legendy i czarnego pijaru, który wspomniane trzy literki uczynił tak czytelnym i budzącym tak silne emocje symbolem.
Fakty są takie, że ONR istniał legalnie tylko trzy miesiące, a po delegalizacji natychmiast się rozpadł na frakcje żrące się zajadle między sobą. W największym rozkwicie liczył sobie góra 5 tysięcy ludzi, i dodać trzeba koniecznie, że jego założyciele i wychowankowie (taki na przykład Jan Bytnar, "Rudy"), cokolwiek by powiedzieć o międzywojennych ekscesach, zapisali potem chwalebne i męczeńskie karty (sam Jan Mosdorf, odrzuciwszy stanowczo wszelkie propozycje kolaboracji, zamordowany został w Auschwitz, notabene za pomoc Żydom).
Oczywiście, organizacja była wroga Żydom, ale nie miała żadnego monopolu na antysemityzm - w tamtych czasach nawet krąg Jerzego Giedroycia formułował postulaty wyrzucenia z Polski Żydów, czy raczej poddania ich takim szykanom, by sami się wynieśli do Izraela. Co ten ONR miał w sobie takiego, że w 1934 Piłsudski nakazał go rozwiązać i aresztować bez wyroku liderów za rzekomy współudział w zamachu na ministra Pierackiego (!), po wojnie Czesław Miłosz bredził, że "jest ONR-u spadkobiercą Partia"?
Długo by o tym mówić, zainteresowanych odsyłam do wspomnianej rozmowy lub do książek, ale w skrócie jest tak, że jako wyrazisty symbol, jako czarna legenda, był ONR bardzo potrzebny środowisku - jak samo się ono określiło z mitotwórczej książce michnikowszczyzny - "lawiny i kamieni" do samousprawiedliwienia. Do zrelatywizowania swej kolaboracji ze stalinizmem, swego komunistycznego uświnienia - no tak, były wypaczenia, ale przecież "ten endecki ciemnogród", ci pałkarze z ONR, to było jeszcze gorsze, to nam, wychrzczonym lewicowym Żydom zwłaszcza, nie zostawiało wyboru. ONR nadawał się na czarną legendę tym bardziej, że był - wbrew stereotypowi - organizacją inteligencką, co najgorsze byli to nie tylko inteligenci świetnie wykształceni, ale z polskiego, chłopskiego przeważnie, awansu - najgorszy, naturalny wróg, jak ją określali, "żydokomuny".
No i jedno jeszcze trzeba dodać - żydowskie traumy i uplątania michnikowszczyny, które z taką mocą wybuchły po 1989 roku, owocując do dziś widocznym strachem tego środowiska przed Polakami i podejrzliwością, łatwo przechodząca w nienawiść, wobec wszelkich przejawów niekoncesjonowanego przez salon polskiego patriotyzmu. Po ludzku jest to jakoś zrozumiałe - ten strach potomków "żydokomuny", że jeśli Polacy nagle zostaną pozbawieni kagańca, to zwyczajnie zechcą się mścić.
Nawet jeśli prominentni przedstawiciele środowiska czuli się nie tylko niewinni, ale wręcz zasłużeni, to nie mogli się uwolnić z tradycji myślenia uwarunkowanej ewangelicznym "krew jego na nas i na syny nasze". Bali się, że Polacy zastosują wobec "żydokomuny" odpowiedzialność zbiorową - jakże mógł się jej nie bać brat sądowego zbrodniarza Stefana Michnika czy dzieci prominentnych ubeków, peerelowskich prokuratorów, partyjnych sekretarzy?
Polacy w istocie w ogóle o tym w 1989 nie myśleli, wyjąwszy garstkę prowokatorów i świrów. Nie szkodzi. Strach ma wielkie oczy. I to ten strach, przeradzający się w agresję - w przekonaniu agresora, będącą tylko obroną - uwarunkował polityczną linię michnikowszczyzny, doprowadził do licznych jej podłości i wynaturzeń transformacji ustrojowej, a w końcu ma duże szanse okazać się samospełniającą przepowiednią.
Bo, powiedzmy sobie szczerze - logiki w tej antyoenerowskiej histerii nie ma zupełnie. Więcej, ona jest całkowicie logice przeciwna. Logika uczy, że michnikowszczyzna powinna dziś we własnym najlepiej pojętym interesie modlić się, by Kaczyńskiemu się powiodło, pomagać mu, a broń Boże nie szkodzić.
Bo jeśli PiS ze swą "dobrą zmianą" długofalowo Polaków rozczaruje, to nie będzie z powrotem tak, jak było. To przyjdą chłopcy z ONR i zrobią elitom z de przysłowiową jesień średniowiecza. Histerycznymi i dla każdego myślącego człowieka w oczywisty sposób absurdalnymi atakami na narodowo-radykalnych, przy jednoczesnym destabilizowaniu i sabotowaniu państwa, elity tylko tę perspektywę przyspieszają.