Wiemy tyle, ile nam nagle przekazały mass media. Zatem ostrożnie i jak najkrócej: pani Joanna chciała zajść w ciążę. Okazało się jednak, że ciąża może zagrażać jej życiu lub zdrowiu, o czym powiadomili ją lekarze. Kobieta zażyła zatem tabletkę poronną, co nie jest nielegalne. Jednak lekarka, z którą konsultowała się pacjentka, podjęła decyzję o wezwaniu policji. W gabinecie ginekologicznym miało dojść do scen, które z normalnym korzystaniem ze służby zdrowia nie mają nic wspólnego. Wedle relacji pacjentki funkcjonariusze policji mieli zażądać rozebrania się, robienia przysiadów itd. Podobno powtarzano słowo: "przestępstwo" - w domyśle jakąś formę pomocy w dokonaniu aborcji. Jeden z lekarzy szpitala potwierdził wersję wydarzeń pacjentki. Aż czterech funkcjonariuszy policji miało pilnować kobiety, która była zastraszona. Utrudniano przy tym pracę lekarzom, tworząc dokoła pacjentki coś w rodzaju kordonu. Zabrano rzeczy kobiety. Następnie przewieziono ją do następnego szpitala. Fundacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Federa przekazała oświadczenie o tym, że po złożeniu zażalenia w sprawie "sąd ocenił zatrzymanie jako niezgodne z prawem". Jak nie pytać o zdanie Polek i Polaków? Podkreślam, na pewno jeszcze poznamy wiele szczegółów w tej sprawie. Niemniej oglądamy ją przez pryzmat wcześniejszych doniesień o śmierci Izabeli z Pszczyny czy Doroty z Bochni. Odmalowuje się przed nami obraz mocno ponury. Od 30 lat w niepodległej Polsce trwają spory o prawo do aborcji. W ciągu tych trzech dekad nigdy w referendum nie zapytano suwerena o zdanie. Przeciwnie, omijano obywateli tak szerokim łukiem, jak to tylko możliwe. Dowiadywano się tylko później o rozmaitych zakulisowych rozmowach polityków z duchownymi. CZYTAJ WIĘCEJ: Interwencja wobec ciężarnej Joanny. Policja przedstawia swoją wersję Ostatnio, gdy nawet parlament nie dał rady zebrać większości w sprawie kolejnego zaostrzenia przepisów, ucieknięto się do topornej sztuczki. Rzecz załatwił za posłów Trybunał Konstytucyjny czy, jak chcą inni, pseudo-Trybunał Konstytucyjny. Wówczas młodzi ludzie wyszli na ulice z protestami. Politycy rozkładali bezradnie ręce. Na twarzach gościły nieszczere uśmiechy. Odwracano przy tym uwagę od problemu, np. ludzie znani z posługiwania się na co dzień wulgaryzmami nagle gromili niegrzeczne hasła protestów. Teraz zbieramy ponure żniwo polskiej polityki. Wielu rodakom od pokojów polityków do sal szpitalnych droga wydaje się daleka. Z każdym kolejnym incydentem okazuje się coraz krótsza. W takich sytuacjach, jak obecnie pani Joanny, widzimy mieszaninę motywacji ludzkich. Zażycie pigułki jest legalne, tymczasem po ostatnim zaostrzeniu przepisów ludzie tracą głowę. Jedni boją się, że stracą stanowiska pracy w sprawie, która ewidentnie ociera się o wielką politykę z Kościołem w tle. Inni chcą się przypodobać zwierzchnikom, w końcu nie wiadomo, kto wygra wybory. Jeszcze innym zapewne jest to obojętne, po prostu, gdy na horyzoncie pojawia się złożony problem, oni tylko odwracają głowę. Poznacie po owocach, czyli demograficzna katastrofa w Polsce To mieszanka wybuchowa. W praktyce, jak się dowiadujemy, dochodzi do sceny poniżenia polskiej kobiety w polskim szpitalu. W czasach, gdy podkreśla się potrzebę ludzkiego podchodzenia do pacjenta, okazuje się, że przyzwolenie na różne formy agresji rozchodzi się jak koła po wodzie. Ostatecznie opisy takich scen błyskawicznie rozchodzą się po mediach społecznościowych. Nijak nie mogą one zachęcać młodych ludzi do marzeń o macierzyństwie. Co najwyżej budzą strach. Nieustannie na różnych forach powraca także temat chęci wyjechania z kraju. Bezsilność wobec konfrontacyjnego stylu uprawiania polityki przez liderów starszego pokolenia miesza się z ogólnym obrzydzeniem do atmosfery politycznej, której ostatecznie niepodobna uniknąć. Stąd też sondażowa popularność "alternatyw wobec systemu". Warto też podkreślić na zakończenie, że obecna władza od 2015 roku próbowała rozwiązywać poważny problem niżu demograficznego. Szybko zdano sobie sprawę, że 500 plus to rodzaj pomocy socjalnej dla rodzin, który jednak nie zachęca do rozmnażania się. To bowiem wymagałoby kompetencji merytorycznych, co do tego, gdzie kierować pieniądze, a gdzie budować inne elementy systemu zachęt do dzietności. To płaszczyzna do współpracy ponadpartyjnej. Partnerskiego zaangażowania samorządów. Innego stylu uprawiania polityki. Zamiast rozwiązać realny problem - wybrano drogę ostrych zakazów. I oderwanie od rzeczywistości postępuje. A po ośmiu latach jasne jest, że polityka demograficzna poniosła całkowitą porażkę. Wedle oficjalnych danych GUS z poziomem urodzin w Polsce nigdy nie było tak źle od czasu II wojny światowej. Ciekawe, dlaczego, prawda? Jarosław Kuisz