Od kilku dni ulubionym tematem memów w social mediach stała się propozycja organizacji Ordo Iuris aby zachęcać hotelarzy do korzystania z "klauzuli sumienia", jeśli nie chcą meldować w jednym pokoju par, które nie są małżeństwami. Zapisano ją w specjalnym poradniku. W jednym z takich memów John Cleese zza recepcji z serialu "Hotel Zacisze" pyta pewną parę, czy są małżeństwem. - Tak, ale każde z kim innym - odpowiada mężczyzna. - A to w porządku, zapraszam na górę - reaguje sumienny recepcjonista. Śmiechom i żartom nie ma więc końca. Pierwsza moja reakcja jest mieszaniną różnych odczuć. Z jednej strony nawet mi imponuje bezkompromisowość środowiska, które zakłada, że w sferze usług mogą się znaleźć ludzie nie godzący się ze zjawiskiem pozamałżeńskiego seksu. W dzisiejszych czasach trzeba być odważnym, żeby się w takiej sytuacji nie bać ostracyzmu, szyderstw, dokuczania. Z drugiej, mam jednak wrażenie, że ludzie Ordo Iuris nie rozumieją, jak bardzo wystawiają na śmieszność te wartości, które są dla nich ważne. Granicą wolności krzywda W społeczeństwach liberalnych, zakładającym, że trzeba "żyć i dawać żyć innym", nawet tacy konserwatyści jak ja mają odruch: to nadgorliwość. Owszem, ja nadal wierzę w to, że granicą mojej wolności jest cudza krzywda. Dlatego na przykład nie przerażają mnie ingerencje prawa w kwestię dopuszczalności zabiegów aborcyjnych. Mamy do czynienia z ochroną życia, wolałbym, żeby to była nadal zasada nadrzędna. Ale czy walka z cudzą krzywdą wymaga sprawdzania czy dorośli ludzie śpią ze sobą bez ślubu? Ciężko mi przyjąć serio tego typu rozumowanie. Ponieważ jednak w tym poradniku dotyka się rozmaitych sytuacji i dylematów, przed jakimi mogą stanąć przedsiębiorcy-usługodawcy, dochodzimy do wciąż spornej, a w Polsce ostatnio nawet bardziej spornej niż kiedykolwiek, kwestii owej "klauzuli sumienia". Czy obywatel ma prawo odmówić usługi, która w jego mniemaniu jest niemoralna? Dopiero co rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar oceniał, czy słuszna jest sądowa porażka drukarza z Łodzi, który nie chciał sporządzić napisu "LGBT Business Forum". Podobne dylematy pojawiały się i w innych krajach. Emblematyczny stał się przypadek amerykańskiego cukiernika odmawiającego tortu na gejowski ślub. Rzecznik Bodnar był mocno liberalny, ale akurat w tym przypadku użył dość zręcznej argumentacji. Dziś drukarz odmówi takiego napisu, jutro inny drukarz nie zechce obsługiwać organizacji, którą uzna za nacjonalistyczną czy homofobiczną. Znika przestrzeń wspólna, a ona powinna w zasadzie dotyczyć wszelkiego typu usług. Dzielimy się na ufortyfikowane twierdze zdolne do obsługiwania jedynie swoich, taki był sens tamtych jego wywodów. Adam Bodnar miał rację Ideowo byłem bardzo odległy od rzecznika Bodnara. Z jego wypowiedzi wynikało, że prawo kobiety do aborcji czy prawo par jednopłciowych do małżeństw, z wszystkimi ich atrybutami (adopcja dzieci) uważa za prawa człowieka. Ja - nie. Ale akurat ten fragment jego argumentacji jakoś do mnie przemawiał. Miałem i mam wrażenie, że dostęp do rozmaitych usług powinien być maksymalnie powszechny, a państwo i prawo powinny stać na straży tej dostępności. Podejmowanie się pracy w usługach powinno więc czynić człowieka maksymalnie neutralnym, nie kierującym się w pracy własnymi przekonaniami i uprzedzeniami. Piszę to z pewnym wahaniem. Bo są zapewne jakieś granice tej neutralności. Sytuacje, w których zrobienie bądź niezrobienie czegoś rodzi tak wielki opór etyczny, że przymus nie jest tu wskazany. Co nie znaczy, że i te sytuacje nie są uwikłane w dodatkowe dylematy. Bo świat jest skomplikowany, wybór rozmaitych wartości odbywa się na ogół kosztem innych wartości. Granice sumienia lekarza Taką sytuacją krańcową jest wybór lekarza odmawiającego dokonywania aborcji. "Klauzula sumienia" wydaje się tu logiczna i zrozumiała. Nie można zmuszać kogoś do zajmowania się czymś, co uważa za zbrodnię (lub coś bliskiego zbrodni). Zarazem poszczególne przypadki bywają przedmiotem bolesnych rozterek. Oto mamy na Podlasiu historię upośledzonej czternastolatki, która została zgwałcona. Gwałt jest wciąż uznawany za prawną podstawę do usunięcia ciąży. Można tu oczywiście mnożyć paradoksy (co winne jest dziecko?). Było to jednak zawsze bardzo silne tabu. Generalnie konserwatywny przedwojenny polski Kodeks karny też ten wyjątek uznawał. Podobno dwa szpitale publiczne odmówiły tej dziewczynce aborcji powołując się na "klauzulę sumienia". Co ja na to? Nie mam tu dobrej odpowiedzi. Prawo uznaje taką swobodę decyzji lekarza (przyznał to Trybunał Konstytucyjny, i to podczas dominacji w nim ludzi Platformy Obywatelskiej). Ale nie uznaje takiego prawa wobec instytucji szpitala. Skoro aborcja jest w takim przypadku możliwa, w teorii każdy szpital powinien taką "usługę" zapewnić. Tu kontekst jest na dokładkę wyjątkowy, mamy do czynienia z bardzo łatwym do skrzywdzenia dzieckiem. No dobrze, ale co jeżeli wszyscy lekarze w takim szpitalu czują się związani własnym sumieniem? Naturalnie liberalni i lewicowi komentatorzy uznają tę masowość "klauzuli sumienia" za coś podejrzanego, za widzimisię i produkt egoizmu medyków, którzy być może skłonni są do dokonywaniu aborcji, ale prywatnie, za pieniądze. Ja nie wiem, czy tak jest. Uważam każdą generalizację w takich sprawach za potencjalnie niesprawiedliwą. I powtórzę: ja nie znam tu dobrej odpowiedzi. No tak, ale to są prawdziwe dylematy moralne. Wizja hotelarza pilnującego, żeby na wielkim łożu małżeńskim nie baraszkowali ludzie nie związani ślubem, jawi się na tym tle jako niesmaczna groteska. Tak oto, być może nawet w dobrej wierze, ludzie Ordo Iuris po raz kolejny zaszkodzili własnym wartościom. Jak wtedy, kiedy zaczęli batalię o zaostrzenie prawa aborcyjnego od postulatu karania kobiet.