Pociągnijmy jednak temat. Zaremba pytał o oczywiste, bezsprzeczne i systemowe akcje blokowania przez zielonych aktywistów przeróżnych inwestycji infrastrukturalnych na zachodzie i południu Polski. Te inwestycje, gdyby zostały zrealizowane, znacząco zmniejszyłyby tragiczne skutki wrześniowej powodzi. Kwestia odpowiedzialności czy choćby tylko sensowność wyciągnięcia z tej - nomen omen - wtopy wniosków na przyszłość powinna być w tym wypadku chyba oczywista, prawda? Ale nie! Bo tymczasem w rzeczywistości mamy sytuację wręcz dokładnie odwrotną. Frakcja "eko" (aktywiści, politycy, komentatorzy) nie pochowała się bynajmniej ze wstydu w najciemniejsze zakamarki internetu. Oni wręcz kontratakują. Nie tylko nie mają najmniejszej ochoty, by się z czegokolwiek tłumaczyć. To oni uważają, że trzeba rozliczyć państwo i społeczeństwo ze... zbyt mało proklimatycznych i proekologicznych działań. Nie podoba wam się to? Widzicie to inaczej? Uważacie, że jednak jakaś fundamentalna dyskusja o siłach czy interesach pochowanych za ekoaktywizmem (i na zimno wyzyskujących autentyczny nierzadko zapał idealistów)? Niestety. Nie-e-e-e (jak mówiła kiedyś ministra Zielińska). Gorzej jeszcze - stawiając takie pytania, niechybnie zapisujecie się do klubu "denialistów". Ludzi, którym nie podaje się ręki, nie zaprasza do dyskusji i z którymi się nawet nie polemizuje, bo można się od nich ich denializmem zarazić. Denialista. Ten, który zaprzecza oczywistemu Cóż to jest ten denializm? No właśnie tego do końca nie wiadomo. I tak jest właśnie bardzo dobrze. Niedopowiedzenie nadaje sprawie mistycyzmu. Czyni kalumnię bardziej lepką, bo gdyby był konkret, to można by mu zaprzeczyć, pokazać, że nie trafia, czyli go - innymi słowy - sfalsyfikować. Dlatego dużo lepiej nie dopowiedzieć. Wtedy oskarżony może się wić, ile chce. Ale wiadomo, że się nie wywinie. "Deny" znaczy zaprzeczać. Denialistą jest więc ten, co zaprzecza czemuś oczywistemu. Oczywiście rodzi się pytanie, co to znaczy "oczywiste"? I dla kogo oczywiste? A co jeśli oczywiste wcale nie jest "oczywiste" tylko "wygodne"? Albo wokół oczywistego zbudowały się sieci interesów czerpiące profity ze status quo jako "kapłani oczywistości"? Niemożliwe? To przypomnijmy dla porządku, że wielu takich niegdysiejszych denialistów czcimy dziś jako "wizjonerów" i "buntowników". Denialistą był pewien kanonik z Fromborka, który napisał "O obrotach sfer niebieskich". Inny XVI-wieczny denialista (powtarzając tezy tamtego) tak swoim denializmem denerwował mu współczesnych, że go najpierw torturowali, a potem spalili żywcem za to, że powtarzał "a jednak się kręci". Zmiany klimatyczne. Według Koonina nie ma żadnego konsensu Zastawmy jednak historyczne odniesienia. Dzisiejszy zarzut denializmu klimatycznego jest irytujący jeszcze z kilku powodów. Po pierwsze (jak już wspomniałem) nie bardzo wiadomo, co oznacza. Czy denialista przeczy zmianie faktowi cyklicznych zmian klimatu na Ziemi? Otwarcie robi to raczej niewielu. Znacie kogoś gotowego kłócić się do rana, że średnioroczne temperatury w mieście Nowy Jork w latach 1910-2013 wzrosły o (średnia krocząca) 1,5 stopnia Celsjusza? A w nieodległym West Point o jakieś 0,5 st.? Po drugie, sporo naukowców zwraca już jednak uwagę na problem pomiaru. Na jego niedokładność. Na krótką historycznie próbkę (w końcu Daniel Fahrenheit stworzył swój pierwszy w miarę wiarygodny miernik temperatury ok. roku 1714 - zaś jego wynalazek spopularyzował się dopiero w połowie XIX wieku). Znany amerykański fizyk i klimatolog Steven Koonin napisał na ten temat (wydaną też niedawno po polsku) książkę "Kryzys klimatyczny? Prawdy, półprawdy i kłamstwa - co wiemy, czego nam się nie mówi i jaka czeka nas przyszłość". Polecam wszystkim, którzy powtarzają - nie wiadomo w zasadzie za kim - potoczne przekonanie o rzekomym "konsensie" wśród badaczy klimatu. Czy człowiek faktycznie znacząco wpływa na klimat? Jeszcze inny temat to prawdziwość tezy o tzw. antropocenie. Czyli o decydującym i znaczącym wpływie człowieka na ocieplenie klimatu. Zwolennicy radykalnych rozwiązań przyjęli na tym polu logikę terapii szokowej. Trzeba - powiadają - działać szybko i nie ma czasu na dzielenie włosa na czworo. Taka decyzja postawiła ich jednak na kursie kolizyjnym z wieloma podstawowymi zasadami współczesnych społeczeństw postoświeceniowych. Opartych (tak przynajmniej chcielibyśmy to widzieć) na prawie do zgłaszania wątpliwości i kwestionowania dogmatów. Ta postawa została jednak przez współczesnych wyznawców ekoaktywizmu uznana właśnie za denializm. Zwalczany z całą surowością. Tak działa terapia szokowa - sprawdźcie sobie u Naomi Klein. Dopóki sprawa odbywała się w sferze szumnych deklaracji, problemu nie było. Ot, kolejna medialna burza w szklance wody. Od kiedy jednak za radykalnym ekologizmem idą bardzo konkretne polityki ekonomiczne, społeczne i przemysłowe, sprawa stała się śmiertelnie poważna. Dziś oczekuje się od nas (także w Polsce), by w imię klimatyzmu ryzykować bezpieczeństwo energetyczne obywateli, skazywać wielu z nich na bezrobocie, a szereg zakładów produkcyjnych na ekonomiczną niewydolność. To - mówiąc eufemistycznie - nie są tanie rzeczy. I to już nie jest tylko niedojrzała zabawa nastolatków szukających sensu istnienia w misji ratowania świata. Wokół tematu eko powstała nieprzejrzysta mieszanka interesu, mody i myślenia stadnego. Nie wolno nam dopuścić do sytuacji, w której pozwalamy sobie na wyłączenie wszelkich hamulców, rozsądku i mechanizmów samozachowawczych. Te interesy trzeba badać i prześwietlać. Jeśli mają za to nazywać was denialistami klimatycznymi, to... trudno. Lepiej - jak to mówią - z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Rafał Woś