Jedną z naszych wybitniejszych zdolności - można rzec, że wręcz akrobatyczną - jest umiejętność chwycenia się wzajemnie za gardła bez względu na okoliczności. Sztuka ta po raz kolejny udała się naszym mediom koncertowo, ze szczególnym docenieniem "specjalistów" do spraw międzynarodowych dużego niegdyś dziennika, którzy doszli do wniosku, że skoro Biden zaczął od Kijowa, to Polska się nie liczy, a to oczywiście przez ten pisowski rząd. W dodatku środowiska "silnych razem" fanów polsko-polskiej nienawiści przeżyły kolejny szok poznawczy po sławetnych "urodzinach Mazurka". Jarosław Kaczyński chwilę rozmawiał z Janem Krzysztofem Bieleckim. Piekło zamarzło. Jeśli zostawić to szaleństwo na boku i zająć się tym, co ważne, to wizyta Joe Bidena w rocznicę rosyjskiej agresji na naszego sąsiada jest niezwykle istotna. Pokazuje, że zaangażowanie USA w powstrzymywanie Rosji to nie wypadek przy pracy, a stała wola utrzymywania roli światowego strażaka, mylonego nieraz z żandarmem. Gdyby nie ta linia, nie taka decyzja kilku kolejnych pokoleń Anglosasów (głównie) rządzących za oceanem, to Polska miałaby bardzo poważne kłopoty. Z kolei realizacja tej linii nie byłaby możliwa, gdyby inna byłaby postawa Polaków, a także działania naszego rządu. Mówiąc krótko - gdybyśmy ze wszystkim oglądali się na działania i akceptacje ze strony Berlina lub Paryża, albo wspólne decyzje instytucji Unii Europejskiej. Szczególnie że już do końca nie wiadomo, czy te ostatnie ustala się w Strasburgu i Brukseli czy Dosze i Rijadzie. Geniusze ratunku Dzięki temu, że USA zdecydowały się zaangażować w politykę europejską, Niemcy przegrały pierwszą wojnę światową, a potem udało się stworzyć polskie państwo, co mocno wspierał amerykański prezydent, a sabotował brytyjski premier. Dzięki USA pokonano Niemcy w czasie drugiej wojny, dzięki czemu uniknęliśmy fizycznej zagłady. Potem USA w okropny sposób nas zdradziły. Wśród wielu amerykańskich politologów czy historyków istnieje świadomość tego, że pozostawienie Polski na pastwę Sowietów to spora rysa na krysztale z podpisem F. D. Roosevelt, wystarczy wspomnieć choćby niedawno wydaną w Polsce książkę "Geniusze strategii" autorstwa prominentnego historyka - Johna Lewisa Gaddisa. Ale to USA później budowały instytucje, które dawały części Polaków świadomość, że wolny świat istnieje, jak Głos Ameryki. To USA wspierały naszą opozycję, a w końcu przyczyniły się do upadku Związku Sowieckiego, wykańczając go ostrą konkurencją gospodarczą i technologiczną. Wszystko to Amerykanie robili, kierując się swoim własnym długofalowym interesem. I to właśnie jest budujące. We własnym interesie Stany Zjednoczone wspierają dziś Polskę wspierającą z kolei we własnym interesie Ukrainę. I myślę, że sprawa ta sięga dużo głębiej niż to, czy rządzi pozasystemowy Trump, demokrata Biden, czy jakiś "tradycyjny" republikanin. Za każdym z nich drzemie ogromna instytucja, jaką jest państwo amerykańskie. Polityczni liderzy tej instytucji, jej twarze, mogą się nawet niemal tłuc na pięści na Kapitolu, ich zwolennicy mogą się czasem zabijać, ale który z nich nie będzie rządził, to w kluczowych momentach będzie realizował interes swojego państwa. Chronił amerykański biznes, obywateli, instytucje i interesy, bez względu na ich barwy polityczne. Tego moglibyśmy się nauczyć. Nic szczególnego, ale dużo ogólnego Nie jest pewne, że zawsze tak będzie. Że USA zawsze będą się angażować. Ale na razie tak jest. Tak się miło składa, że istnienie silnej, bezpiecznej, bogatej i zapewniającej bezpieczeństwo Polski leży w amerykańskim interesie. Natomiast niekoniecznie już w interesie Niemiec, z perspektywy których możemy po prostu pozostać junior partnerem. Podporządkowanym za pomocą kierunkowych strumieni pieniędzy, przekupionych dobrze płatnymi stanowiskami elit i kompleksów na tle Zachodu. Może więc faktycznie Joe Biden nie powiedział "nic takiego szczególnego". Pochwalił pierwszą damę, opowiedział o wspólnych wartościach. Amerykanie zawsze takie rzeczy mówią. A czy Reagan, Kennedy, Roosevelt nie mówili podobnych rzeczy? Coś tam o wolności, triumfie dobra i tym podobnych. Ważne co robią. A nie robiliby tego, gdyby nie Polska, bo po prostu nie byłoby takiej technicznej możliwości. Bez błyskawicznej decyzji ze strony polskiej, że w gruncie rzeczy angażujemy się na tyle, na ile można się zaangażować, nie wchodząc bezpośrednio w wojnę. Bo i tak mamy ten komfort, że tę wojnę toczy ktoś za nas, że ten ktoś powstrzymuje agresora i byłego okupanta pałającego irracjonalną żądzą zniszczenia i zemsty. O, przepraszam - "kierującego się inną logiką", jak to tłumaczą nasi rozmaici specjaliści od Rosji. W tym tkwi wielka, historyczna zasługa, mającego w innych sprawach swoje wzloty i upadki, polskiego rządu. Dlatego, w ponurym w sumie momencie, jakim jest rocznica napaści na Ukrainę i powrotu do Europy wszystkiego tego, co miało być już za nią, można znaleźć parę pozytywów. Mamy skłonność do pesymizmu. Prawicy nakazuje on narzekać, że wszyscy się od nas odwrócili. Liberałom nakazuje on przekonywać, że realizować się możemy tylko jako niemiecki podnóżek. Historia pokazała, że możemy być całkiem mocni i samodzielni. Ale potrzebujemy do tego dobrze uzbrojonego i pamiętającego o nas wujka zza oceanu.