Nie było przełomu ani szokującego zwrotu akcji, bo i być nie mogło. Po niezapowiedzianej wizycie w Kijowie, której symbolika jest nie do przecenienia, w Warszawie prezydent Biden powiedział to, co miał i co powinien powiedzieć. Nie znaczy to jednak, że w ogrodach Zamku Królewskiego z ust amerykańskiej głowy państwa nie padły słowa ważne. Wręcz przeciwnie. NATO silne i zjednoczone Najważniejszym, z pewnością z perspektywy Ukrainy, wątkiem wystąpienia amerykańskiego polityka było stanowcze zapewnienie, że Rosja nie zmęczy Zachodu wojną w Ukrainie, nie zniechęci ich do pomocy napadniętemu państwu i nie podzieli wolnego świata przeciągając tę wojnę w nieskończoność. To odpowiedź Bidena na jedną z podstawowych obaw Kijowa - że pewnego dnia nadejdzie moment, gdy Zachód zostawi Ukrainę na pastwę rosyjskiego najeźdźcy, bo większość wolnego świata będzie wolała wrócić do "business as usual" albo po prostu zechce odzyskać święty spokój. W Warszawie Biden powiedział jasno i klarownie: nic takiego nie będzie mieć miejsca, bo i NATO, świat zachodni, są dzisiaj zjednoczone bardziej niż kiedykolwiek. - Kiedy Putin nakazał swoim czołgom napaść na Ukrainę, mylił się. Naród ukraiński jest mocny. Zamiast finlandyzacji NATO, Putin doczekał się natoizacji Finlandii i Szwecji - przekonywał amerykański przywódca. Podobnie jak 20 lutego w Kijowie, w Warszawie Biden również zaznaczył, że NATO nie pozwoli zmęczyć się wojną i nie podzieli się wewnętrznie z powodu pomocy Ukrainie. To arcyważne słowa w kontekście komentarzy niektórych europejskich liderów, którzy w minionym roku nie raz i nie dwa apelowali o to, żeby nie upokarzać Rosji, pozwolić Putinowi wyjść z twarzą z wywołanej przez niego samego wojny i możliwie szybko rozpocząć rozmowy pokojowe. - Na apetyty autokraty nie można przystawać, trzeba się im przeciwstawiać. Autokrata rozumie tylko jedno słowo: nie - zapewnił amerykański prezydent. - Ukraina nigdy nie będzie zwycięstwem Rosji - kontynuował. Podkreślił też, że sojusz blisko 50 państw, które wspierają od roku Ukrainę w walce z agresorem nie ustanie w wysiłkach tak długo, jak długo będzie trzeba. Ukraina jak Stany Zjednoczone Znamienne w wystąpieniu Bidena było to, w jaki sposób przedstawiał Ukrainę, Ukraińców i trwającą już niemal równo rok ukraińską walkę o prawo tego narodu do egzystencji. Amerykański prezydent opisywał Ukraińców jako głównych adwokatów najcenniejszych zachodnich wartości: demokracji, wolności, przyszłości. To niezwykle ważna część przekazu zachodnich przywódców w kontekście wojny w Ukrainie: tłumaczenie opinii publicznej, że Ukraińcy walczą i giną za zachodnie wartości oraz za to, żeby walczyć i ginąć nie musieli ludzie mieszkający na Zachodzie. Wielokrotnie na różnych forach i przy różnych okazjach podkreślał to prezydent Wołodymyr Zełenski - to nie jest wyłącznie wojna Ukrainy z Rosją, to przede wszystkim wojna w obronie zachodnich, demokratycznych wartości. Wspomniane wartości - demokracja, wolność, przyszłość - to również fundamenty, na których zbudowane zostało państwo amerykańskie. Biden nie bez powodu tak dobitnie podkreślał ten wątek w swoim wystąpieniu. Można było odnieść wrażenie, że bardzo zależy mu, żeby Amerykanie utożsamili się z Ukraińcami, ich poświęceniem i ofiarą na rzecz wolnego świata. Dzięki temu także w społeczeństwie amerykańskim poparcie dla pomocy Ukrainie - Biden dał do zrozumienia, że będzie to maraton, a nie sprint - wraz z czasem nie osłabnie. - Patrzymy teraz w przyszłość. Walka o wolność nie jest kwestią jednego dnia, ani jednego roku. To sprawa trudna. Ukraina nadal broni się przed rosyjską agresją i będzie nadal walczyć, choć czekają ich bardzo trudne dni - zaakcentował amerykański polityk. Między wierszami można tu wyczytać próbę wciągnięcia Ukrainy w granice zachodniego świata, zachodniej strefy wpływów. Po kijowskiej wizycie Bidena taka teza wydaje się jeszcze bardziej prawdopodobna. To konsekwentne pójście za ciosem amerykańskiego przywódcy. Starcie cywilizacji Biden zapewnił słuchających go w ogrodach Zamku Królewskiego ludzi, ale też setki milionów na całym globie, że "światowe demokracje będą stać na straży wolności - dzisiaj, jutro i zawsze". Brzmi jak wyświechtany frazes, ale nie w tym przypadku. W swoim wystąpieniu Biden bardzo dużo miejsca poświęcił naszkicowaniu czytelnej i wyrazistej osi sporu: demokratyczny Zachód kontra autokratyczna Rosja. Ciężko powiedzieć, czy był to od początku zaplanowany zabieg Bidena, czy też odpowiedź na słowa, które w swoim wystąpieniu przed Zgromadzeniem Federalnym wygłosił Władimir Putin. Prezydent Rosji stwierdził, że Rosja toczy walkę z agresywnym Zachodem, którego najdalej wysuniętym przyczółkiem jest właśnie Ukraina. Według Putina inwazja na Ukrainę, którą on sam wciąż nazywa "operacją specjalną", to walka Rosji o przeżycie. - Zachód otworzył się na nazistów w Niemczech, a teraz zaczął robić z Ukrainy projekt antyrosyjski. Ten projekt nie jest nowy, bo sięga XIX w. i był pielęgnowany zarówno w Austro-Węgrzech, jak i w Polsce, a celem jest oderwanie naszych historycznych ziem. Nie ma w tym nic nowego - oskarżał w swojej przemowie Putin. Amerykański prezydent odpowiedział mu w Warszawie prosto i dosadnie: - Nie ma większego celu, nie ma większej aspiracji niż wolność. Amerykanie to wiedzą i wy to wiecie. Wszystko, co robimy teraz, musi dążyć do tego, żeby nasze dzieci i wnuki też znały smak tego słowa. Wolność to wróg tyrana, nadzieja odważnych i prawda wieków. Stańmy ramię w ramię z trwałym zaangażowaniem bycia sojusznikami nie ciemności, ale światła, nie niewoli, ale wolności. Po słowach obu przywódców doskonale widać, że przygotowują swoich rodaków (w przypadku Bidena także wyborców) na długi i ciężki konflikt, który będzie wymagać wielu wyrzeczeń. Dlatego nadają mu ideologiczną oprawę i przedstawiają go jako starcie dwóch przeciwstawnych cywilizacji. To walka dobra ze złem, przy czym każda ze stron uważa, że stoi w tym starciu po jasnej stronie mocy. Taki przekaz ma być prostszy, ale też bardziej akceptowalny dla szerokich mas. Mas, od których nastroju, zdania i poparcia zależą przecież politycy, nawet ci niedemokratyczni jak Putin.