Łukasz Szpyrka, Interia: Od kilku dni wiele osób zadaje sobie pytanie: "mieszkanie prawem czy towarem"? Może pan potrafi pomóc? Ryszard Petru: - To absurdalne pytanie. Mieszkania to były rozdawane w PRL-u. Mieszkanie jest normalnym towarem. Ktoś kupuje, ktoś sprzedaje, ktoś wynajmuje, ktoś jest wynajmującym. Lewica, głównie Adrian Zandberg, podnosi, że nie chodzi o rozdawanie, ale budowanie tanich mieszkań na wynajem. Bo każdy ma konstytucyjne prawo do dachu nad głową. - To niepoważne. Efektem takiego myślenia były niedobory mieszkaniowe w PRL. Generalnie jest tak, że mieszkanie jest takim samym dobrem, jak każde inne. Na świecie mamy różne podejścia do kwestii mieszkania i posiadania mieszkania. Są kraje, głównie na bogatym Zachodzie, gdzie większość wynajmuje mieszkania. Są też kraje, w których zwyczaje są inne i większość obywateli chce mieszkania na własność. Do tych drugich państw zalicza się Polska. Apeluję o to, by nie słuchać hochsztaplerów i różnego rodzaju znachorów, bo takie rozwiązania już w Polsce były i się nie sprawdziły. Wówczas budowało się mało i dostawało się małe klitki. Poza tym rozczarowanych ludzi też było sporo, bo ktoś z przydziału dostawał mieszkanie, a ktoś inny go nie dostawał. Hochsztaplerem i znachorem jest Adrian Zandberg? - Powiedziałem, co powiedziałem. Pewnie znana panu Eliza Rutynowska z Forum Obywatelskiego Rozwoju napisała w mediach społecznościowych: "Nie jestem boomerką. Ale wkurza mnie postawa typu "mam 27 lat i chcę sobie kupić mieszkanie". Mało za to słyszę 'mam 27 lat i chciałbym żyć w demokratycznym kraju'. Energię marnowaną na frustrację, jak super było w PRL może lepiej przekierujcie na to, by nie było PRL-bis". Zgadza się pan z taką tezą? - Inaczej bym to sformułował. Generalnie jest tak, że jeśli ktoś ma 25-27 lat, to musi ocenić swoje możliwości. Może wynająć mieszkanie albo starać się uzyskać kredyt. To moment, kiedy musi wyważyć na co go stać, zaplanować karierę zawodową i drogę życiową. To czas decyzji. Czy chce od razu zadłużyć się czy popracować dłużej, a w tym czasie wynajmować. To bardzo odpowiedzialna decyzja i nie oczekujmy w tym względzie pomocy od państwa. To, co rządy PiS wraz z NBP zrobiły niewłaściwie, to doprowadziły do boomu na rynku nieruchomości, co podbiło ceny mieszkań. To efekt działania państwa - za dużo pieniądza było w gospodarce przy zbyt niskich stopach procentowych. Wielu ludzi uciekło z oszczędnościami do zakupu mieszkań, co spowodowało podwyżkę ich cen. Kiedy jest za duży popyt w stosunku do podaży, rosną ceny. To proste i oczywiste. I to są błędy państwa, które spowodowały, że dla wielu osób mieszkania stały się bardzo drogie, albo po prostu za drogie. Gdyby państwo w jakikolwiek sposób interweniowało, jako liberał mówiłby pan, że państwo wtrąca się w wolny rynek. - Nie mówię o interwencji państwa, ale o realizowaniu przez PiS polityki proinflacyjnej. Czyli zbyt rozrzutnej polityce państwa, którą krytykowałem konsekwentnie od sześciu lat oraz spóźnionego podwyższenia stóp procentowych. Błędy polityki fiskalnej i monetarnej skumulowały się w tym roku. Niestety. Gdyby wcześniej doszło do podwyższenia stopy procentowej, to wcześniej ludzie dostaliby sygnał, że kredyty mogą być droższe i tak gremialnie nie zadłużaliby się na wiele lat. Gdyby nie wydawano miliardów na 500+ i 13., 14. emerytury nie byłoby tyle wolnego proinflacyjnego pieniądza na rynku. Niektórzy chcieliby się zadłużyć, ale nie mogą, bo ich zdolność kredytowa spadła. Być może za chwilę ci, którzy wzięli kredyt rok temu, nie dość, że mają mieszkanie, to dostaną jeszcze pomoc od państwa. - Wiadomo było, że stopy rosną, tylko NBP wysyła złe sygnały. Jest po prostu tak, że osoby, które wzięły kredyty wcześniej, teraz będą miały problemy ze spłatą. Nie nazywajmy tego niesprawiedliwością. Generalnie brakuje u nas edukacji ekonomicznej, bo w Polsce nie mamy świadomości, że stopy procentowe w przyszłości mogą być wyższe niż inflacja. Zbyt dużo jest lekcji religii i historii a za mało ekonomii i matematyki. - Państwo nie może ludzi za rękę prowadzić i mówić im: "nie bierz kredytu". Od tego jest Narodowy Bank Polski i KNF. Od tego powinien być też odpowiedzialny rząd, który w momencie, kiedy jest za dużo pieniądza na rynku, ogranicza zadłużanie państwa. Nasz rząd robił odwrotnie. Co zrobić z tymi ludźmi, którzy nie są w stanie spłacać kredytu? Państwo powinno im pomóc? - To problem banku i kredytobiorcy. Najlepszym rozwiązaniem byłoby porozumienie z bankiem i rozłożenie kredytu na dłuższy okres spłaty, zmniejszając tym samym miesięczną ratę. Bank nie jest zainteresowany tym, by ktoś nie płacił mu raty. Pamiętajmy, że Polacy mają wyjątkowe przywiązanie do posiadania własnego mieszkania. Jestem przekonany, że będą oszczędzać na innym, by te raty spłacać. Obowiązkiem państwa - NBP i KNF - było wcześniejsze ostrzeganie o takich ryzykach, a nie teraz, kiedy mleko się rozlało. To skoro zawiniło państwo, to może państwo powinno wziąć na siebie odpowiedzialność za naprawę błędów? - Na pewno krótkoterminowo można pomóc osobom w bardzo trudnej sytuacji, ale nie może to być pomoc regularna, stała. Ci ludzie mogą czuć się oszukani przez NBP, KNF i banki? - KNF i NBP popełniły błąd nie reagując zbyt szybko. A banki? Jeżeli wszedł pan do banku, kiedy stopa procentowa wynosiła 0 proc., a NBP mówił, że nie podwyższy stóp, to co banki miały zrobić? Banki zaczęły nerwowo reagować, kiedy NBP się przestraszył swojej niekompetencji i zaczął podwyższać stopy. I cała polska polityka, od lewa do prawa, mówi o potrzebie pomocy kredytobiorcom. Pojawiają się też konkretne propozycje. - Te propozycje są nieodpowiedzialne. Po to przecież rosną stopy procentowe, by kolejne osoby, których na to nie stać, nie zaciągały kredytów. Po drugie inflacja jest tak duża, że zżera nasze oszczędności. Jeżeli stopy procentowe będą rosły, to będziemy uciekać z oszczędności i kupować cokolwiek, żeby tylko nie tracić na finansowaniu. Wszelkie propozycje zamrażania marż kredytowych, limitowania, są proinflacyjne. Im niższa cena kredytu, tym bardziej ludzie są skłonni go brać i tym samym napędzać inflację poprzez wydatki. Podoba się panu pomysł ograniczania inflacji, przez podwyżki płac, finansowane z nadwyżki inflacyjnej? - Nie. Podwyżki płac w takiej skali generują dodatkową inflację. Platforma Obywatelska proponuje wzrost płac w budżetówce o 20 proc. Wiemy, że pieniądze na te podwyżki miałyby pochodzić z nadwyżki inflacyjnej. - To propozycja proinflacyjna. Wyższe podwyżki, znacznie wyższe niż inflacja, generują wyższą inflację. W wyniku tych propozycji inflacja nie będzie wynosić 11 proc., ale 15 albo 20 proc. Platforma tego nie przemyślała? - Powtórzę, to propozycja proinflacyjna. Która partia w Polsce jest jak Nowoczesna w 2015 roku? Mamy dziś partię liberalną? - Poza Nowoczesną liberalnej partii nie widzę. Zrobił się z tego jakiś cyrk populistyczny, każda partia przebija, kto da więcej. Niestety, są to działania nieskuteczne, bo w znacznej mierze jest to wpisywanie się w retorykę PiS. Platforma Obywatelska bierze udział w tym wyścigu? - Niestety. Inaczej się nie da? Donald Tusk od zawsze kojarzony był przecież z liberalizmem. - To już historia. Po elemencie obyczajowym, element gospodarczy Platformy też skręca w lewo? - Od dłuższego czasu tak jest. Pana Nowoczesna współtworzy z PO Koalicję Obywatelską. Pana głos musi coś znaczyć. - Nie jestem aktywnie zaangażowany w politykę. Ale niedawno o pana powrocie do polityki było głośno. - Tak, ale jestem wyłącznie członkiem Nowoczesnej. Nie mam żadnej oficjalnej funkcji, nie jestem aktywnie zaangażowany w politykę. Adam Glapiński powinien zostać wybrany na drugą kadencję prezesa NBP? - Nie. Za długo ignorował inflację, aż w końcu wymknęła mu się spod kontroli. Przynajmniej przez ostatni rok był człowiekiem, który nakręcał spiralę inflacyjną, a co więcej, osłabiał złotego. Słaby złoty to z kolei wyższa inflacja. Glapiński działał więc proinflacyjnie, myślał, że się uda, a dziś widać jak na załączonym obrazku, że nie może nad nią zapanować. Jakie perspektywy rysuje pan więc przed jego drugą kadencją? - Nie daje gwarancji bezpieczeństwa stabilności monetarnej. Ja jako obywatel nie czuję się po prostu bezpiecznie mając takiego prezesa NBP. Rozmawiał Łukasz Szpyrka