Łukasz Szpyrka, Interia: W mediach społecznościowych obserwujemy zalew wpisów powielających prokremlowską narrację. Czy państwo jest w stanie powstrzymać ten trend? Czy może jest bezsilne? Janusz Cieszyński, pełnomocnik rządu ds. cyberbezpieczeństwa: - Nie jesteśmy bezsilni. Od wybuchu wojny NASK analizuje trendy w sieci i prowadzi profil "Weryfikacja NASK" w mediach społecznościowych. Wskazujemy tam konkretne przykładów dezinformacji - zarówno treści, jak i profili, które to podają. Wszystkie te wpisy są też na bieżąco zgłaszane do platform społecznościowych - Twittera i Facebooka. Problem jest po ich stronie, ponieważ amerykańskie firmy zastrzegają sobie prawo do tego, by udostępniać swoje zasoby do szerzenia rosyjskiej dezinformacji. To zdumiewające tym bardziej, że Facebook na początku tego roku usunął konto legalnie działającej w Polsce partii. Mówi pan o Konfederacji. - Tak. Wówczas zrobiono to bez podawania przyczyny i realnej możliwości odwołania, a dziś nie widzi się rosyjskiego przekazu, podsycania nienawiści, powielania kłamstw Putina. Każda prywatna firma wybiera swój model biznesowy, a nam pozostaje oceniać, czy robi to słusznie. Jestem przekonany, że jeśli globalni giganci nie zrozumieją, że trzeba to podejście zmienić, to kolejna fala regulacji tych biznesów będzie zdecydowanie bardziej dotkliwa. Odbiera pan to jako przymykanie oka na rosyjską propagandę? - Nie wiem, co za tym stoi, ale mogę powiedzieć jak to wygląda ze strony polskiego państwa. Rzeczowo i konkretnie dostarczamy opisane przykłady dezinformacji, współpracujemy z fact-checkerami i przyjmujemy zgłoszenia od obywateli. Jeżeli administratorzy Facebooka i Twittera nie będą chcieli przeciwdziałać rozlewowi rosyjskiej propagandy, to nie ma możliwości działania na poziomie krajowym. Nie będziemy przecież cenzurować Internetu. Zgłaszacie też wpisy Janusza Korwin-Mikkego? - Zgłaszamy wpisy, które mogą kogoś wprowadzić w błąd. Jestem przekonany, że nikt nie bierze na poważnie tego, co wypisuje pan Korwin-Mikke. Fani Korwina mają dziś deja vu - ich idol po raz kolejny w swojej karierze politycznej uruchomił "protokół 1 proc." i myślę, że tym razem zrobi to na tyle skutecznie, że nikt przyzwoity nie będzie chciał się znaleźć obok niego na listach wyborczych. Z punktu widzenia walki z dezinformacją problemem nie są zresztą politycy. Realnym zagrożeniem jest anonimowa "kuzynka z Wrocławia", której zmyślona opowieść rozprzestrzenia się dzięki rosyjskiej machinie propagandowej. Fake newsy, zrównywanie sprawców z ofiarami, trywializowanie zbrodni - to są realne problemy. Dezinformacji nie należy mylić ze zwykłym kłamstwem, którym posługuje się Korwin-Mikke. Zbieżność jego wpisów z narracją prokremlowską jest zastanawiająca, bo podobnie mówił o ludobójstwie w Buczy. Że nie wiadomo, czy to nie aktorzy, czy to w ogóle są Ukraińcy. Nawet, jego zdaniem, nie wiadomo, czy ci ludzie zginęli. - Przykro mi to stwierdzić, ale dla 99 proc. Polaków wypowiedź Janusza Korwin-Mikkego ma w tych sprawach zerową wiarygodność. Wszyscy wiemy, że to człowiek, który dla zaistnienia w mediach był skłonny atakować nawet niepełnosprawne dzieci. Z kolei szkodliwa dezinformacja to np. sytuacja, w której podawane są fałszywe informacje dotyczące osób z Ukrainy w celu wywołania konfliktów społecznych na terenie Polski. To realne problemy i z tym głównie walczymy. Pracujecie w rządzie nad projektem, który pomoże "ścigać" ludzi, którzy sieją zamęt w internecie? - To regulacje, które powinny być wprowadzone co najmniej na poziomie europejskim. Wiemy, że wielkie platformy internetowe, jeśli chodzi o kwestie podatkowe i moderacji treści, nie mają fizycznej obecności w Polsce. Najbliższym punktem styku jest Bruksela. Dlatego aktywnie bierzemy udział w pracach nad DSA, czyli regulacją dotyczącą rynku usług cyfrowych na poziomie UE. To jest dialog, w którym amerykańskie firmy biorą aktywny udział, bo wiedzą, że to jest arena, na której rzeczywiście muszą się odnieść do stawianych im zarzutów. Jeżeli jakieś regulacje wprowadzilibyśmy na poziomie krajowym, bez konsultacji, mogłyby one pozostać w próżni. Ale monitorujemy rozwój sytuacji i nie wykluczam też takiej możliwości. Na początku wojny pojawiły się dane dotyczące wzmożonej aktywności prorosyjskich kont w polskich mediach społecznościowych. To wciąż duży problem? - Nie patrzymy na konkretne profile, bo niepodpisane konta są jak kometa - pojawiają się i za chwilę znikają. Monitorowanie tego nie przyniosłoby żadnego skutku. Patrzymy na trendy, tematy, które danego dnia i tygodnia są najbardziej aktywne. Raport w tej sprawie codziennie trafia na biurka najważniejszych osób w państwie. Powszechnie mówi się też o metamorfozie niektórych profili, które z dnia na dzień z kont antyszczepionkowych zamieniły się w konta prowadzące prorosyjską narrację. - Tak jest. Te konta najpierw pisały o rzekomej szkodliwości telefonii 5G, później kłamały na temat skutków szczepień, a teraz przerzuciły się na popieranie Rosji. Nietrudno domyślić się zatem, kto stał za poprzednimi działaniami. Nawet kiedy nie ma wojny konwencjonalnej, jaką widzimy dziś na Ukrainie, równoległe działania toczą się w sieci. To nieustająca wojna informacyjna pomiędzy krajami takimi jak Rosja a wolnym, demokratycznym światem do którego zalicza się Polska. W Polsce z dnia na dzień pojawili się uchodźcy z Ukrainy, a wśród nich zapewne też specjaliści przydatni w pana branży. Korzystacie z ich usług, np. pod kątem fact-checkingu? - Rozmawiałem o tym z przedstawicielami ukraińskiego Ministerstwa Cyfryzacji. Chcemy, żeby te osoby mogły wrócić do siebie tak szybko, jak to będzie możliwe. Przed Ukrainą, nawet jeśli wojna skończyłaby się jutro, wielki i długi proces odbudowy państwa. Jestem przekonany, że komponent cyfrowy będzie w tym bardzo ważny. Jeśli podczas pobytu w Polsce chcieliby znaleźć jakieś zajęcie, to specjalne oferty ma dla nich m.in. Centralny Ośrodek Informatyki. Ale z pracą dla ekspertów do spraw cyfrowych nie ma raczej problemów. Rozmawiał Łukasz Szpyrka