Ta legendarna impreza, narodzona z pragnienia sprawdzenia wytrzymałości i prędkości samochodów, zdobywała serca i umysły miłośników wyścigów przez ponad 90 lat. W Rzymie, gdzie auta przejeżdżają przez szeroką, ale nieczęsto wpisywaną na turystyczne szlaki Via Vittorio Veneto, nie ma osoby, która nie zatrzymałaby się, szeroko otwierając oczy na widok błyszczącej karoserii. I choć tradycja rywalizacji została przerwana przez ogromną tragedię, o której trudno zapomnieć, dziś miłośnicy youngtimerów co roku spotykają się, by w swoim - bezpiecznym już - tempie pokonywać kolejne wzniesienia włoskiego buta. Mille Miglia w Rzymie. Blask luksusu gaśnie przy starszych kuzynach Pierwsze na "scenie" pojawiają się ferrari - najnowocześniejsze modele, we wszystkich kolorach z rejestracjami z całego świata. Zapach spalin wdziera się głęboko do nosa, ale nie jest nieprzyjemny, tak samo jak dość głośne warczenie silników - to w końcu oznaka mocy ukrytej pod maskami. Rzeka symbolu prędkości przez kilkadziesiąt minut się nie kończy, ale nie one są dziś gwiazdami. Razem z coraz większym tłumem wymachującym radośnie flagami, o których dystrybucję dbają organizatorzy, sprawdzając co chwilę, czy na pewno wszyscy mają swoją, czekamy na paradę najstarszych reprezentantów motoryzacyjnego rynku. I tu nie ma rozczarowania. Kilkaset youngtimerów w dwóch rzędach powoli wypełnia ulicę. Dumni kierowcy, choć zmęczeni około 600-kilometrową trasą z Bresci, gdzie rajd wystartował, machają chwaląc się swoimi wypolerowanymi skarbami. To o tym mówił Enzo Ferrari, zakochany w swojej ojczyźnie - piękne modele aut, na najpiękniejszych włoskich trasach... nie na torach. Początki Mille Miglia Mille Miglia, czyli dokładnie "Tysiąc Mil" po włosku, po raz pierwszy odbyła się w 1927 roku jako sposób na zaprezentowanie możliwości najnowszych technologii motoryzacyjnych. Wyścig, który odbywał się na publicznych drogach we Włoszech, szybko zyskał reputację jednego z najbardziej wymagających i prestiżowych wydarzeń w świecie motorsportu. Kierowcy z całego świata zjeżdżali do Włoch, by wziąć udział w Mille Miglia, pociągnięci obietnicą chwały i szansy udowodnienia swojej przewagi nad najlepszymi w branży. Impreza była prawdziwym testem umiejętności i wytrzymałości. Trzeba było radzić sobie z niebezpiecznymi przełęczami górskimi, wąskimi ulicami miast i nieprzewidywalnymi warunkami pogodowymi. Jednym z najbardziej ikonicznych momentów w historii Mille Miglia był rok 1955, kiedy sir Stirling Moss i jego współkierowca Denis Jenkinson wygrali wyścig, ustanawiając rekordowy czas zaledwie 10 godzin, 7 minut i 48 sekund - do dziś ich dokonanie nazywane jest "wiecznym rekordem". Zwycięstwo nie tylko umocniło reputację Mossa jako jednego z największych kierowców swojej epoki, ale także utrwaliło status Mille Miglia jako wydarzenia, które każdy fan wyścigów musi zobaczyć na własne oczy. Dwie tragedie kończą tradycję. Włoski rząd zakazał wyścigów Historia Mille Miglia jako klasycznego wyścigu kończy się w 1957 roku, po dwóch tragicznych wypadkach. W jednym zginął kierowca Joseph Göttgens, w drugim śmierć poniosło dziewięciu widzów oraz kierowca ferrari Alfonso de Portago i jego nawigator Edmund Nelson. Włoski rząd zakazał dalszych startów, powołując się na obawy dotyczące bezpieczeństwa i kładąc kres jednemu z najbardziej ekscytujących i niebezpiecznych wydarzeń w historii motorsportu. Jednak dziedzictwo Mille Miglia żyje nadal, a entuzjaści i kolekcjonerzy oddają cześć wydarzeniu. Dusza wyścigu, ze swoim naciskiem na prędkość, umiejętności i pasję do otwartej drogi, nadal inspiruje pokolenia kierowców i fanów wyścigów po dziś dzień. Ta impreza to hołd dla złotej ery motorsportu, gdy ludzie i maszyny ścigały się nie tylko z czasem, własną wytrzymałością, ale i z technologią, która kilometr po kilometrze rozwijała się dając nam to, czym zachwycamy się dziś. Niech pamięć o pierwszych śladach opon zostawianych na włoskich zakrętach podsyca naszą miłość do wszystkiego co szybkie i szalone (w granicach rozsądku). Z Rzymu dla Interii Sonia Nałęcz