Rezolucja podkreśla kluczową rolę narodów afrykańskich w zaprzestaniu przemocy a zwłaszcza Unii Afrykańskiej i Ligi Państw Arabskich. Wyraża poważne zaniepokojenie zaangażowaniem w konflikt grup terrorystycznych i "rosnącym zaangażowaniem najemników w Libii". Dokument nawiązuje do zobowiązań, podjętych w styczniu na konferencji Berlinie w sprawie Libii, przestrzegania embarga na dostarczanie broni do tego kraju nałożonego przez RB. Podkreśla też potrzebę zaprzestania wszelkiego wspierania i wycofania uzbrojonych najemników. Rezolucja domaga się od wszystkich państw członkowskich, aby nie interweniowały w konflikcie libijskim. Przypomina, że osoby, lub organizacje zaangażowane lub wspierające działania zagrażające pokojowi w Libii, mogą zostać objęte zakazem podróży i grozi im zamrożenia aktywów. Ambasador USA rozczarowana brakiem konsensusu Dokument zawiera poparcie dla Misji Wsparcia ONZ w Libii (UNSMIL) i jej szefa Ghassana Salamé. Jednocześnie RB zwróciła się do sekretarza generalnego ONZ o przyspieszenie wykonania zadań nałożonych UNSMIL, przedłożenie raportu w sprawie monitorowania zawieszenia broni oraz mechanizmów rozwiązywania sporów w celu sformułowania dalszych zaleceń. Karen Pierce, ambasador Wielkiej Brytanii przy Narodach Zjednoczonych, która opracowała rezolucję, powiedziała, że stanowi ona wyraz porozumień zawartych w Berlinie, tak aby ONZ mogła podjąć działania w celu utrzymania embarga na broń, pomóc zwaśnionym stronom i monitorować zawieszenie broni. Jak wskazał stały przedstawiciel Rosji przy ONZ Wasilij Niebienzia jego kraj wzywał już wcześniej do zawieszenia broni. Uzasadniał wstrzymanie się od głosowania odmową wyraźnej zgody na wdrożenie rezolucji przez strony konfliktu. Jego zdaniem RB powinna poczekać aż konsultacje libijskie przyniosą rezultaty. Ambasador USA przy ONZ Cherith Norman-Chalet była rozczarowana brakiem konsensusu. Zauważyła, że zagraniczni najemnicy, w tym z powiązana z Kremlem Grupa Wagner, utrudniają osiągnięcie porozumienia. Wezwała do natychmiastowego wycofania wszystkich obcych sił z Libii. Za niefortunne uznała, że niektórzy członkowie RB wysyłają tam sprzęt wojskowy i personel. Norman-Chalet wyraziła zaniepokojenie wobec możliwości wszczęcia akcji wojskowej przez zwaśnione ugrupowania. Potępiając zamknięcie instalacji do wydobycia ropy naftowej, zaznaczyła, że żadna partia nie powinna wykorzystywać tych zasobów jako politycznego układu przetargowego, a obiekty muszą zostać ponownie otwarte. W Libii od obalenia Muammara Kaddafiego w 2011 roku dochodzi do sporadycznych walk. Konflikt nasilił się w kwietniu ubiegłego roku, kiedy samozwańcza Libijska Armia Narodowa(LNA) gen. Chalify Haftara która kontroluje większą część wschodniej i południowej Libii, obległa Trypolis, próbując obalić wspierany przez ONZ rząd jedności narodowej premiera Fajiza as-Sarradża. "Washington Post": mimo obietnic broń wciąż wysyłana jest do Libii Mimo obietnic Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA) i Turcja nie zakończyły wysyłania broni do ogarniętej konfliktem Libii - pisze w środę na portalu dziennika "Washington Post" Sudarsan Raghavan. Raghavan wskazuje, że według ekspertów głównym tego powodem jest to, że europejscy oraz amerykańscy przywódcy obecni na styczniowej konferencji dotyczącej Libii w Berlinie nie wywarli "dostatecznej presji na państwa podsycające libijski konflikt". Po konferencji wzrosły dostawy broni do dwóch stron konfliktu - ocenia Raghavan. By wspierać rząd w Trypolisie, Turcja wysłała m.in. systemy obrony przeciwlotniczej i artylerię wraz z 3,5 tys. protureckich syryjskich bojowników i wojskowych doradców. Z kolei z ZEA - kontynuuje Raghavan - wyleciało kilkadziesiąt samolotów transportowych z bronią dla sił generała Chalify Haftara, po którego stronie walczą także rosyjscy najemnicy z prywatnej firmy wojskowej nazywanej "grupą Wagnera". "Dziś los Libii zależy od co najmniej sześciu zagranicznych państw - Turcji, Rosji, Egiptu, ZEA, Arabii Saudyjskiej i Jordanii - które chcą być pewne, że przyszłość kraju będzie zgodna z ich własnymi geopolitycznymi, gospodarczymi oraz ideologicznym interesami" - czytamy w waszyngtońskim dzienniku. Pogrążona w chaosie po obaleniu dyktatury Muammara Kadafiego w 2011 roku Libia jest rozdarta między dwoma rywalizującymi ośrodkami władzy: na zachodzie jest to rząd jedności narodowej Fajiza as-Saradża z siedzibą Trypolisie, powstały w 2015 roku i popierany przez ONZ, a na wschodzie - rząd samozwańczej Libijskiej Armii Narodowej (ANL) ze stolicą w Bengazi, którego szefem ogłosił się generał Haftar.