Rok temu Parlament Europejski przyjął dyrektywę wprowadzającą zakaz sprzedaży jednorazowych artykułów z tworzyw sztucznych (np. plastikowych tac, talerzy, słomek i sztućców), a także wymóg oddzielnej zbiórki plastikowych butelek w sklepach do 2029 r. Celem tych przepisów jest walka z rosnącym problemem odpadów zanieczyszczających morza i oceany. Jak ocenia Komisja Europejska, obok porzuconych lub nieumyślnie zgubionych sieci rybackich ponad 80 proc. tych śmieci to przedmioty codziennego użytku, pochodzące z handlu żywnością, fast foodów oraz sprzedaży napojów. Nowe prawo m.in. nakłada na detalistów obowiązek wprowadzenia systemu odbioru plastikowych butelek po napojach. Wdrożenie unijnej dyrektywy powinno nastąpić do 2021 r. W pierwszym szeregu O ile w wielu państwach członkowskich UE, jak choćby w Polsce, wprowadzenie opłaty kaucyjnej od plastikowych butelek i innych opakowań nadal jest dyskutowane (butelkomaty są niezwykle drogie - 20 tys. zł, ich zainstalowanie w całej Polsce to kwota rzędu 20 mld zł), o tyle Niemcy już za rządów socjaldemokratów i Zielonych (1998-2005) wyszli przed szereg. Skupomaty można dziś znaleźć niemal w każdym niemieckim sklepie spożywczym, nie mówiąc już o większych sieciach handlowych. Unijna walka z plastikiem została przez ekologicznie nastawionych Niemców przyjęta z entuzjazmem, a zdaniem wielu z nich zaostrzone w ubiegłym roku przepisy są nadal zbyt umiarkowane. "Odpady z tworzyw sztucznych są dosłownie wszędzie: na łąkach, polach, w ogrodach i lasach, a nawet w powietrzu. Plastik szkodzi również zwierzętom i ludziom. Zobowiązania i deklaracje składane dotychczas przez przemysł i handel prowadziły donikąd. Produkcja plastiku wciąż działa na pełnych obrotach. Recykling pomaga, ale nie wystarcza. Także apele do konsumentów, by częściej używali opakowań wielokrotnego użytku, niewiele dają. Unijny zakaz jednorazowych artykułów z tworzyw sztucznych jest dobrym krokiem w odpowiednim kierunku, ale wciąż zbyt słabym. Przede wszystkim powinniśmy niezwłocznie i całkowicie skończyć z produkcją i stosowaniem plastiku", czytamy w dzienniku "Rhein-Zeitung". "Zakaz używania plastikowych kubeczków i słomek do napojów zasługuje na pochwałę. Dziś już wiemy, że mikrocząstki plastiku dostają się do organizmu ludzkiego. Jest to jednak dopiero pierwszy krok na drodze do lepszej ochrony mórz i całej fauny", pisze w podobnym tonie lewicowa gazeta "Die Tageszeitung". Natomiast publicysta "Frankfurter Rundschau" Joachim Wille kwestionuje unijne dyrektywy z zupełnie innego stanowiska. Jego zdaniem problem z morskimi odpadami w Europie tylko w nieznacznym stopniu jest winą jej mieszkańców. "Czy Unia Europejska może uniknąć katastrofy, zakazując swoim państwom członkowskim plastikowych patyczków do uszu? Otóż nie, wprowadzone restrykcje zapobiegają jej nieznacznie. Główna przyczyna zaśmiecenia wód leży bowiem na innych kontynentach. 90 proc. niebezpiecznych śmieci dostaje się do naszych mórz m.in. z Egiptu, Wietnamu, Chin oraz Indii. Przepływają one systemami rzecznymi przez kraje, które dopiero od kilku lub kilkunastu lat notują szybki wzrost gospodarczy. Unijni komisarze i europosłowie powinni raczej skoncentrować się na tych krajach, a nie zasypywać Europę kolejnymi zakazami", uważa dziennikarz frankfurckiej gazety. Pierwsze skrzypce Niemniej jednak w walce z plastikiem Niemcy nadal grają w Europie pierwsze skrzypce. Minister środowiska RFN Svenja Schulze (SPD) wprowadziła w tym roku całkowity zakaz używania jednorazowych toreb plastikowych. Nieobjęte zakazem pozostaną jeszcze przez parę miesięcy lekkie torby, w rodzaju tzw. zrywek do warzyw i owoców. Schulze utrzymuje, że jej decyzja jest nieodwracalna i zgodna z wolą większości rodaków. Przy czym można przypuszczać, że się nie myli, ponieważ niemieccy detaliści w ciągu ostatnich trzech lat sami - bez jakichkolwiek dyrektyw i restrykcji - zredukowali używanie foliówek o prawie dwie trzecie. Według ustaleń Federalnego Ministerstwa Środowiska niemiecki konsument w 2016 r. zużywał ok. 70 plastikowych toreb, w 2019 r. zaledwie 25. Jeśli więc chodzi o reklamówki, Niemcy są dzisiaj o kilka długości przed celem wytyczonym przez Unię, czyli ograniczeniem ich zużycia do 40 sztuk na mieszkańca do 2025 r. (!). Dla porównania - według ustaleń portalu Bankier.pl polscy konsumenci nadal wykorzystują rocznie ok. 400 toreb foliowych. Co prawda, w 2018 r. objęto w Polsce foliówki opłatą recyklingową, lecz zapowiedziana przez Ministerstwo Środowiska rzeka pieniędzy, która miała spływać do budżetu, okazała się wąskim strumykiem. Polski budżet miał w ten sposób pozyskiwać ponad 1 mld zł rocznie, ale według informacji z Ministerstwa Finansów do połowy 2019 r. wpłynęło zaledwie ok. 70 mln zł. Problem polegał na tym, że opłatą 20 gr obłożono jedynie torby o grubości od 15 do 50 mikrometrów. W rezultacie detaliści zaczęli po prostu sprzedawać torby grubsze niż 50 mikrometrów, zatrzymując sobie opłatę za nie. Nowa regulacja ani nie dała wpływów podatkowych, ani nie zmniejszyła masy odpadów z tworzyw sztucznych. Opłatę recyklingową zapłaciły co najwyżej apteki, które nie chciały omijać ustawy. Z tego powodu w Polsce opłacie ma teraz podlegać każda reklamówka, z wyjątkiem wspomnianych zrywek na owoce, warzywa i pieczywo, których użycie podyktowane jest względami higienicznymi. Z drugiej strony całkowity zakaz foliówek jest krytykowany nawet przez niektórych ekologów niemieckich. Trudne rozstanie "Zwyczaje zmienia edukacja, nie zaś opłata za torebkę foliową", ocenia Sandra Schäder, ekodziałaczka i dziennikarka portalu gazety "Hamburger Morgenpost". Według niej wprowadzenie opłat recyklingowych będzie miało ujemny wpływ na przyszłość wielu przedsiębiorstw w Unii Europejskiej, ponieważ uprzywilejowuje większych producentów papieru albo np. bawełny. Z ubiegłorocznych badań duńskiej agencji rządowej ds. środowiska Miljøstyrelsen wynika, że produkcja i utylizacja uznawanych powszechnie za bardziej ekologiczne toreb bawełnianych jest znacznie szkodliwsza dla środowiska niż cienkich toreb plastikowych. "Torba nieplastikowa musiałaby być używana aż 52 razy, aby zrównoważyć jej wpływ na środowisko", przekonuje Sandra Schäfer. Podobnych krytycznych głosów przybywa także na łamach innych niemieckich gazet, chociażby w konserwatywnej Bawarii, gdzie rządy chadeków z CSU licytują się z Die Grünen w ekologicznej gorliwości. "Nasza schizofrenia jest doprawdy zaskakująca. Partia Zielonych cieszy się coraz większym poparciem, troszcząc się rzekomo o nasze zdrowie i środowisko. Jednocześnie rośnie ruch lotniczy i sprzedaż nieekologicznych SUV-ów. Wbrew wszelkim restrykcjom foliówki nadal fruwają w powietrzu i zwiększa się zużycie jednorazowych opakowań z plastiku. Okazuje się, że wszelkie apele o zachowanie rozsądku na nic się nie zdają. Ludzie wolą poczekać, aż ich bierność zostanie ukarana zakazami Komisji Europejskiej. Z drugiej strony restrykcje Brukseli oraz jej chęć prowadzenia nas za rączkę nie zwiększą naszej sympatii do eurokratów", ostrzega ratyzbońska "Mittelbayerische Zeitung". Można odnieść wrażenie, że bawarski dziennik obnażył pewną niemiecką sprzeczność: Niemcy są w awangardzie walki z plastikiem, uchodzą wręcz za europejskich fanatyków ekologicznego stylu życia, a zarazem wciąż należą do ścisłej czołówki, jeśli chodzi o produkcję tworzyw sztucznych oraz ilość plastikowych odpadów. Kropla w morzu potrzeb Bodaj w żadnym innym państwie członkowskim Unii Europejskiej nie zużywa się tyle plastiku co w Niemczech. Z ustaleń Europejskiego Urzędu Statystycznego (Eurostatu) w Luksemburgu wynika, że zużycie plastiku w Niemczech wciąż wzrasta, ponieważ rośnie tam popyt na zakupy w internecie. A towary zamówione w sieci najczęściej wymagają plastikowego opakowania, by zapobiec uszkodzeniom podczas przesyłki. Poza tym do modnych papierowych torebek w sklepach spożywczych i hipermarketach niemieccy konsumenci ciągle wkładają wiele plastiku. Na cóż bowiem ekologicznie poprawna torebka, skoro przeciętny Niemiec jest singlem i wobec tego gorliwym konsumentem potraw, które można szybko przyrządzić w mikrofalówce? A gotowe jedzenie zazwyczaj jest opakowane w plastik. Niemcy są także niezaprzeczalnymi europejskimi liderami w branży kosmetycznej, która raczej nie tak szybko zrezygnuje z tworzyw sztucznych. Z tego względu wszelkie niemieckie sposoby walki z plastikiem ciągle jeszcze wydają się kroplą w morzu potrzeb. Wprawdzie w niemieckich sklepach pojawia się coraz więcej artykułów luzem, konsumenci przychodzą coraz częściej z własnymi torbami płóciennymi wielokrotnego użytku, a w dużych sieciach handlowych, takich jak Edeka czy REWE, próżno szukać plastikowych torebek, nawet tych lekkich przy półkach z warzywami, jednak góra plastikowych odpadów się zwiększa (w 2019 r. było ich ok. 20 mln ton). Ponadto niemieccy naukowcy kwestionują unijne dyrektywy także pod względem ekonomicznym. "Koszty produkcji oraz korzystania z alternatywnych materiałów będą o wiele wyższe niż w przypadku plastiku. To trochę tak jak z modnymi kiedyś choinkami sztucznymi, które miały ocalić te prawdziwe i chronić środowisko. Dziś już wiemy, że wyprodukowanie sztucznej choinki jest bardziej szkodliwe niż ścięcie kilkunastu prawdziwych w lesie. Podobnie oceniam regulacje unijne, mające zmusić nas do rezygnacji choćby z cienkich foliówek", mówi dr Wolfgang Pauser, austriacki prawnik i specjalista ds. konsumpcji. Nowe technologie A jednak mimo tych sprzeczności walka z plastikiem w Niemczech i Unii Europejskiej jest jak najbardziej potrzebna. To problem dotyczący nie tylko zdrowia oraz ekologicznego stylu życia, ale również najzwyczajniej w świecie estetyki. Latem na plażach wielu niemieckich jezior gromadzą się wręcz usypiska odpadów z tworzyw sztucznych. Plastik niezwykle trudno i długo się rozkłada, a zdaniem ekspertów tak naprawdę nigdy nie rozkłada się do końca, trafiając do organizmów ryb i innych zwierząt morskich. Tymczasem pojawiają się nowe technologie, które w przyszłości mogą zastąpić tworzywa sztuczne, choćby biodegradowalne opakowania, lecz ich produkcja jeszcze przez długi czas będzie droższa niż plastikowych. Ciekawe rozwiązania w walce ze zbędnymi opakowaniami z plastiku mają na koncie niemieckie start-upy. Natomiast na Uniwersytecie Technicznym w Berlinie młodzi naukowcy pracują nad wytworzeniem z surowców pochodzenia naturalnego plastikopodobnego materiału, który mógłby zostać wykorzystany przy produkcji sztućców, talerzy, patyczków do uszu oraz słomek do picia. Najwięcej jednak zależy od postaw samych konsumentów, którzy powoli zaczynają rozumieć, że życie na wysypisku plastikowych odpadów nie jest przyjemne. Edukacja i świadomość ekologiczna może wymusić zmianę modeli biznesowych i skłonić producentów do innego myślenia. Być może warto się skupić na wytwarzaniu trwalszych, nie zaś jednorazowych towarów, co ma miejsce w coraz większej liczbie branż. Ale czy wówczas foliówka naprawdę przejdzie do historii? Nie wolno nam składać broni w wojnie z plastikiem, ale może warto się zastanowić, czy każde zalecenie unijnych władz jest słuszne. Wojciech Osiński Korespondencja z Berlina