Kij i marchewka - Trump mami Putina, a ukraińskie drony masakrują rosyjskie rafinerie
Na razie nie wydarzyło się nic, co kazałoby uznać, że Stany odpuszczają sobie Ukrainę. W morzu wylewającego się od lamentu toną fakty. A te są takie, że od kilku tygodni dostawy amerykańskiego sprzętu do Ukrainy idą pełną parą, z niespotykaną od dawna intensywnością.

Świat jakby przyśpieszył, obierając kurs ku niezbyt przyjemnej destynacji - takie wrażenie można odnieść, analizując medialny dyskurs z ostatnich kilkudziesięciu godzin. Wynika z niego, że USA dogaduje się z Rosją - za plecami Ukrainy, ignorując też europejskich sojuszników.
Na plan pierwszy wysuwa się pytanie: czy bez wsparcia Amerykanów Ukraina przetrwa? W mojej ocenie tego typu dywagacje czynione są na wyrost, ale powszechność obaw - że Donald Trump "zabierze zabawki" - pozostaje faktem, z którym warto się zmierzyć.
Dlaczego na wyrost? Bo na razie nie wydarzyło się nic, co kazałoby uznać, że Stany odpuszczają sobie Ukrainę. Wypowiedź sekretarza obrony Pete'a Hegsetha - o tym, że Ukraińcy nie odzyskają utraconych ziem i nie mogą liczyć na członkostwo w NATO - choć brutalna, była oparta o realną ocenę sytuacji. Znanej powszechnie od kilkunastu miesięcy.
Po klęsce ofensywy na Zaporożu jasnym jest, że wyrzucenie Rosjan z okupowanych terenów - w większej skali - to zadanie ponad możliwości ukraińskich sił zbrojnych (ZSU). Wiemy też, że w Sojuszu nie ma powszechnej zgody na członkostwo Ukrainy - a NATO oparte jest o mechanizm kolektywnego podejmowania decyzji. Z Turcją, Słowacją i Węgrami na pokładzie i bez obstrukcji Trumpa natowska Ukraina to mrzonka. A są jeszcze kwestie formalno-prawne - wymóg uregulowanego statusu granic.
Idąc dalej, zerknijmy do wywiadu, jakiego wiceprezydent USA J.D. Vance udzielił "The Wall Street Journal". Wynika z niego wprost, że Stany nałożą na Rosję dodatkowe sankcje ekonomiczne i podejmą działania militarne (włącznie z wysłaniem wojsk nad Dniepr), jeśli Putin nie zgodzi się na porozumienie pokojowe. "Nam zależy na tym, by Ukraina była suwerenna", czytamy w WSJ.
To głównie Europa ponosi koszty
Ale dobrze, uznajmy, że to mydlenie oczu, i że faktycznie Amerykanie chcą "przehandlować" Ukrainę, szantażując ją wizją odcięcia całej pomocy. Czy byłby to problem? Tak, wsparcie zza Oceanu w wielu obszarach jest ważne - pisałem o tym w innym tekście dla Interii, więc poprzestanę na konkluzji. Często nawet nie chodzi o to, co ze Stanów przylatuje/przypływa, ale co Amerykanie pozwalają innym krajom zaoferować.
Samoloty F-16 trafiły do Ukrainy z Europy - z Danii i Holandii - USA nie przekazały i na razie nie planują przekazywać żadnej maszyny, ale wtórna dystrybucja uzbrojenia "made in USA" też leży w gestii Waszyngtonu; takie jest prawo. A dotyczy ono wielu kategorii sprzętu.
Tym niemniej brak Ameryki "na pokładzie" nie oznacza gwałtownego załamania Ukrainy. Wbrew retoryce Trumpa, to Europa - jako Unia i pojedyncze kraje - ponosi większość kosztów wspierania Kijowa (trzy piąte wszystkich dotychczasowych nakładów). Kontynentalna wspólnota jest w stanie długo finansować przeważającą część ukraińskiego wysiłku wojennego, tak od zaraz. Trzeba na to 80 mld euro rocznie (to całościowy koszt, Ukraińcy samodzielnie wkładają do "koszyka" około 20 mld). Dużo, a zarazem niewiele, wziąwszy pod uwagę zsumowany kilkunastobilionowy budżet członków UE i Wielkiej Brytanii.
Ukrainie chyba brakuje "pary"
Oczywiście, pieniędzmi się nie strzela, więc ta pomoc musiałaby mieć także materialny wymiar. Co wymagałoby od europejskich przemysłów większej niż dotąd mobilizacji. Na przykład w zakresie produkcji amunicji, na co wcale nie trzeba długich miesięcy przygotowań (w wielu europejskich krajach jest know-how, jest technologia, są wolne moce produkcyjne - nie ma "tylko" woli politycznej). W połączeniu z tym, co mają i mogą mieć Ukraińcy dzięki własnym zabiegom - a tu zwłaszcza w ostatnim roku wiele się zmieniło in plus (drony, amunicja artyleryjska i rakietowa) - nadal można by prowadzić skuteczną operację obronną. Naprawdę długo...
A przecież cała ta narracja o "przebudzonym rosyjskim niedźwiedziu", jego wielkich możliwościach i niewyczerpanych zasobach, to pic na wodę. Mogłoby się zatem okazać, że ukraińska determinacja, wsparta europejskim wysiłkiem, ostatecznie by Rosję, jej gospodarkę, wykończyła.
Tyle że w samej Ukrainie chyba nie ma już na to "pary" (rozumianej jak powszechna wola walki, niezależnie od tego, w jak kiepskiej jesteśmy sytuacji). Zdaje się, że nad Dnieprem gra toczy się o to, by zachowując jak najwięcej, dotrwać do momentu zawieszenia broni, który przyniesie powszechną ulgę.
"Rejterada Ameryki"? A może jednak nie
Wracając zaś do Stanów Zjednoczonych. W morzu wylewającego się od przedwczoraj lamentu toną fakty. A te są takie, że od kilku tygodni dostawy amerykańskiego sprzętu do Ukrainy idą pełną parą, z niespotykaną od dawna intensywnością. A wachlarz uzbrojenia jest naprawdę szeroki.
Idzie też coś jeszcze - "zielone światło" dla pewnych działań - co każe wystudzić emocje. Dopuścić myśl, że wcale nie oglądamy show pt.: "Rejterada Ameryki", a raczej przedstawienie z użyciem kija i marchewki. Trump mami Putina "słodkopierdzeniem" (o jego geniuszu, dobrej woli i wspaniałości narodu rosyjskiego), a na głębokim zapleczu ukraińskie drony masakrują infrastrukturę krytyczną Federacji, przede wszystkim rafinerie.
W styczniu br. Ukraińcy uderzyli w rosyjskie zakłady siedem razy. W tym miesiącu odnotowano już pięć nalotów, ostatni 11 lutego. Trump, w przeciwieństwie do Joe Bidena, nie prosi Kijowa o wstrzymanie ataków, co nastąpiło po pierwszej fazie ukraińskiego "dronowania", wiosną zeszłego roku.
Obecny prezydent USA (lub któryś z jego doradców) najpewniej dostrzegł korzyści płynące z "wygaszania" rafinerii. Rosyjskie problemy nie spowodowały światowych wzrostów cen przetworzonej ropy, czego w roku wyborczym bał się Biden. Zmusiły za to Moskwę do zmiany wolumenu eksportowanych towarów - do zastąpienia benzyny surową ropą. Ubytki w zyskach z eksportu "na szybko" udało się zrekompensować, ale co dalej?
A dalej mogą być słowa Vance'a o ekonomicznych środkach nacisku. I zapowiedź Trumpa, że dogada się z arabskimi potentatami naftowymi, co poskutkuje obniżeniem cen ropy. Czyli zrujnowaniem rosyjskiego budżetu. Oto kij - nie wiem tylko, czy wystarczająco gruby...
Marcin Ogdowski