W niedzielę we Francji rozpoczęła się druga tura wyborów prezydenckich. Mierzą się w niej, podobnie jak w 2017 roku, Emmanuel Macron i Marine Le Pen - czyli obecnie urzędujący prezydent z liderką (skrajnie) prawicowego Zjednoczenia Narodowego. Nawias nie jest przypadkowy - choć w większości mediów Le Pen określana jest jako kandydatka skrajnie prawicowa, to w ostatnich latach zrezygnowała ze swoich najbardziej kontrowersyjnych postulatów (np. referendum w sprawie wyjścia z UE) i złagodziła retorykę, choćby w odniesieniu do migrantów. W 2017 roku roku Macron pokonał Le Pen wyraźnie - 66 proc. do 34 proc. Jak będzie tym razem? Sondaże przed drugą turą pokazują przewagę Macrona Ostatnie sondaże przed drugą turą wskazują jasno - faworytem jest Emmanuel Macron, i to mimo faktu, że większość Francuzów jest z jego prezydentury niezadowolona. W badaniu Ipsos Macron prowadzi 57 do 43 proc., w sondażu OpinionWay wynik jest identyczny. Pracownie Ifop i Harris dają 55 proc. Macronowi i 45 proc. Le Pen. Z kolei według Elabe Macron może liczyć na 55,5 proc. a Le Pen na 44,5 proc. głosów. Mimo że Le Pen doganiała już Macrona, to w trakcie kampanii między pierwszą a drugą turą obecnie urzędujący prezydent zaczął "odjeżdżać" swojej konkurentce. Trzeba powiedzieć wprost - wygrana Le Pen w takiej sytuacji byłaby jeszcze większą sensacją niż brexit czy triumf Donalda Trumpa w 2016 roku. Spór o "moskiewską pożyczkę" w wydaniu francuskim Układu sił nie zmieniła, a wręcz go scementowała, środowa debata kandydatów. 2,5-godzinne starcie było momentami wręcz zachwycająco merytoryczne - gdy np. Macron i Le Pen spierali się na temat różnorakich aspektów zerowej stawki VAT na żywność - ale i ostrzejszych spięć nie zabrakło. Zwłaszcza w momencie gdy Macron zaatakował Le Pen za wzięcie pożyczki z rosyjskiego banku; w tym kontekście nazwał Władimira Putina jej "bankierem". Le Pen broniła się, podkreślając, że jej partia jest uboga i żaden francuski bank nie chciał udzielić jej takiej pożyczki - co, zdaniem Le Pen, świadczy o ubytkach demokracji w kraju. Debata wyraźnie unaoczniła różnice programowe między kandydatami. Emmanuel Macron jest euroentuzjastą, który deklaruje głęboką wiarę w unijny projekt i wspólne, europejskie przedsięwzięcia. Ewidentnie jest za dalszą integracją. Marine Le Pen chce, by na co dzień tej Unii było mniej, choćby w handlu czy w wymiarze sprawiedliwości. Macron jest za utrzymaniem obecnego kursu wobec Rosji - chce dalszych sankcji, dostarczania broni i uniezależnienia od rosyjskich surowców. Le Pen wprawdzie potępia inwazję i popiera dostarczenie "broni defensywnej", ale sprzeciwia się sankcjom obejmującym rosyjskie surowce i wprost deklaruje, że po zakończeniu wojny chce wrócić do "normalnych" stosunków z Rosją, czyli, jak by to ujęli krytycy takiej postawy - "business as usual". Co ciekawe, Le Pen jest za importem rosyjskich surowców, ale przeciw sprowadzaniu zagranicznych owoców i warzyw (w ramach swojego postulatu "gospodarczego patriotyzmu"). Drożyzna tematem numer jeden Głównym motywem kampanii stała się siła nabywcza Francuzów. Na tym polu debaty Le Pen czuje się najlepiej. Wokół drożyzny zbudowała właściwie całą swoją kampanię wyborczą - chce wspomnianej zerowej stawki VAT na żywność czy uderzenia podatkowego w firmy energetyczne. Macron ewidentnie nie chce tutaj żadnych radykalnych rozwiązań - podkreśla, że siła nabywcza Francuzów w trakcie jego prezydentury wzrosła, inflacja we Francji nie jest tak wysoka jak w innych krajach i zapowiada kontynuację podjętych działań antyinflacyjnych (m.in. niższa akcyza na paliwo, limity opłat za energię). Le Pen stara się na tym tle zbudować obraz "matki narodu", która zatroszczy się w pierwszej kolejności o portfele i bezpieczeństwo Francuzów. Macron z kolei pozuje na "światowego lidera", który prowadzi Francję przez historyczne kryzysy - od pandemii począwszy. Czy można wygrać wybory, postulując podniesienie wieku emerytalnego? Kandydaci spierają się także o emerytury. Le Pen uważa, że plany wydłużenia wieku emerytalnego do 65 lat są "nieludzkie" i chce utrzymania granicy 62 lat oraz obniżenia jej do 60 dla tych Francuzów, którzy pracują najdłużej. Macron dawno obiecywał uporządkowanie ogromnie skomplikowanego systemu emerytalnego Francji wraz z podniesieniem wieku do 65 lat, choć obecnie, pod wpływem krytyki, mówi już o 64. Le Pen widzi tutaj szansę na zdobycie punktów wśród wyborców, Macron odpowiada, że jego rywalka chce w takim razie emerytur głodowych. Podczas debaty uderzały też jej niewerbalne aspekty: Macron z założonymi rękami, strojący miny nieusatysfakcjonowanego nauczyciela podczas odpowiedzi trójkowego ucznia i wciąż ciepło uśmiechająca się Le Pen, starająca się, by Francuzi zapomnieli, że kiedyś, w politycznym sensie, była kimś zupełnie innym. Walka o lewicowych wyborców Kandydaci uśmiechali się głównie do wyborców Jean-Luca Melenchona, 70-letniego (skrajnie) lewicowego trybuna, który w pierwszej turze wyborów zdobył 22 proc. głosów. Innymi słowy poparło go 7,7 mln Francuzów. Melenchon wezwał swoich wyborców, by "nie oddali ani jednego głosu na Le Pen", jednak nie poparł Macrona w drugiej turze (uważa go za "prezydenta bogatych"). Ze względu na sukces Melenchona, bo w tych kategoriach należy odczytywać jego wynik, Macron i Le Pen starali się pokazać lewicowym wyborcom, że są społecznie wrażliwi. Nawet jeśli lepiej wychodziło to Le Pen, wielu wyborców Melenchona uważa ją za zagrożenie - zarzuca jej się nacjonalizm i ksenofobię, głównie w oparciu o wypowiedzi z przeszłości. Choć i teraz Le Pen - ostrożniej, ale jednak - podejmuje wątki migrantów i islamu. Z Macronem starła się w temacie zasłaniania twarzy. Zapowiedziała egzekwowanie takiego zakazu w odniesieniu do muzułmańskich kobiet. W odpowiedzi Macron zarzucił jej chęć "wywołania wojny domowej". Francuski prezydent, chcąc przeciągnąć lewicowych wyborców na swoją stronę, wyciągnął zielony sztandar i zapowiedział, że chce uczynić Francję pierwszym rozwiniętym krajem, który zerwie z gazem, ropą i węglem. To właściwie jedyna "duża" idea, jaka pojawiła się w tej kampanii wyborczej. Co na to wyborcy Melenchona? Według badań co trzeci z nich planuje zagłosować na Macrona, ok. 16 proc. na Le Pen, a reszta prawdopodobnie zostanie w domach, na znak sprzeciwu wobec wyboru, jaki im przedstawiono. Kiedy wyniki? Francuzi, którzy uchodzą za naród rozmiłowany w polityce, którzy lamentują nad "zaledwie" 74-proc. frekwencją, uważnie śledzą walkę na postulaty. Są skrajnie rozczarowani klasą polityczną, ale z całą pewnością zagłosują świadomie. Wstępne, sondażowe wyniki wyborów prezydenckich we Francji powinniśmy poznać około godziny 20.