Łukasz Rogojsz, Interia: Turecka gospodarka znów nabiera wody. Erdogan okłamał rodaków? Adam Michalski, Ośrodek Studiów Wschodnich: To bardziej Turcy zaakceptowali narrację suflowaną przez Erdogana. A Erdogan wmawiał im przez długie miesiące, że sytuacja gospodarcza Turcji się stabilizuje, lira wcale nie traci na wartości, a rząd rozdaje na prawo i lewo programy socjalne, więc jest dobrze. Pod koniec kampanii rząd wykonał bardzo dużo podobnych ruchów, które miały pokazywać wyborcom, że Turcja wyszła z kryzysu, a jeśli zostały jeszcze jakieś pęknięcia, to zostaną wyrównane i doszlifowane po wyborach. Turcy zaakceptowali tego "kebaba wyborczego" i dzisiaj trawią jego skutki. Dlaczego Turcy w to uwierzyli? - Turecki rząd grał na czas i w trakcie kampanii zaciągał potężne pożyczki w krajach Zatoki Perskiej, żeby ratować lirę. Skutkowało to chwilową stabilizacją gospodarki przed wyborami, co oczywiście imperium medialne Erdogana "sprzedało" wyborcom jako wielki sukces i pokonanie kryzysu inflacyjnego przez władze. Wszystko to było sztucznie napędzane, bo jeszcze przed wyborami mówiliśmy, że idąc tym kursem Turcja za kilka miesięcy będzie zmuszona ogłosić bankructwo. Po wyborach trudno było się dziwić, że mimo obietnic i zapewnień Erdogana, w rzeczywistości nie ma innego wyjścia, niż zmierzyć się z kryzysem w tradycyjny sposób, m.in. podnosząc stopy procentowe i zrywając z polityką podtrzymywania wartości liry rezerwami walutowymi banku centralnego. Stąd, mimo powrotu do racjonalnej polityki monetarnej i walki z kryzysem turecka gospodarka w nadchodzących miesiącach dalej będzie odczuwać wszystkie negatywne skutki polityki finansowej rządu Erdogana z ostatnich kilku lat. Rząd fałszował dane ekonomiczne? - Nie musiał tego robić. Żyjemy w czasach, gdy nie trzeba kłamać, żeby osiągnąć swój cel. Wystarczy pokazać ludziom wyimek prawdy i przedstawić go w korzystny dla siebie sposób. Jest to tym łatwiejsze, jeśli masz - jak Erdogan - na swoje usługi potężne imperium medialne, które niesie twój przekaz do milionów odbiorców. Jaki to był przekaz? - Że jest już lepiej, a zaraz będzie wspaniale. Że rząd stanął na wysokości zadania i rozwiązał problemy Turcji. Erdogan robił, co tylko mógł, żeby pokazywać społeczeństwu blaski, a ukrywać cienie polityki gospodarczej. Nie tłumaczył ludziom, dlaczego turecka gospodarka (oczywiście chwilowo) stabilizuje się. Stworzył zafałszowaną narrację o cudownym odrodzeniu gospodarczym, a ludzie mu w to uwierzyli, bo kto nie chciałby uwierzyć w coś takiego. Cudowne odrodzenie skończyło się wraz z wyborami. Pożyczki w Zatoce Perskiej zaciągnięte, bank centralny Turcji wydał na ratowanie liry miliardy dolarów. Drugi raz ten sam numer nie przejdzie. - To prawda i to poważnie ogranicza pole manewru rządu Erdogana. Stąd władza zdecydowała się na powrót do jedynej opcji, czyli naprawy gospodarki podnosząc stopy procentowe oraz koncentrując się na uzupełnieniu rezerw walutowych banku centralnego. Władza się zreflektowała, ale cenę za jej błędy z przeszłości płacą obywatele. Mimo podwyżek płacy minimalnej ich sytuacja jest bardzo trudna. Jak Turcy się do tego przystosowują? Na czym i jak oszczędzają? Jakie mają strategie przetrwania? - Przede wszystkim obniżają oczekiwania i standard życia. Kupują mniej i wybierają produkty gorszej jakości, zamienniki. Nie jeżdżą na wakacje, ograniczają korzystanie z samochodów. Wiele decyzji zakupowych odkładają albo z nich rezygnują. Dane ekonomiczne pokazują, że pod względem PKB per capita Turcja cofnęła się o dekadę. Mit założycielski Erdogana o sukcesie tureckiej gospodarki rozpada się na kawałki. Tyle że Turcy w przedziwny sposób to rozumieją. To znaczy? - Wiedzą, że sytuacja jest trudna i skomplikowana, nie można z niej wyjść w prosty sposób i z dnia na dzień. Poza tym, chociaż to polityka Erdogana wpędziła ich w problemy, to doceniają olbrzymi wzrost płacy minimalnej, dzięki któremu nie mają poczucia, że rząd narobił problemów i zostawił ich samym sobie. Wiele osób w kraju uważa również, że nie można z powodu jednego kryzysu skreślić polityka, który tyle zrobił dla Turcji na przestrzeni ostatnich dekad. Chyba, że wzrost cen znów osiągnie rekordowe wskaźniki jak w końcówce ubiegłego roku. Turcji grozi powrót inflacji na poziomie 85 proc.? - Aż tak dramatycznie być nie powinno, bo mamy do czynienia ze stopniowym załamywaniem się kursu liry, wynikającym z tego, że bank centralny odszedł od jej sztucznego wspierania, a nie skokowym spadkiem jak w grudniu 2021 roku. Niemniej turecki bank centralny i tak szacuje, że wskaźnik inflacji do końca roku dobije do 58 proc. Pytanie, czy to realne szacunki, czy znów to, co rząd chce Turkom powiedzieć. - Obecna odsłona kryzysu inflacyjnego jest spowodowana tym, że lira bardzo mocno straciła na wartości. Na początku sierpnia za 1 euro płaciło się 30 lir, a za 1 dolara - 27. Takie tąpnięcie wartości waluty spowodowało skok cen produktów importowanych, a to problem, bo Turcja importem stoi. Te podwyżki importowe zostały przerzucone przez przedsiębiorców na konsumentów. To nałożyło się na drugi powód zwyżki inflacyjnej, czyli gwałtowne podwyżki płacy minimalnej - w 2021 roku wynosiła ona 3 tys. lir, dzisiaj jest to ponad 11 tys. lir. Tu ważny jest też efekt skali, bo płacę minimalną zarabia w Turcji ponad 40 proc. pracujących, więc jest to gigantyczna grupa ludzi. Dlatego turecki rynek zalała ogromna fala taniego pieniądza. To połączyło się z działaniami makroekonomicznymi rządu i nieszczęście gotowe. Nieszczęście musi być poważne, skoro bank centralny Turcji zdecydował się na podwyższenie stóp procentowych. W czerwcu z 8,5 do 15 proc., a w lipcu z 15 do 17,5. - Ta podwyżka to coś nowego, jeśli chodzi o interwencje rządu w gospodarkę w porównaniu do ostatnich dwóch lat, jednak to i tak niemal ponad dwukrotnie niższy wskaźnik stóp procentowych, niż oczekiwałyby tego od Turcji światowe rynki. Zaczyna się zaciskanie pasa, ale jeszcze nie możemy ocenić, na ile poważne ze strony rządu i jak dotkliwe dla obywateli. Erdogan pozoruje walkę z kryzysem? - Tak. Spowolnienie gospodarcze w Turcji stało się faktem. Jednak na niskich stopach procentowych i preferencyjnych kredytach przez lata opierała się lojalna wobec aktualnej władzy cała rzesza inwestorów i firm prywatnych, które generowały zyski i wzrost tureckiego PKB. Dzięki temu Erdogan mógł pokazywać Turkom w kampanii, że może i koszty życia są bardzo wysokie, ale Turcja się rozwija. Przy dobrych nowinach nikt nie zadaje pytań. Turcy zaczną je zadawać teraz, gdy czar prysł? - Ich codzienne życie z dnia na dzień się pogarsza. Pytanie, na ile poważnie rząd odważy się walczyć z kryzysem gospodarczym. Nie można pozorować polityki gospodarczej w nieskończoność. Kiedyś taki domek z kart runie, już teraz zaczyna się sypać. - Oczywiście, ale mówimy o polityce, więc zawsze dochodzi też kalkulacja polityczna. W przypadku Erdogana - np. troska o branżę budowlaną, na której zrodził się sukces gospodarczy Turcji i w której Erdogan wciąż ma bardzo wielu sojuszników. To jego polityczne zaplecze, które nie pozwala mu działać wedle strategii rynkowych i konwencjonalnej, racjonalnej ekonomii. Dlatego nie odczytywałbym ostatnich ruchów rządu jako wypowiedzenia wojny inflacji. Gdyby tak było, stopy procentowe w Turcji wynosiłyby dzisiaj 30-40 proc., a nie 17,5. Nominacja nowego ministra finansów (Mehmeta Simseka) i nowej szefowej banku centralnego (Hafize Gaye Erkan) to ustawka? Obie postacie są cenione w świecie zachodniej finansjery, bo karierę robiły w czołowych instytucjach finansowych świata - m.in. Goldman Sachs czy Merrill Lynch. - To Erdogan nadal pociąga za sznurki i gra melodię, którą chce usłyszeć. Zdaje sobie jednak sprawę, że turecka gospodarka stoi nad przepaścią i jest na skraju wytrzymałości. Turcja po prostu musiała podjąć kroki, które światowe rynki odebrałyby przychylnie. Tu tkwi sekret nominacji Simseka i Erkan, którzy cieszą się bardzo dobrą opinią w świecie wielkiego biznesu. Erdogan, powierzając im losy tureckiej gospodarki pokazuje światowym rynkom, że Turcja na poważnie bierze się za walkę z kryzysem i kończy z nieodpowiedzialnym centralnym sterowaniem gospodarką. Podniesienie VAT-u o 2 pkt proc. to kolejny ruch rządzących, na który jeszcze niedawno by się nie zdecydowali. - Podwyższanie podatków to drugi, obok podnoszenia stóp procentowych, niezawodny mechanizm walki z kryzysem. To skuteczny sposób ściągania pieniędzy z rynku i schładzania gospodarki. Paradoksalnie łatwiej też tureckiemu rządowi przeforsować takie rozwiązanie niż skokowe podniesienie stóp procentowych, na co Turcy są wyczuleni, a sam Erdogan do znudzenia powtarza, że jest zwolennikiem niskich stóp procentowych. Ludzie to zaakceptują? - Zaakceptują, bo nie mają innego wyboru. Wybory za nami, więc rządu nie zmienią. Zresztą wynik wyborów doskonale pokazuje, że są gotowi znosić jeszcze więcej tego samego. Do tej pory zawsze wierzyli Erdoganowi, gdy opowiadał im, że kryzys w Turcji jest wynikiem wojny w Ukrainie albo zmowy wrogich Turcji państw Zachodu. Z kolei o kryzysie inflacyjnym i gospodarczym Turcy słyszą od co najmniej pięciu lat i od pięciu lat go doświadczają. To już dla nich nic nowego. Brzmi jak obraz totalnej beznadziei. - Brzmi jak konsekwencja własnych wyborów. Turcy uwierzyli Erdoganowi przed wyborami, że wyprowadza kraj z kryzysu, odzyskuje kontrolę nad gospodarką i przed wyborami lokalnymi w 2024 roku wszystko będzie jak za starych, dobrych czasów. Dzisiaj widzą, że to były kłamstwa, i wyborcza manipulacja. Dobrze nie będzie, będzie ciężko i boleśnie. Jedyne, co ratuje Erdogana to fakt, że opozycja wcale nie poradziłaby sobie z tym kryzysem lepiej, bo jej recepty nie brzmiały przekonująco. Do tego część Turków nadal woli ufać Erdoganowi, bo co prawda topi turecką gospodarkę, ale to też on dekadę temu wyciągnął ją z niebytu i skierował na tory dynamicznego rozwoju, którego zazdrościł Turkom cały region.