Nie było niespodzianki, bo i być nie mogło. Erdogan reelekcję zapewnił sobie de facto już w pierwszej turze. 14 maja - wbrew wszelkim przedwyborczym analizom i sondażom - nie tylko pokonał kandydata opozycji Kemala Kilicdaroglu, ale zdobył aż 49,5 proc. głosów, niemal przesądzając losy prezydenckiego wyścigu już w pierwszej jego odsłonie. Przewaga nad liderem opozycji wynosiła mniej więcej 5 pkt proc., czyli tyle, ile zdobył w pierwszej turze trzeci kandydat - ultranacjonalista Sinan Ogan. Właśnie postać Ogana była decydująca dla końcowego wyniku. Mimo nagłego zwrotu w kampanijnej narracji, opozycja nie zdołała przekonać elektoratu Ogana, że po zwycięstwie zrealizuje choćby część ich postulatów. Natomiast prowadzący od lat nacjonalistyczną, antykurdyjską i antyimigrancką politykę Erdogan nie musiał w zasadzie robić nic, żeby duża część sympatyków Ogana w drugiej turze oddała na niego swój głos. Wynik 52,14 do 47,86 proc. na korzyść Erdogana i tak nie jest dla Kilicdaroglu dramatyczny. Chociaż to akurat niczego nie zmienia. Zmieni się za to sporo dla samej Turcji - wewnątrz i na zewnątrz kraju. Po pierwsze: Prywatyzacji Turcji ciąg dalszy Przegrana Kilicdaroglu oznacza, że Turcja i Turcy mogą zapomnieć o demokratyzacji i liberalizacji. Przynajmniej na kolejne pięć lat. Zamiast tego czeka ich domykanie budowanego przez Erdogana od 20 lat autorytarnego systemu - m.in. dalsze upolitycznienie i ręczne sterowanie kluczowymi instytucjami państwa (zwłaszcza bankiem centralnym i wymiarem sprawiedliwości), umacnianie rządowej kontroli nad mediami, próba dyskredytacji i delegalizacji części opozycji (partie kurdyjskie). Domykanie, ale nie ostateczne domknięcie, bo przy tak silnej polaryzacji - Kilicdaroglu, czyli polityczną zmianę, poparła jednak niemal połowa głosujących - byłoby to dla ekipy rządzącej niepotrzebne i nieopłacalne ryzyko. Prawdziwe wyzwania dla Erdogana leżą bowiem gdzie indziej. To przede wszystkim kwestia kryzysu inflacyjnego, ubożenia społeczeństwa i ustabilizowania tureckiej gospodarki. - Rozwiązanie problemu wysokich cen oraz inflacji to dla nas najpilniejsze wyzwanie w najbliższych dniach. Jednak znalezienie tego rozwiązania to dla nas nie problem. Czy nie udowodniliśmy już tego w czasach, gdy byłem premierem - Erdogan zapewnił swoich zwolenników zgromadzonych przed pałacem prezydenckim w Ankarze. Na wysokich cenach i dotkliwych kosztach życia lista problemów Erdogana się jednak nie kończy. Czeka go także konieczność odbudowy zniszczonej przez lutowe trzęsienie ziemi południowej części kraju. Po trzecie, naprawa relacji z Zachodem, zwłaszcza ze Stanami Zjednoczonymi, od których Erdogan bardzo chce kupić myśliwce F-16. Dopiero w dalszej kolejności nowe-stare władze zabiorą się za kwestię imigrancką, którą nacjonaliści z lubością podnosili w wyborach, ale która odgrywa bardziej rolę tematu polaryzującego scenę polityczną niż rzeczywistego priorytetu dla Ankary. Po drugie: czas rozliczeń w opozycji Dużo po wyborach będzie się również działo w szeregach, dotychczas zjednoczonej, opozycji. Porażka Kemala Kilicdaroglu to potężny, polityczny crash test dla rozciągającej się od socjaldemokratów po nacjonalistów koalicji Stół Sześciu. Najtrudniejsza bez wątpienia będzie sytuacja samego pokonanego, który w walce z Erdoganem postawił wszystko na jedną kartę. - Jeśli przegra z Erdoganem w drugiej turze, będzie skompromitowany. Nie tylko dlatego, że roztrwoni przewagę, jaką dawały mu sondaże. Przede wszystkim dlatego, że jednoosobowo mianował samego siebie kandydatem opozycji na prezydenta, chociaż większe szanse wedle analiz i badań mieli burmistrzowie Stambułu i Ankary - prognozował w rozmowie z Interią tuż przed drugą turą wyborów Adam Michalski. - Kilicdaroglu będzie musiał rozliczyć się z tej klęski. Będą chcieli tego i sojusznicy, i wyborcy. Niemal pewna jest utrata przywództwa w Republikańskiej Partii Ludowej - zaznaczył wówczas analityk ds. Turcji z Ośrodka Studiów Wschodnich. Rola kozła ofiarnego w obozie opozycji wydaje się więc już obsadzona. Jednak ścięcie głowy Kilicdaroglu może wcale nie rozwiązać problemu. Koalicja Stół Sześciu programowo jest konstruktem niezwykle egzotycznym. Wspólnych mianowników jeszcze w kampanii było jak na lekarstwo, a żeby nie uwypuklać różnic między koalicjantami, sprowadzały się one do absolutnych podstaw - m.in. naprawy relacji z Zachodem, przywrócenia systemu parlamentarno-gabinetowego, odpolitycznienia wymiaru sprawiedliwości i mediów. Oczywiście Erdogan nie będzie czekać z założonymi rękami, aż opozycja się rozliczy i przegrupuje. Wykorzysta swoje zwycięstwo, ale też cały aparat państwa (zwłaszcza kontrolę nad mediami), żeby podsycać podziały w obozie rywali i grać na jego rozpad. Już dzisiaj spekuluje się, że rządzący będą chcieli porozumieć się z nacjonalistyczną Dobrą Partią, żeby raz na zawsze rozbić projekt koalicji Stół Sześciu. Co więcej, Dobra Partia wydaje się otwarta do zmiany politycznych barw. Po trzecie: NATO się cieszy, UE dużo mniej Zwycięstwo Erdogana będzie też mieć poważne implikacje międzynarodowe. Unia Europejska może zapomnieć o liberalizacji Turcji, resecie w relacjach dwustronnych, a już zwłaszcza o wznowieniu procesu akcesyjnego Ankary. Erdogan nadal będzie dla Brukseli twardym, trudnym partnerem, który prowadzi transakcyjną politykę i ostro walczy o narodowe interesy Turcji. Nie należy również spodziewać się przełomu, jeśli chodzi o rolę Turcji w kontekście wojny w Ukrainie. Ankara nadal będzie chciała utrzymać status mniej lub bardziej formalnego pośrednika między Rosją a Zachodem, bo w ten sposób najskuteczniej może realizować swoje interesy w regionie i nie tylko. Zadowolenie z wyniku wyborów prezydenckich w Turcji jest zresztą na Kremlu zauważalne. "Zwycięstwo wyborcze było naturalnym wynikiem pańskiej bezinteresownej pracy jako głowy Republiki Turcji, wyraźnym dowodem poparcia narodu tureckiego dla pańskich wysiłków na rzecz wzmocnienia suwerenności państwa i prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej" - tymi słowami cytowany przez Reutersa Władimir Putin pogratulował Erdoganowi sukcesu. "Bardzo doceniamy twój osobisty wkład we wzmacnianie przyjaznych stosunków rosyjsko-tureckich i wzajemnie korzystną współpracę w różnych dziedzinach" - podkreślił rosyjski dyktator. Zadowolony z wygranej Erdogana może być jednak nie tylko Putin, ale również... NATO. Zdecydowane zwycięstwo rządzących oznacza, że Turcja uniknie politycznego chaosu i walki na szczytach władzy, która miałaby miejsce, gdyby opozycja i obóz Erdogana podzieliły między siebie parlament i pałac prezydencki. To natomiast otwiera możliwość powrotu do rozmów dotyczących akcesji Szwecji do NATO. Na przyjęciu Skandynawów do Sojuszu bardzo zależy Amerykanom. Z kolei Erdoganowi - na amerykańskich myśliwcach F-16. Szanse na osiągnięcie porozumienia, gdy Erdogan nie musi już grać na wewnętrzny użytek kampanijny, wydają się co najmniej znaczące.