"Każdy ambasador ma prawo bronić własnego kraju przed fałszywymi oskarżeniami. Niemniej jednak wyjaśnienia ambasadora Nieczajewa często mijają się z sensem i faktami. Więc pozwalam sobie na ich poprawienie" - napisał Przyłębski w liście do "Maerkische Oderzeitung", gdzie w piątek ukazał się wywiad z rosyjskim dyplomatą. "Wbrew temu, co powiedział Nieczajew, nikt w Polsce nie lekceważy 'decydującego wkładu Związku Sowieckiego w zwycięstwo nad nazizmem'. Nawet jeśli wkład sojuszników, w tym tysięcy polskich żołnierzy we wszystkich formacjach (w tym sowieckiej Armii Czerwonej), był ogromny. W żaden sposób nie podważa to historycznego faktu, że Związek Sowiecki zaatakował Polskę 17 września 1939 r., wcielając w życie postanowienia tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow, uniemożliwiając Polsce dalszą obronę. II wojna światowa rozpoczęła się w 1939 r., panie Nieczajew, a nie dopiero w 1941 r., kiedy nazistowskie Niemcy zaatakowały komunistyczną Rosję. Rosja musi wreszcie to zrozumieć: to 3 września 1939 r. Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę nazistowskim Niemcom" - przypomina polski ambasador. Andrzej Przyłębski zwraca też uwagę, że Związek Sowiecki przygotowywał się do wojny z III Rzeszą i że to Moskwa najbardziej skorzystała na wyniku wojny - ZSRR zajął Ukrainę, Białoruś, państwa bałtyckie oraz podporządkował sobie m.in. Polskę, Węgry, Czechosłowację. "Nie Związek Sowiecki, ale zachodni sojusznicy wnieśli decydujący wkład w zakończenie wojny. Nie tylko poprzez odwagę żołnierzy, ale także z powodu pomocy wojskowej udzielonej Rosjanom. Dla nas, Polaków, druga wojna światowa nie zakończyła się w 1945 roku: uratowano nas przed zniszczeniem, ale nie wolno nam było budować naszego wolnego państwa aż do 1989 roku. Najlepszym sposobem na przekonanie się o tym jest wizyta w Berlinie w nowym Instytucie Pileckiego przy Bramie Brandenburskiej. Wystawa Instytutu pokazuje okupację Polski podczas i po II wojnie światowej oraz walkę Polski z dwoma reżimami totalitarnymi" - odpowiada Przyłębski. To, co Rosja robi obecnie na Ukrainie (Krym i Donieck), co zrobiła w Gruzji, wyraźnie pokazuje, że powtarzające się deklaracje, iż wschodnioeuropejscy członkowie NATO powinni być chronieni przed agresywnymi aspiracjami Rosji, nie są absurdalne - puentuje polski dyplomata. Z Berlina Artur Ciechanowicz