Presja ze strony usługodawców jest tak duża, że napiwek przestaje być tradycyjnym podziękowaniem za miłą obsługę, a staje się wymuszeniem, swego rodzaju haraczem. Miejscem, w którym można odczuć to dobitnie, jest nowojorski Manhattan z jego systemem wielopoziomowych, podziemnych garaży. Posiadacze samochodów są na nie skazani, bo na Manhattanie zaparkowanie na ulicy graniczy z cudem. Samo parkowanie w podziemnych garażach jest drogie - kilka godzin to średnio koszt około 60 dolarów i jeśli obsługa ma być dla nas miła, to trzeba do tego doliczyć napiwek. Oczywiście możemy go nie wręczyć i założyć, że humor pracowników parkingu nas nie interesuje, bo nigdy już tam nie wrócimy. Sprawa się komplikuje, gdy na Manhattanie mieszkamy i gdzieś musimy parkować, a do naszego mieszkania przypisany jest konkretny parking podziemny z konkretną obsługą, którą spotykamy każdego dnia. Taka obsługa doskonale wie, który z mieszkańców jakie napiwki daje, a który nie daje ich w ogóle. Jeden z moich znajomych wynajmuje mieszkanie na środkowym Manhattanie. Do jego mieszkania przypisano miejsce parkingowe na parkingu podziemnym w budynku. Mieszkańcy zostawiają samochody przy parkingowej recepcji, a stamtąd są one zbierane przez pracowników parkingu, którzy odstawiają je na konkretne miejsce. Inaczej nie można. Właściciel samochodu sam nie może go zaparkować. Gdy mieszkańcy chcą pojechać na zakupy, do pracy albo gdziekolwiek indziej muszą wcześniej zadzwonić na parkingową recepcję, albo się na niej pojawić i poprosić o podstawienie samochodu. Mój znajomy uznał na początku, że przesadą byłoby dawanie napiwku za każdym razem, gdy chce skorzystać z własnego samochodu, tym bardziej, że opłata miesięczna za parking jest olbrzymia - około 1000 dolarów, które należy doliczyć do ceny wynajmu mieszkania. Zdanie jednak zmienił po kilku miesiącach. Gdy nie dawał napiwków, parkingowi dziwnym trafem jego samochód przyprowadzali jako ostatni, niekiedy wręcz ignorowali jego prośbę, co skutkowało bardzo długim, a czasami nawet 40-minutowym oczekiwaniem na samochód, a to z kolei powodowało, że dziecko spóźniało się do szkoły, a mój znajomy do pracy. W międzyczasie dowiedział się, że jakość obsługi zależy od wysokości dawanego regularnie napiwku. Im jest wyższy, tym obsługa parkingu milsza i sprawniejsza. Pracownicy przestają być naburmuszeni, stają się uprzejmi, otwierają drzwi i wsadzają walizkę do bagażnika. Najhojniejsi mieszkańcy budynku, zanim zjadą windą na parking, to wiedzą, że samochód już na nich czeka. Gdy parkingowi pracownicy zaczęli każdego dnia dostawać od mojego znajomego banknot, to teraz gdy tylko go widzą, przyjaźnie do niego machają i wołają - "hello boss", a samochód podstawiany jest błyskawicznie. Napiwkowa skala Samo danie napiwku to dopiero początek oceniania, czy ktoś jest dobrym czy złym klientem. Wręczenie napiwku mniejszego niż 15 procent może być wręcz uznane za obraźliwe. W niektórych miejscach specjalne tablice informują klientów o tym, jak ich napiwki zostaną zaklasyfikowane: czy jako "takie sobie", jako dobre, czy jako bardzo dobre. Sama nerwowo zerkałam na taką tabliczkę za każdym razem, gdy wychodziłam z masażu zleconego przez ortopedę. Ściskałam w dłoni pieniądze na napiwek i zastanawiałam się, czy będzie on wystarczająco dobry. Nie musiałam go oczywiście dawać, ale... właściwe czułam się zobowiązania do jego wręczenia i to w odpowiedniej wysokości. Co ciekawe, napiwek wcale nie musi być powiązany z jakością usługi. Jeszcze zanim w ogóle masaż się rozpoczął, panie w recepcji zachęcały mnie, abym już u nich go wpłaciła, a nie wręczała pieniądze bezpośrednio masażystce. Wybierałam jednak drugą opcję. Przynajmniej wiedziałam, za co dokładnie napiwek daję. Naciskanie na napiwki było tak nachalne, że aż trudne do zniesienia. Zrezygnowałam z usług tego salonu masażu. Maszyna również liczy na bonus W amerykańskich miastach pojawiły się niedawno bary sałatkowe, w których zamówienia nie przyjmuje stojący przy kasie pracownik. Sałatkę komponuje się samemu w jednym z samoobsługowych stanowisk. Po wybraniu ulubionych składników i sosów na monitorze pojawia się zakładka "zapłać" i pytanie, czy chcemy dać napiwek i jakiej wysokości. Napiwek za to, że sami obsłużyliśmy maszynę jest krańcowym przykładem tego, jak powszechne jest to zjawisko. Jedna ze znajomych opowiadała mi o sytuacji, gdy w supermarkecie, płacąc za zakupy przy kasie samoobsługowej, też została przez system zapytana, czy chce do rachunku dodać napiwek. Natomiast na lotniskach coraz więcej jest samoobsługowych kiosków, w których można kupić napój albo coś słodkiego. Nie ma przy nich żadnego pracownika, który w jakikolwiek sposób byłby zaangażowany w naszą obsługę, a mimo tego przy płaceniu pojawia się opcja płatności z napiwkiem. Napiwki dla maszyn u wielu klientów nadal wzbudzają olbrzymie zdziwienie, a także złość. Zmęczeni napiwkami Prośby o napiwki eksplodowały. Pojawiają się nie tylko w miejscach, gdzie dawanie napiwków od dawna było czymś naturalnym jak np. restauracje. Obecnie klienci o napiwki nagabywani są na każdym kroku. Amerykanie mają już serdecznie dosyć tej napiwkowej presji. Czują się emocjonalnie szantażowani i coraz częściej pytanie o napiwek odbierają jak wymuszenie. Powstał już nawet termin - napiwkowe znużenie. Jak wynika z badania Pew Research Center, aż 72 procent Amerykanów przyznaje, że coraz częściej spotyka się z prośbą o napiwek i że sugerowane kwoty napiwków są coraz wyższe. Nie jest rzadkością, że wraz z rachunkiem otrzymujemy dokładne wyszczególnione, ile wyniesie napiwek w zależności od tego, na jaki procent się zdecydujemy. Kultura dawania napiwków wymknęła się spod kontroli - tak uważa 30 procent Amerykanów (badanie Bankrate). Ankietowani czują się oszukiwani, bo firmy będące pod presją pracowników żądających lepszej płacy, chcą na klientów przerzucić odpowiedzialność za podwyżki i za zagwarantowanie pracownikom godnego wynagrodzenia. Napiwki mają być dla firm źródłem łatwych pieniędzy. Ten plan może jednak spalić na panewce, bo statystyki dowodzą, że z roku na rok liczba osób dających napiwki spada. To może być początek antynapiwkowego buntu amerykańskich klientów. Dla Interii Magda Sakowska, korespondentka Polsat News w Stanach Zjednoczonych