Nowojorska kelnerka opisała na Twitterze swoje niezadowolenie po wizycie europejskich gości. Jej zdaniem 10 proc. napiwku, jaki zostawili, nie jest adekwatny do serwisu. "Byli w siódmym niebie" - żaliła się Madison. Kelnerka wpadła w złość. Dostała 70 dolarów napiwku Zdaniem dziewczyny zostawiono jej tylko 70 dolarów napiwku; całość rachunku wynosiła 700 dolarów. "[Mój menedżer] wyjaśnił im, że zwyczajowy napiwek wynosi 20 proc. Odpowiedzieli 'ok' i wyszli" - napisała wściekła Madison, zaznaczając, że "czasami cholernie nienawidzi Europejczyków". Pod wpisem kelnerki pojawiła się lawina komentarzy, których przybywa do dzisiaj. Niektórzy wspierali kelnerkę, inni radzili, aby zmieniła pracę albo przestała narzekać, bo 70 dolarów to dużo pieniędzy. Jedna z użytkowniczek napisała, że cała sytuacja jest problemem wyłącznie na linii pracownik-pracodawca. Zaproponowała też "idealne" rozwiązanie: wprowadzenie kelnerów-robotów. Inni wskazywali z kolei, że cała awantura wzięła się z różnic kulturowych między Europą a USA, gdzie napiwki są dużo wyższe - i bardzo mocno się ich oczekuje. Napiwki w restauracji. Czy są różnice między USA i Europą? Kelnerzy w USA otrzymują podstawowe wynagrodzenie w wysokości kilku dolarów na godzinę. W takim wypadku napiwki stanowią istotną część pensji kelnera. Za przeciętną obsługę w restauracji gość powinien zostawić 15 proc. napiwku. Jeśli obsługa jest bardzo dobra lub świetna, można dać 20 proc. lub więcej. "Europejskie" 10 proc. jest uznawane w USA za obrazę. Warto zaznaczyć, że w Stanach Zjednoczonych panuje ogólny zwyczaj dawania napiwków za usługi, które wymagają bezpośredniego kontaktu. Dotyczy to kelnerów, ale także fryzjerów, obsługi w hotelu, kierowców taksówki czy nawet kasjerów w sklepie. Pod tym względem w Europie jest inaczej. Płace minimalne kelnerów są zazwyczaj równe minimalnym stawkom godzinowym, a w części restauracji serwis za obsługę kelnerską jest automatycznie wliczony w cenę. Zwyczaj zostawiania 10 proc. napiwku obowiązuje w wielu krajach na Starym Kontynencie.