- Proszę pana, najważniejsze co nas teraz czeka, to święta. Trzeba ugotować, posprzątać, rodzinę ugościć. Kto tu myśli o wyborach - kręci głową jedna z mieszkanek Bolesławia w Małopolsce, kiedy pytamy ją o zbliżające się wybory samorządowe. To jednak tylko zasłona dymna, bo po raz pierwszy od lat gmina ma o czym mówić. I mówi. "Odwiecznemu" wójtowi rękawicę rzucił młodzieniec, który mieszka w sąsiedniej miejscowości. - Od razu zrobiło się ciekawie. Przynajmniej jest o czym gadać. A opinie na temat wójta czy drugiego kandydata są różne, trzeba się będzie zastanowić - mówi nam inny mieszkaniec Bolesławia. Wybory samorządowe 2024. Starcie młodości z doświadczeniem Kazimierz Olearczyk to wójt o ugruntowanym nazwisku. Niedawno otrzymał specjalne wyróżnienie z rąk marszałek Senatu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej dla najdłużej panujących włodarzy w Polsce. Takich ludzi jest nad Wisłą dokładnie 74. 64-letni Olearczyk rządzi gminą od 34 lat, a to oznacza, że większą część swojego życia był wójtem. Jego status jako miejscowego "barona" jest niepodważalny. W gminie każdy o tym wie, dlatego wójt tylko raz w tym czasie miał w wyborach przeciwników. Wygrał, a później nikt nie próbował stawać z nim w szranki. Tyle tylko, że pojawił się ktoś, kto tych realiów nie znał. A może znał, ale nie miał obaw, by spróbować. Mateusz Franczyk mieszka w sąsiedniej gminie Szczucin, a pochodzi spod Brzeska. I wójta się nie boi, bo... w zasadzie go nie zna. Dość powiedzieć, że Olearczyk musiał dowiadywać się o swoim rywalu od postronnych osób. W samym urzędzie gminy Franczyk też jest nieznany - z żadnym z miejscowych nawet nie chodził do szkoły. Jest typowym człowiekiem z zewnątrz. Z jednej strony to atut, z drugiej wada. Nie zna od podszewki problemów gminy, ale jako wzór stawia jedną z sąsiednich, gdzie 5,5 roku temu wójtem został człowiek w jego wieku, a dziś gmina - zdaniem Franczyka - znacznie szybciej się rozwija. Młody polityk liczy też na wsparcie miejscowych, którzy mieli namawiać go do startu. - Ciężko było znaleźć ludzi, którzy postawią się obecnemu wójtowi, ale się udało. To mała gmina i wiele osób ma tu powiązania z obecnym wójtem przez różne zakłady pracy. Stawiamy na kobiety, bo 60 proc. naszych list do rady gminy stanowią panie - mówi Interii Franczyk. Jak przekonuje, nie ma znaczenia, skąd pochodzi, gdzie mieszka, ale istotne jest to, że zamierza dynamicznie działać. - Wójt ma być wójtem dla ludzi, nie ma znaczenia gdzie mieszka. Ważne jak się angażuje w życie społeczności. Do gminy Bolesław ściągnęli mnie dobrzy ludzie. Pokazali mi jasne i ciemne strony, zauroczyłem się. To gmina nieduża, ale byłoby co robić, bo chciałbym ją rozwijać - dodaje. Obecny wójt nie traci jednak rezonu, choć przyznaje, że pojawienie się konkurenta podziałało na wyobraźnię. - Mobilizacja jest większa niż dotąd. Trzeba było też nieco zmienić kampanię, dostosować ją do współczesnych wyzwań - mówi Olearczyk. - Zawsze wolałem dialog, rozmowę, spotkanie, zebranie. Teraz pojawił się Facebook i inne rzeczy, więc ten młody chłopak trochę mnie zmusił do czegoś nowego - uśmiecha się wójt. - Nie ma możliwości, by po 34 latach każdy cię kochał. Nie ma opcji, by wszyscy byli zadowoleni - uważa Olearczyk. Świadczą też o tym liczby. W poprzednich wyborach samorządowych, kiedy wójt nie miał kontrkandydata, 28 proc. mieszkańców gminy zagłosowało na nie. A to nisza, w którą celuje Franczyk. Bolesławia problem z frekwencją i demografią Co ciekawe, by zostać wójtem w Bolesławiu być może wystarczy zdobyć zaledwie 600 głosów. To jedna z najmniejszych gmin w Małopolsce, w dodatku borykająca się z problemami demograficznymi. Z perspektywy człowieka wchodzącego do polityki może być to łakomy kąsek. Franczyk przekonuje, że jest inaczej. - Powinno być łatwiej, ale nie jest. Dużo ludzi w ogóle nie chce rozmawiać. Może to strach, może to pewne przyzwyczajenia. Ale jestem dumny, że tak dużo ludzi przychodzi na nasze spotkania, frekwencja jest znakomita, więc z optymizmem patrzę na wybory - mówi nam pretendent. - Cele są dwa: chcemy uzyskać większość w radzie gminy i oczywiście wygrać wybory na wójta - dodaje. Bolesław to gmina typowo rolnicza, w dodatku położona w dość trudnym inwestycyjnie terenie. Kilka miejscowości bezpośrednio przylega do Wisły, więc pojawia się też temat zagrożenia powodziowego. Nie ma też blisko większego ośrodka miejskiego, a Tarnów oddalony jest od gminy o 40 km. W gminie nie ma też szkoły średniej, więc młodzi wyjeżdżają już w wieku 15 lat. Rzadko wracają. Do tego doszły też dwie fale emigracji zagranicznej. Mówi o tym wójt Olearczyk: - Po przemianach 1989/1990 roku wielu ludzi z gminy wyjechało do USA. To dlatego ten nasz pas nadwiślański nazywany jest "strefą dolarową". To druga wielka emigracja, bo pierwsza miała miejsce w 1914-1915 roku. Wyjechali w poszukiwaniu chleba. W zasadzie każdy z nas ma rodziny, znajomych w USA. Każdy miał wizę w kieszeni. Nie zostało nas zbyt wiele - ubolewa. Podaje też liczby. - Mamy ponad 2700 mieszkańców w ewidencji, a fizycznie gminę zamieszkuje 1680 osób. Nie ma więc 1100 osób. Frekwencja faktyczna w ostatnich wyborach wyniosła więc 85 proc., a mówi się, że mieliśmy najniższą w Polsce. Ja byłem z tego wyniku zadowolony, podobnie powinno być w kolejnych wyborach - uważa wójt. Franczyk: - Ludzie nie chodzą na wybory, bo to kwestia zameldowań. Są tu domy, w których zameldowanych jest 10 osób, ale osiem osób jest w USA lub w Krakowie. Chciałbym, by tu wracali. Wójt Olearczyk: - Na palcach jednej ręki policzyłbym chłopaków, którzy kochają ziemię. Mimo to nie zakładają własnego gospodarstwa, ale przejmują je od rodziców. Tak się skumulowało rolnictwo, że 1/3 wszystkich ziem w gminie uprawia pięciu rolników. Dużo się zmieniło. Nie dziwię się, że rolnicy strajkują, jestem za nimi, wspieram ich, bo w tych warunkach nie da się funkcjonować. Jest źle, bardzo źle. W wyborach samorządowych 2024 w gminie Bolesław obaj kandydaci zmierzą się z tymi samymi problemami. Niskimi dochodami własnymi gminy, kryzysem demograficznym, problemami rolników i ucieczką młodych do większych ośrodków. Obaj nie przedstawiają też konkretnych pomysłów jak temu zapobiec. Różni ich jedynie podejście - młodszy ma nadzieję, że coś tu się zmieni, starszy przekonuje, że wie, jak wygląda świat. A to też klasyczny pojedynek pokoleniowy. Wybory samorządowe. Na kogo postawią mieszkańcy Bolesławia? - Jest mu trochę łatwiej obiecać, niż mnie. Z pełnym szacunkiem, ale po tylu latach ja już wiem, co wydarzy się za dwa, trzy lata. Wiem, czy dane środki uda się uzyskać, czy nie. Wiem, jakie mam możliwości i ograniczenia. On tego jeszcze nie widzi - mówi wójt Olearczyk, a obaj konkurenci mówią o sobie z respektem, którego pozazdrościć mogliby politycy przy Wiejskiej. - Nie przynosimy jednak worka z pieniędzmi. Ludziom chodzi o zmianę mentalną. By gmina była dla ludzi, bardziej dostępna i otwarta. Ludzie chcieliby, by wójt był neutralny dla wszystkich, mniej powiązany w wewnętrzne układy. To moja zaleta, bo jestem z zewnątrz. Wszyscy u mnie zaczęliby z czystą kartą - zapewnia Franczyk. Olearczyk: - Tu się urodziłem, tu mieszkam, tu żyję, tu pracuję. W gminie pracuję od 1982 roku, czyli 42 lata. Wójtem zostałem w 1990 roku i tak się ta historia zaczęła. W tym czasie miałem tylko raz konkurencję. Tym razem znów muszę powalczyć. Mam na to siłę i ochotę. - Szanuję mojego kontrkandydata, który przez tyle lat rządził gminą. Należy mu się szacunek choćby ze względu na wiek. Za coś go ludzie w końcu wybierali, choć trzeba powiedzieć uczciwie, że dotąd nie mieli alternatywy. Dziś alternatywą jestem ja. Potrzebna jest nowa energia - podkreśla Franczyk. Wybory samorządowe 2024 odbędą się 7 kwietnia. Druga tura zaplanowana jest na 21 kwietnia. Łukasz Szpyrka