74,38 proc. - tyle w tegorocznych wyborach do Sejmu i Senatu wyniosła frekwencja. Była rekordowa. I to przez duże "R", bo przy urnach stawiło się 21,6 mln naszych rodaków. Polacy nie tylko pobili najlepszy dotychczasowy wynik w wyborach do parlamentu (1989 rok, 62,7 proc.), ale poszli do urn tłumniej niż w jakichkolwiek wyborach po zmianie ustroju. Poprzedni najwyższy wynik (68,2 proc.) odnotowano w drugiej turze prezydenckiej elekcji w 1995 roku. Mobilizacja niemal trzech czwartych uprawnionych do głosowania winduje Polskę do europejskiej elity demokratycznej, jeśli chodzi o udział w wyborach. To wynik na poziomie takich państw jak Niemcy (76,6 proc. w wyborach parlamentarnych z 2021 roku) czy Holandia (78,71 proc. w 2021 roku), a lepszy chociażby od Wielkiej Brytanii (67,3 proc. w 2019 roku) i Francji (46,23 proc. w 2022 roku). Cztery klucze do rekordu W Polsce od ponad dekady obserwujemy wyraźny trend wzrostowy udziału w wyborach parlamentarnych. W 2011 roku zagłosowało 48,9 proc. uprawnionych, ale potem było już tylko lepiej. Kolejne elekcje to coraz wyższe wyniki - 50,9 proc. w 2015 roku, 61,7 w 2019 i 74,4 teraz. Powody do dumy zatem są, ale czy będą one trwałe i czy w przyszłości możemy liczyć na kolejne rekordy? Tu zaczynają się schody. Prof. Rafał Chwedoruk w rozmowie z Interią podkreśla, że rekordowy wynik, który padł w zakończonych przed kilkoma dniami wyborach, jest pochodną kilku idealnie zgranych ze sobą w czasie czynników. Przede wszystkim, Polaków do urn zagoniła rekordowa polaryzacja. Chociaż braliśmy udział w wyborach parlamentarnych, de facto był to plebiscyt za lub przeciw Zjednoczonej Prawicy. Zarówno obóz władzy, jak i opozycja kreowały te wybory jako ostateczne starcie dobra ze złem, od którego zależy nie tylko, kto będzie rządzić państwem przez następne cztery lata, ale jaką drogą Polska podąży w kolejnych dekadach. - W filmowych pojedynkach jeden na jeden łatwo wybrać stronę, łatwo się z kimś utożsamić. Złą stroną tego jest upolitycznienie każdej sfery życia, co dostrzegamy w Polsce; dobrą - wysoka mobilizacja własnych zwolenników przez główne partie - wyjaśnia fenomen tego zjawiska prof. Chwedoruk. Politolog z Uniwersytetu Warszawskiego jako drugi czynnik sprzyjający rekordowej frekwencji wskazuje coś nieoczywistego, a mianowicie kilkanaście lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego Polski oraz wyraźną poprawę przeciętnego standardu życia Polaków. - To zmieniło sytuację ekonomiczną, ale też percepcję świata u naszych rodaków. A pamiętajmy, że do wyborów chodzą ludzie zadowoleni z życia, zamożni, mający poczucie wpływu i świadomość wagi głosu - mówi nasz rozmówca. Na nieoczekiwanie wysoką aktywność wyborczą Polaków wpłynęły też okoliczności. A te w ostatnich kilku latach zarówno dla Polski, jak i dla świata były nadzwyczajne. Musieliśmy zmagać się z globalną pandemią koronawirusa, wywołanymi przez nią kryzysami gospodarczym i inflacyjnym, a wreszcie także z wojną w Ukrainie i jej wpływem na globalną gospodarkę, światowy porządek oraz sytuację bezpieczeństwa w naszym regionie i na całym świecie. - Taki ciąg wydarzeń wzmacnia w ludziach przekonanie, że żyjemy w czasach szczególnych i podejmowane decyzje, również te wyborcze, też mają charakter szczególny, bo zapisujemy się na kartach historii - analizuje prof. Chwedoruk. Ostatni z czynników stymulujących obywatelską postawę Polaków należy przypisać... partiom politycznym. A konkretnie ich profesjonalizacji. - To już nie jest pospolite ruszenie, tylko wielkie organizmy, machiny wyborcze z ogromnymi zasobami, doświadczeniami, kadrami, obłożone analizami i badaniami, wiedzące, co robić - szkicuje obraz zmian na polskiej scenie politycznej prof. Chwedoruk. Nie bez znaczenia był tu również aspekt (pop)kulturowy. Opozycji udało się wytworzyć wśród swojego elektoratu i wyborców niezdecydowanych modę - na wzięcie odpowiedzialności za kraj, na głosowanie, na spełnienie obywatelskiego obowiązku. - W społeczeństwie konsumpcyjnym to o niebo ważniejsze od politycznej propagandy - nie ma wątpliwości nasz rozmówca. - Głosowanie w wyborach stało się atrakcyjne, zwłaszcza wśród młodych ludzi - dodaje. Wielki test dla opozycji Chociaż największe zachwyty po wyborach padają pod adresem Polaków i frekwencji, jaką zrobili, nie byłoby to możliwe bez olbrzymiej polaryzacji i skrajnie wysokiej mobilizacji swoich elektoratów przez dwie największe partie. - Polaryzacja odegrała fundamentalną rolę, chociaż ani Platforma, ani PiS nie pobiły swoich wyborczych rekordów w procentowym poparciu - mówi prof. Chwedoruk. Faktycznie obu partiom zabrakło sporo do ich najlepszych wyników w historii. Koalicja Obywatelska zdobyła 6,63, a PiS 7,64 mln głosów - odpowiednio 30,7 oraz 35,4 proc. poparcia. Tymczasem rekord Platformy to 2007 rok - 6,7 mln głosów (41,5 proc.), natomiast PiS największy triumf wyborczy odniosło cztery lata temu, gdy zdobyło 8,05 mln głosów (43,6 proc.). Przy rekordowej frekwencji uzyskane przed paroma dniami wyniki zrobiły jednak swoje. Tyle że zarówno obecny (jeszcze) obóz władzy, jak i (wciąż) opozycja mogą się tym długo nie nacieszyć. - Utrzymywanie tak wysokiej mobilizacji będzie bardzo trudne. Złożyło się na nią wiele pojedynczych czynników, które drugi raz w takiej konfiguracji mogą już nie wystąpić - przewiduje prof. Chwedoruk. Kluczowe w wyborczej mobilizacji było skupienie różnych grup społecznych i zawodowych pod skrzydłami opozycji, chociaż w istocie miały i nadal mają one odmienne interesy. Przykład pierwszy z brzegu: kiepsko opłacani i uciekający z zawodu nauczyciele oraz biznes, który przez Zjednoczoną Prawicę czuł się szykanowany i wyzyskiwany. Na tym jednak - jak wylicza nasz rozmówca - lista ważnych czynników mobilizacyjnych się nie kończy. Są na niej także wspomniane już wieloletni wzrost gospodarczy i zwiększenie powszechnego dobrobytu oraz zmagania z wojną w Ukrainie i pandemią koronawirusa, ale również rządy Partii Demokratycznej w Stanach Zjednoczonych, czyli u naszego najważniejszego sojusznika, czy słabnięcie wpływów Kościoła i katolicyzmu w polskim społeczeństwie. - Po stronie opozycji tak gigantyczna mobilizacja za każdym razem, przy każdych wyborach będzie musiała być budowana na nowo - prognozuje prof. Chwedoruk. Jak mówi, wiele zależeć będzie od tego, czy zarówno w Polsce, jak i na świecie nadal będzie towarzyszyć nam ciąg nieprzewidzianych i nadzwyczajnych wydarzeń, czy po kilku mocno burzliwych latach przyjdą w końcu lata spokojne. Wyzwaniem zarówno dla PiS-u, jak i dla opozycji będzie też zmierzenie się z kryzysem demograficznym. Nie chodzi nawet o jego społeczne i gospodarcze reperkusje, ale o wpływ na polską scenę polityczną. Niezaprzeczalnym faktem jest, że młodzi Polacy przestali stać z boku, a poczuli odpowiedzialność za sytuację w kraju i to się raczej nie zmieni. Z drugiej strony, polskie społeczeństwo szybko się starzeje i szans na zatrzymanie tego trendu nie widać. - Paradoks sytuacji w Polsce polega na tym, że kultura i społeczeństwo faworyzują i nastawiają się na młodych, ale to siwe głowy decydują o kierunku, w którym podąża państwo - mówi politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Na polityczne zaangażowanie wyborców opozycji wpłynie też to, jak przebiegną negocjacje koalicyjne, a po nich wspólne rządy. Kluczowe pytanie brzmi: czy uda się znaleźć wystarczająco wiele wspólnych mianowników. - Opozycja musi unikać forsowania interesów np. wielkiego biznesu kosztem reszty własnych wyborców, nie uderzać i w interesy, i w czynnik godnościowy tak, jak to było z nieoczekiwanym podniesieniem wieku emerytalnego w poprzedniej dekadzie. Motywacji negatywnej, bycia po prostu przeciw PiS-owi, na długo nie wystarczy - tłumaczy nasz rozmówca. PO-PiS wiecznie żywy Na plus dwie największe partie w Polsce na pewno mogą zapisać jedno: zakończone wybory pokazały, że podział na "nas" i "ich" ma się świetnie. - PO-PiS się nie skończy, nie umrze. To w dalszym ciągu podział, który angażuje zdecydowaną większość Polaków. Może mieć nową nazwę, może rozlać się na nowe pola, może mieć nowe twarze, ale będzie trzymać się mocno - analizuje prof. Chwedoruk. Ewentualnych zmian spodziewa się najwcześniej dopiero w kolejnej kadencji parlamentu. Na razie jednak Platforma celebruje odzyskanie władzy i szykuje się do rządzenia, a PiS szuka winnych pyrrusowego zwycięstwa w tych wyborach. - PiS było świadome czyhających zagrożeń, a i tak zrobiono niemal wszystko odwrotnie, niż powinna czynić partia zagrożona porażką - nie kryje zdziwienia prof. Chwedoruk. Po stronie kluczowych zarzutów wobec strategii politycznej PiS-u wymienia trzy kwestie. Po pierwsze, zantagonizowanie i zmobilizowanie kobiet, zwłaszcza poprzez zaostrzenie prawa aborcyjnego. Po drugie, odcięcie sobie kanałów komunikacji z młodymi Polakami. Wreszcie po trzecie, zniszczenie własnej zdolności koalicyjnej, przez co wygrana w tych wyborach niczego PiS-owi nie daje. - Granie meczu my kontra reszta świata jest w polityce absolutnie dysfunkcjonalne, jeśli jest się w mniejszości w skali całego społeczeństwa. Ale w PiS-ie zdają się nadal tego nie rozumieć - diagnozuje prof. Chwedoruk. Jeśli chodzi o przyszłość formacji Jarosława Kaczyńskiego, nie pozostawia złudzeń: - Po tej porażce muszą przejść ewolucję, którą przeszło wiele partii konserwatywnych na Zachodzie.