Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Ukraina jako cel pośredni. Rosja przymierza się do ataku na państwa NATO?

Czy armia, która od 19 miesięcy nie potrafi poradzić sobie z podbojem Ukrainy, rzeczywiście może stanowić zagrożenie dla największego sojuszu militarnego na świecie? Propagandowe rojenia Kremla mogą być jednocześnie planem. Moskwa stawia bowiem na słabnięcie Zachodu, prezydenturę Donalda Trumpa i zerka łapczywie w kierunku państw bałtyckich.

Władimir Putin nakreślił plan na najbliższe kilkanaście lat
Władimir Putin nakreślił plan na najbliższe kilkanaście lat/AFP

Od kilku miesięcy medialną przestrzeń co rusz wypełniają ponure przepowiednie dotyczące przyszłości Europy. Ich wysyp ma bezpośredni związek z sytuacją na froncie rosyjsko-ukraińskiej wojny. Im bardziej oczywiste stawało się, że nie będzie szybkich rozstrzygnięć i błyskotliwego ukraińskiego zwycięstwa, tym więcej pojawiało się czarnowidztwa. Prawdziwa erupcja proroctw nastąpiła wraz z końcem nieudanej ukraińskiej kontrofensywy i przejęciem inicjatywy operacyjnej przez Rosjan.

Wojna za sześć lat

- Rosja nie zamierza zatrzymać się na Ukrainie. Jej ambicje sięgają daleko poza granice tego kraju - ostrzegał w maju br. przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO adm. Rob Bauer.

Krok dalej - wskazując konkretne ofiary agresji - poszedł na początku października ukraiński prezydent.

- Do 2028 r. Kreml będzie w stanie odbudować zniszczony przez nas potencjał militarny, a Rosja zyska wystarczającą siłę, aby zaatakować kraje bałtyckie - mówił Wołodymyr Zełenski podczas posiedzenia Europejskiej Wspólnoty Politycznej w hiszpańskiej Grenadzie. 

Gdy padały te słowa, ukraińska armia zaczynała piąty miesiąc "bicia głową w mur" na Zaporożu. Z Waszyngtonu zaś płynęły coraz bardziej hiobowe wieści dotyczące ograniczenia wojskowego wsparcia dla Kijowa. Taki klimat sprzyjał obawom, że Ukraina zmuszona będzie ułożyć się z Rosją, de facto odraczając tylko konflikt na kilka lat. I właśnie przed skutkami takiego "zamrożenia wojny" przestrzegał Zełenski.

Że coś na rzeczy jest - że Rosjanie, mimo niepowodzeń w Ukrainie, nadal planują agresywne działania wobec innych sąsiadów - przekonywał kilka dni później amerykański Instytut Studiów nad Wojną (ISW). Jego analitycy zwracali uwagę na zmiany organizacyjne w rosyjskich siłach zbrojnych - powołanie nowego okręgu wojskowego i nowych jednostek. 

ISW nie silił się na przewidywania, kiedy owa restrukturyzacja pozwoli na przystąpienie do kolejnej wojny. To zadanie wykonał w połowie listopada inny think-tank - Niemiecka Rada Stosunków Zagranicznych. W jej ocenie ewentualne zamrożenie konfliktu w Ukrainie może skutkować przyszłym atakiem Rosji na NATO, a Władimir Putin potrzebuje na przygotowanie sił sześciu lat.

Ostateczna alternatywa

Jeszcze krótszą perspektywę czasową wskazał kilka dni temu mjr Michał Fiszer - popularny analityk militarny - w wywiadzie dla gazeta.pl. Jego zdaniem Rosja już w 2026 r. - po pokonaniu Ukrainy - ruszy na Polskę, a później dalej, na inne kraje NATO. Wojna przeniesie się na Zachód kontynentu - wieszczył ekspert. Chyba że już dziś weźmiemy się na poważnie za budowanie własnych potencjałów i, przede wszystkim, za pomoc Ukrainie.

I właśnie o to w tym wszystkim chodzi - o wskazanie ostatecznej alternatywy, przed jaką znaleźli się sojusznicy. "Albo pomagamy Ukrainie, albo będzie kiepsko" - ta sugestia, formułowana przez różne podmioty (zapewne z różnych pobudek), ma działać mobilizująco na zachodnie opinie publiczne, to od nich bowiem zależy, co zrobią politycy.

Jest też w tych głosach apel - często wyrażany wprost - o zredefiniowanie celu, jaki wobec Rosji w kontekście Ukrainy mają rządy państw NATO. Pierwotny zamiar - niedopuszczenie do utraty przez Ukrainę niepodległości - został zrealizowany. Tylko co z tego, skoro nadal zagrożona jest ukraińska integralność terytorialna, bo Rosja pozostaje niedostatecznie poturbowana, ba, przyzwyczaja się do funkcjonowania w warunkach niedoborów wynikłych z sankcji i ostracyzmu. 

Trzeba więc postępować odwrotnie, niż sugerują społeczne nastroje i stan budżetów - zintensyfikować a nie ścinać pomoc dla Kijowa. Inaczej Rosja nigdy nie będzie wystarczająco słaba, by nie stanowić zagrożenia dla sąsiadów.

Zasadnicza rola wojsk lądowych

Zrozumienie, że chodzi o retoryczny zabieg dla podtrzymania mobilizacji, nie znosi jednak dysonansu, z jakim mamy do czynienia w odniesieniu do potencjału militarnego Rosji. Bo czy armia, która od 19 miesięcy nie potrafi poradzić sobie z podbojem Ukrainy, rzeczywiście może stanowić zagrożenie dla największego sojuszu militarnego na świecie?

Przewagi ilościowe i jakościowe w zakresie sił morskich i powietrznych są po stronie NATO miażdżące. A o ile rosyjska marynarka i lotnictwo angażują się w ukraiński konflikt w ograniczony sposób - można więc przyjąć, że zachowały istotne zdolności - o tyle wojska lądowe są w tej wojnie "po całości". I to one przyjęły demolujące ciosy, z powodu których zatracono efekty trwającej ponad dekadę modernizacji. 350 tys. zabitych i rannych, 20 tys. sztuk utraconego sprzętu ciężkiego najlepszej (co wcale nie oznacza że nieproblematycznej) jakości - tak wygląda dotychczasowy bilans "trzydniowej operacji specjalnej". A Ukraina nadal walczy, Rosjanie wciąż ponoszą poważne straty. Ludzi im jak na razie nie brakuje, ale na front trafia coraz starszy sprzęt, a o amunicję trzeba prosić Koreę Północną i Iran.

Tymczasem to właśnie wojska lądowe miałyby do odegrania kluczową rolę w ewentualnych próbach zajęcia państw nadbałtyckich czy Polski. A Rosja nie tyle musi je odbudować - co czyni na bieżąco i bez efektów w postaci spektakularnych sukcesów w Ukrainie - co zbudować na nowo, tak, by jakościowo były znacząco lepsze niż 24 lutego 2022 r., lepsze niż obecnie.

Czym więc jest rosyjska doktryna wojenna, literalnie nastawiona na konfrontację z NATO? Czym wypowiedzi polityków z Moskwy, co rusz odgrażających się kolejnym państwom (i stolicom) Sojuszu? Czym zabiegi kremlowskiej propagandy, kreujące wizerunek "rodiny" już zmagającej się z Zachodem, dziś w Ukrainie, lada moment zaś na równinach znienawidzonej Europy? Rojeniami?

Długofalowe kalkulacje

Fakt, iż są rojeniami, nie wyklucza, że mają zarazem status planu. Na Kremlu bowiem żywa jest wiara w słabnący Zachód - w najświeższej odsłonie zakłada ona polityczno-strategiczną woltę Stanów Zjednoczonych, które pod przywództwem Donalda Trumpa wybiorą izolacjonizm, włącznie z wycofaniem się z NATO. 

Donald Trump to przeciwnik pomocy Ukrainie i krytyk NATO
Donald Trump to przeciwnik pomocy Ukrainie i krytyk NATO/AFP

Elementem owej wiary jest przekonanie o postępującej "zniewieściałości" zachodnioeuropejskich społeczeństw. "Żaden Francuz czy Hiszpan nie wytrzyma w okopie tyle co Rosjanin" - zapewniają propagandziści. Na marginesie: to stereotypowa i na swój sposób zabawna pewność. Nie ma wielkiej liczby świadectw mówiących o wyjątkowej hardości i odporności rosyjskiego żołnierza (jest za to mnóstwo relacji rysujących odmienny obraz). Jedyne, co może martwić potencjalnych przeciwników Rosji, to łatwość i determinacja, z jaką rosyjscy dowódcy szafują żołnierskim życiem.

Wracając do sedna - słaby, pozbawiony lidera Zachód, to szansa dla Rosjan. A uporawszy się z Ukrainą (choćby przez zamrożenie konfliktu), Rosja byłaby w stanie w ciągu kilku lat stworzyć lądowy komponent, zdolny uzyskać lokalną przewagę. Nie nad Polską, ale nad krajami bałtyckimi owszem. I wówczas, kryjąc się za tarczą nuklearnego szantażu, Moskwa mogłaby spróbować agresji. 

NATO - nawet bez USA - też ma broń jądrową, ale czy byłoby zdolne jej użyć dla ochrony Litwy czy Łotwy? Zajęcie "pribałtyki" spotęgowałoby rozkład zachodnich struktur bezpieczeństwa - i wówczas można by było próbować sięgać dalej. Podgryzać dużo większe i silniejsze zwierzę, korzystając z tego, że jest chore i wpół żywe.

Tak, długofalowo (z perspektywą na kilkanaście lat), kalkulują na Kremlu.

Marcin Ogdowski

Prezes NBP przed TS? Mastalerek: By się to Tuskowi czkawką odbiło/Polsat News/Polsat News
INTERIA.PL

Zobacz także