Intencje PO wydają się być jasne... "Stawką tych wyborów jest to, czy zwycięży osobisty plan zemsty Jarosława Kaczyńskiego, czy plan budowy dobrobytu Polaków" - mówiła premier Kopacz podczas ogłaszania list wyborczych. Czy transfer związanego niegdyś z PiS Ludwika Dorna i lewicowego Grzegorza Napieralskiego pomoże Platformie zwyciężyć? Dlaczego PO nie zaprosiła Jarosława Kaczyńskiego? - Uważam, że z punktu widzenia PO ostatnie transfery to ryzykowne przedsięwzięcie. Może przynieść jakiś promil zysków w postaci przypływu elektoratu, ale dla większości wyborców PO, takie osoby, jak Dorn czy Napieralski będą niewiarygodne - tłumaczy dr Sergiusz Trzeciak. - To jest strategia poszerzania skrzydeł na lewicy i prawicy. Skrzydło prawe jest przycięte, to lewe mniej. Wydawało się, że PO próbuje rozszerzyć swój elektorat na lewą stronę i do pewnego stopnia to się udało. Nie sądzę jednak, że transfer przed samymi wyborami będzie dobrze odebrany. To jest czas, kiedy politycy szukają szalupy ratunkowej i chcą za wszelką cenę dostać się do Parlamentu. Branie takich osób na listy jest obciążeniem dla PO - dodaje. Powstaje pytanie, dlaczego PO sama się obciąża? Nie zostaje nic innego, jak wrócić do punktu wyjścia, a więc intencji Platformy - zwycięstwa nad Jarosławem Kaczyńskim. Czy zapraszanie do szeregów partii polityków wszystkich opcji pomoże Platformie osiągnąć ten cel? - Trudno uwierzyć, że w PO mogą się znaleźć wszyscy. Skoro tak, to dlaczego PO nie zaprosiła na swoje listy Jarosława Kaczyńskiego? - ironizuje ekspert. Polityka jest, jak narkotyk Intencje PO wydają się być oczywiste. Jakie jednak są w tej sytuacji intencje Ludwika Dorna i Grzegorza Napieralskiego? - Ludwik Dorn i Grzegorz Napieralski tracą wiarygodność wśród swoich stałych wyborców i nie zyskują jednocześnie tej wiarygodności, jako politycy PO. To taka sytuacja, że dla wcześniejszej formacji jest się zdrajcą, dla nowej ciałem obcym - wyjaśnia dr Trzeciak. - Dla nich wartością jest utrzymanie się w polityce, ale tracą wizerunkowo. Myślę jednak, że te osoby świetnie sobie zdają z tego sprawę. Trudno, żeby tak inteligentny polityk, jak Ludwik Dorn, nie wiedział z czym się wiąże taka decyzja. Jednak polityka, jak widać, jest jak narkotyk... tak wciąga, że chęć utrzymania się przy władzy jest dużo silniejsza niż dobry wizerunek. Mam wrażenie, że niektóre osoby są uzależnione od polityki i chcą się z niej utrzymać za wszelką cenę - dodaje. Sami zainteresowani są wobec siebie nieco bardziej wyrozumiali. Ludwik Dorn nie wyobraża sobie, aby w Prawie i Sprawiedliwości mogły zajść jakiekolwiek zmiany. - PiS buja w stratosferze - mówi. - Jestem w swoich poglądach dość spójny - upiera się Dorn. Sytuacja Grzegorza Napieralskiego jest jeszcze trudniejsza. Niedawno opuścił SLD, decydując się na powołanie nowej inicjatywy. Biało-Czerwoni, partia firmowana nazwiskiem Grzegorza Napieralskiego i Andrzeja Rozenka miała pójść w takim składzie do zbliżających się wyborów parlamentarnych. - Przez Biało-Czerwonych, odejście Napieralskiego, będzie odebrane, jako sytuacja, w której kapitan opuszcza tonący statek. Największym wrogiem staje się osoba, która zdradziła własną formację - komentuje ekspert. Kto zyska na zaskakującym transferze? Zbliżające się wybory parlamentarne zweryfikują trafność decyzji podjętej zarówno przez PO, jak i jej nowych polityków. Pojawiają się jednak wątpliwości, co do idei, jakie przyświecały temu wyborowi. - PO jest partią eklektyczną, ale jest w niej więcej pierwiastka lewicowego. Wraz z odejściem Gowina, prawicowe skrzydło zostało niemalże odcięte. To kierowanie się w lewo powoduje straty wizerunkowe i wrażenie, że do PO może przyłączyć się każdy - mówi politolog. - To jest szansa dla Nowoczesnej.pl, gdyż to ugrupowanie może zagospodarować część rozczarowanego elektoratu PO - podsumowuje dr Sergiusz Trzeciak.