Tylko PiS może ocalić prezydenta?

Jolanta Kamińska

Jolanta Kamińska

emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Udostępnij

- Prezydent jest podobny do ćmy, która leci w stronę płonącej świecy, i tylko PiS może uratować go przed spaleniem - mówi Interii prof. Antoni Dudek.

Andrzej Duda i Agata Kornhauser-Duda
Andrzej Duda i Agata Kornhauser-DudaMariusz GaczyńskiEast News

W miniony wtorek prezydent Andrzej Duda zaprezentował 15 pytań, jakie mogłyby się pojawiać w referendum konstytucyjnym.

Prezydent chce, żeby Polacy wypowiedzieli się na temat zmian w konstytucji, m.in. czy należy do niej wpisać członkostwo w UE, program 500 plus, czy zagwarantować wiek emerytalny - 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn.

Jak tłumaczył Andrzej Duda, przedstawiona piętnastka to jedynie propozycje, które stały się przedmiotem negocjacji politycznych i społecznych. Docelowo pytań w referendum miałoby być maksymalnie 10.

Spontaniczny pomysł sfrustrowanego prezydenta

Z pomysłem zorganizowania dwudniowego referendum w rocznicę odzyskania niepodległości prezydent wyszedł w ubiegłym roku w święto Konstytucji 3 maja. Już wówczas propozycja ta zaskoczyła obóz władzy i nie wzbudziła jego entuzjazmu.

- 3 maja 2017 roku pan prezydent czuł się zapewne potwornie sfrustrowany zarzutami, że jest notariuszem PiS-u i wykonuje wszystkie polecenia Jarosława Kaczyńskiego. Z otoczenia prezydenta słyszałem, że szczególnie bolało go to, jak jest przedstawiany w "Uchu prezesa". Postanowił więc przejąć inicjatywę i wymyślił - wydaje się zupełnie spontanicznie - ideę referendum, z pewnością nie konsultując tego szerzej z własnym obozem politycznym - komentuje w rozmowie z Interią prof. Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

- Jednak w trakcie protestów przeciw projektom ustaw reformującym SN i KRS, wetując forsowane przez PiS propozycje zmian, prezydent pokazał, że notariuszem nie jest. Wówczas równocześnie mógł się wycofać z pomysłu referendum, widząc, że ta inicjatywa nie zyskuje szerszego poparcia - sugeruje ekspert.

Entuzjazmu nie widać

Jeśli prezydent liczył, że nastawienie do idei referendum konstytucyjnego ulegnie zmianie po zaprezentowaniu pytań, to rekcje w obozie Zjednoczonej Prawicy wyraźnie pokazują, że uzyskał efekt odwrotny.

Wicepremier Piotr Gliński stwierdził, że pytania są oczywiste, a frekwencja w referendum może nie przekroczyć 10 proc. Wiceminister sprawiedliwości i kandydat PiS na prezydenta Warszawy Patryk Jaki mówił, że istnieje obawa, że referendum będzie nieudane, tak jak referendum prezydenta Komorowskiego.

Co gorsza do pytań nieprzekonane zdaje się być także najbliższe otoczenie prezydenta. Doradczyni Andrzeja Dudy Zofia Romaszewska stwierdziła w rozmowie z RMF FM, że "nikt przytomny nie wpisze 500+ do konstytucji".

Donośny głos krytyki słychać także z ugrupowania Kukiz’15, które choć od początku wspiera ideę przeprowadzenie referendum, to do pytań ma poważne zastrzeżenia. "Wstępne pytania zaproponowane przez prezydenta ośmieszają ideę referendum i pomysł zmiany konstytucji" - uważa Paweł Kukiz i wskazuje, że wśród propozycji zabrakło pytań o sprawy ustrojowe, m.in. czy chcemy systemu prezydenckiego, wprowadzenia JOW-ów w wyborach do Sejmu lub zniesienia progu referendalnego.

Za dużo nieprecyzyjnych pytań

Duża liczba pytań, w tym dotycząca 500 plus, czy wieku emerytalnego, to zdaniem prof. Antoniego Dudka strategia, która ma mobilizować ludzi do wzięcia udziału w referendum.

- Prezydent przekonuje Polaków, że jeśli takie świadczenie, jak 500 plus nie zostanie zagwarantowane w konstytucji, to po zmianie władzy może zostać im zabrane. Tylko, że jeśli referendum nie będzie wiążące, to nie ma to w zasadzie żadnego znaczenia. Poza tym wpisywanie do ustawy zasadniczej takiego programu jest totalnym absurdem. Konstytucja nie jest po to, żeby wpisywać do niej programy socjalne - mówi Interii Dudek.

Ponadto wskazuje na nieprecyzyjność pytań. - Generalnie jestem przeciwnikiem tzw. referendów opiniodawczych, popieram natomiast referenda stanowiące. Pewien sens miałoby dla mnie  przygotowanie nowego projektu konstytucji, tak by obywatele zagłosowali za jego przyjęciem bądź odrzuceniem. W tym konkretnym przypadku, jeśli dojdzie do tego referendum, zostanie wydana ogromna ilość publicznych pieniędzy, po to, żeby uzyskać opinię - kilku, najwyżej kilkunastu procent obywateli - bo nie sądzę, żeby więcej osób pofatygowało się do urn - czyli niereprezentatywnej i dość przypadkowej grupy, która wyrazi opinię, czy jest za wzmocnieniem roli prezydenta w polityce zagranicznej, choć nie  wiadomo, na czym ta zmiana miałaby konkretnie polegać - tłumaczy.

Andrzej Duda i Paweł Mucha prezentują propozycje pytań referendalnychRadek PietruszkaPAP

Profesora Dudka nie przekonują ostatnie sondaże, które wskazują, że jednak spora część Polaków byłaby gotowa pójść do referendum (43,9 proc. - sondaż IBRIS dla Onetu). Choć w stosunku do ostatniego badania opinii w tej sprawie liczba chętnych do udziału w głosowani wzrosła, wciąż nie sięga 50 proc. - co jest warunkiem, by referendum było wiążące.

Dodatkowo praktyka pokazuje, że w Polsce zawsze więcej osób deklaruje chęć udziału w głosowaniach, niż faktycznie idzie do urn.

- W przypadku referendów frekwencja zawsze była fatalna, z jednym wyjątkiem - czyli referendum unijnym. Wtedy jednak mieliśmy do czynienia z ogromną mobilizacją wszystkich ugrupowań politycznych. Dziś nawet w obozie prezydenta są ludzie wątpiący w zasadność przeprowadzania tego plebiscytu - mówi ekspert.

Kosztowna fanaberia

Nawet gdyby prezydentowi udało się przekonać Polaków i ponad 50 proc. obywateli poszłoby do urn, dodatkowo odpowiadając twierdząco na pierwsze pytanie - "czy jesteś za zmianą konstytucji",  partia rządząca nie ma potrzebnej większości, by ustawę zasadniczą zmienić.

- Mówiąc krótko mamy do czynienia z pewną fanaberią pana prezydenta, która będzie nas kosztowała mnóstwo publicznych pieniędzy - zwraca uwagę prof. Dudek.

Z szacunków wynika, że zorganizowanie dwudniowego referendum konstytucyjnego miałoby kosztować około 170 mln zł. Na ostatnie referendum - zarządzone przez Bronisława Komorowskiego - które zawierało trzy pytania i trwało jeden dzień - wydano 72 mln zł.

Politolog nie ma wątpliwości, że szykuje się kosztowna katastrofa.

- Za jedną setną tej kwoty można zrobić profesjonalne badania socjologiczne na znacznie większej próbie niż w przypadku sondaży, które zwykle widzimy w mediach, przeprowadzonych na próbie tysiąca osób. Wówczas uzyskalibyśmy bardzo szczegółowe informacje na temat świadomości konstytucyjnej Polaków. Poglądy obywateli na wszystkie sprawy, które prezydent zawarł w pytaniach, zostałby zbadane. To dałoby jakieś wyobrażenie, jak Polscy widzą kierunek zmiany ustroju - mówi prof. Dudek.

Tylko PiS może uratować prezydenta

- W tym wszystkim najbardziej zdumiewające jest to, że jeśli referendum zakończy się fiaskiem, najwyższą cenę zapłaci autor tego pomysłu, czyli pan prezydent. To na pewno osłabi jego pozycję, wpłynie na spadek notowań. Za prezydentem będzie się ciągnął zarzut, że wydał około 170 mln zł publicznych pieniędzy na swój kaprys. W obecnej sytuacji, kiedy z uporem brnie w sprawę referendum, uratować może go już tylko PiS - mówi Dudek.

Zgodę na przeprowadzenie referendum musi wyrazić Senat. Zdaniem eksperta, bardzo możliwe, że to tam inicjatywa zostanie zablokowana.

- Prezes PiS musi brać po uwagę, że katastrofa referendalna może się odbić nie tylko na popularności prezydenta Dudy, ale także na poparciu dla PiS-u. Mogą próbować dobijać targów na zasadzie: "poparcie dla referendum w zamian za poparcie przez prezydenta jakiejś ustawy, na której zależałoby obozowi władzy". Ale jeśli nie uda się dobić targu, Senat wniosek odrzuci i żadnego referendum nie będzie - uważa prof. Antoni Dudek.

emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Przejdź na