Roboty na traktory
Czy już niebawem roboty będą wykonywały za nas pracę i generowały wzrost gospodarczy, a pieniądze na godne życie wypłaci nam państwo? To scenariusz na poważnie rozważany w kręgach polityczno-ekonomicznych. Znaków zapytania wciąż jest jednak więcej niż odpowiedzi, a sceptycy wyraźnie górują nad orędownikami tej wizji.

Zjawisko "jobless growth" ("wzrost bez pracy") zostało opisane już w latach 90. Fenomen ten polega na utrzymywaniu wysokiego tempa wzrostu gospodarczego przy jednoczesnym spadku liczby miejsc pracy. Przypisuje się to automatyzacji.
Obywatelu, skasuj sobie sam
Automatyzacja to nie wymysł futurologów, a nasza rzeczywistość. Na pewno zauważyli państwo, że w sklepach zaczynają pojawiać się samoobsługowe kasy automatyczne. Wszystko szybko i wygodnie. Kasjer nagle staje się niepotrzebny. W pełni zautomatyzowane stają się też stacje benzynowe. Zamiast taksówek coraz częściej jeździmy uberami, gdzie centralę telefoniczną zastępuje aplikacja. Wycieczki zamawiamy w sieci, nie biegniemy do najbliższego biura podróży. A już najbardziej oczywistym przykładem automatyzacji są taśmy produkcyjne w fabrykach.
Robotyzacja czy cyfryzacja dotyka właściwie każdej branży. Badacze dają blisko stuprocentową gwarancję zaniku zapotrzebowania na recepcjonistów, urzędników bankowych, księgowych, bibliotekarzy czy agentów ubezpieczeniowych.
Według różnych obliczeń w ciągu najbliższych kilkunastu lat zniknie połowa miejsc pracy. Oczywiście, ktoś te maszyny będzie musiał programować i obsługiwać. Rzecz jasna nie znikną także zawody lekarzy, pielęgniarzy, duchownych czy artystów, a więc takie, których nie da się łatwo zamknąć w algorytmie. Im wyższe kwalifikacje, tym spokojniej można spać, bo roboty, choć liczą szybciej i lepiej od nas, to w pierwszej kolejności zabierają prace najmniej skomplikowane.
Dwie narracje
Czy w związku z robotyzacją grozi nam coraz powszechniejsze bezrobocie technologiczne? Tutaj wkraczają dwie narracje.
Ekonomiści szkół neoklasycznych zakładają różowe okulary i mówią tak: dzięki maszynom spadają koszty produkcji, więc można sprzedawać taniej i więcej; w związku z tym produkcja rośnie, przedsiębiorstwo się rozwija i siłą rzeczy zatrudnia więcej osób; zanikanie zawodów jest więc rekompensowane nowymi miejscami pracy; dopóki w wyniku automatyzacji powstają nowe produkty, dopóty wszystko będzie dobrze.
Ale nie wszyscy sądzą, że cały ten proces będzie przebiegał bezboleśnie.
- Pojawiają się opinie, że świat wkracza w erę bezrobocia technologicznego, o którym już od XIX wieku mówiono i za każdym razem to się nie sprawdzało. Być może po raz pierwszy to jest rzeczywiste zagrożenie - mówi Interii prof. Marek Garbicz ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Pesymiści zwracają uwagę, że nie możemy zagwarantować rekompensaty jeden do jednego - że powstanie tyle samo nowych miejsc pracy, ile zniknęło. Wszak w automatyzacji o to właśnie chodzi, by zatrudniać mniej pracowników. Ponadto pierwszym efektem zmian będzie spadek popytu związany z - chwilowym bądź nie - bezrobociem. Nie będzie przecież tak, że kasjerki z dnia na dzień zostaną programistkami. W związku z tym trudno z góry zakładać, że produkcja ruszy z kopyta, jak nigdy wcześniej.

Odpowiedzią dochód gwarantowany?
Prof. Marco Vivarelli, który niedawno gościł w Krakowie, uspokajał: dotychczasowe doświadczenie nie wskazuje na zagrożenie masowym bezrobociem technologicznym, potrzebne są jednak "poduszki bezpieczeństwa" dla sektorów, które mogą najbardziej ucierpieć.
Jednak wielu innych ekonomistów, np. Guy Standing, widzi potrzebę, by na postępującą automatyzację odpowiedzieć wprowadzeniem bezwarunkowego dochodu podstawowego (rozwiązanie to określa się również mianem dochodu gwarantowanego).
Chodzi o to, by każdy z obywateli, bez względu na wiek czy zamożność, otrzymywał od państwa pensję pozwalającą na godne życie. Bezwarunkowy dochód podstawowy pozwoliłby wszystkim mieszkańcom na czerpanie z owoców wzrostu gospodarczego i jednocześnie zlikwidowałby skrajną biedę.
Rozwiązanie to, prześmiewczo nazywane u nas "czy się stoi, czy się leży...", mogłoby docelowo zastąpić opiekę społeczną, z całą jej biurokracją i z wszelkim kombinatorstwem. Zdarza się bowiem, że bezrobotny nie podejmuje pracy, bo ocenia, że nie opłaca mu się tracić zasiłku, harować i dostawać niewiele więcej. W przypadku BDP miałby gwarancję, że niczego nie straci, a przy okazji sobie dorobi. Dochód podstawowy byłby więc odpowiedzią na liczne luki w systemie pomocy społecznej, jednak część zwolenników BDP uważa, że nie powinien on zastępować wszystkich zasiłków.
Fiński eksperyment
Wielu czytelników kręci teraz z niedowierzaniem głowami: no przecież skoro damy komuś dwa tysiące za nic, to już na pewno nie pójdzie do pracy! I to właśnie sprawdzają Finowie.
Dwa tysiące losowo wybranych bezrobotnych Finów przez dwa lata - od 1 stycznia 2017 r. do 31 grudnia 2018 r. - otrzymywać będzie 560 euro netto miesięcznie. Koszt całego programu to 20 mln euro i, jak mówił na Open Eyes Economy Summit w Krakowie ekonomista Jukka Ahtela, eksperyment ten jest traktowany przez rząd bardzo poważnie.
Grupą porównawczą jest reszta bezrobotnych Finów - 130 tys. osób. Badacze sprawdzą, jakie po dwóch latach są średnie dochody w obu grupach, jaki odsetek poszedł do pracy. Z jednej strony badani mogą stwierdzić, że będą sobie żyli względnie wygodnie za te 560 euro i ani myślą pracować. Z drugiej strony, i w to wierzą zwolennicy dochodu gwarantowanego, nie będą już zmuszani brać pierwszej lepszej fuchy, niedającej im satysfakcji, w której będą bezwzględnie wykorzystywani. Bez noża na gardle, za to z dodatkowymi środkami, będą mogli rozwijać się, szkolić, zakładać firmy, pracować na własnych warunkach, tam, gdzie chcą, a nie tam, gdzie muszą.
Autorzy eksperymentu starają się roztoczyć wokół niego informacyjną ciszę, bezrobotni nie mogą rozmawiać z mediami, jednak w prasie czasami pojawiają się przecieki, bardzo zresztą niejednoznaczne, bo pokazujące, że oba powyższe scenariusze mają miejsce, tylko nie wiadomo jeszcze, na jaką skalę.
Szwajcarzy powiedzieli "nie"
Eksperyment więc trwa, ale sama idea dochodu gwarantowanego jest głośno krytykowana, również w Finlandii. Choć za takim rozwiązaniem optował niegdyś Milton Friedman, ikona neoliberalizmu, to dzisiejsi wolnorynkowcy nie wierzą w takie rozwiązanie.
- Na dzisiaj jest to pomysł nierealny. Szwajcarzy, obywatele jednego z najbogatszych krajów na świecie, uznali w referendum, że nie stać ich na taki eksperyment. Jeśli na dochód podstawowy nie stać Szwajcarów, to w zasadzie nikogo na niego nie stać - komentuje dla Interii Andrzej Rzońca, prof. SGH.
Krytycy bezwarunkowego dochodu podstawowego wskazują, że jest to rozwiązanie ogromnie kosztowne, a opieka społeczna powinna być zróżnicowana i odpowiadająca na różne życiowe sytuacje, nie zaś jednolita. Podważa się również postulat, by w ten sposób niwelować ubóstwo.
- To praca jest kluczem do walki z biedą, nie dochód gwarantowany - mówił w Krakowie Jukka Ahtela.
Pod wpływem krytyki z postulatu BDP zaczął wiosną wycofywać się Benoit Hamon, wówczas socjalistyczny kandydat na prezydenta Francji. Ze względu na koszt przedsięwzięcia zaproponował on uzależnienie świadczenia od dochodów, a to przecież wypacza całą ideę zawierającą się w słowie "bezwarunkowy".
500 plus - prawie jak dochód gwarantowany
Ale świat w taki czy inny sposób tej idei się przygląda i jej elementy wprowadza w życie. Mieszkańcy Alaski otrzymują na przykład dywidendę ze sprzedaży ropy naftowej. Skoro region się bogaci, to dlaczego nie mają się solidarnie bogacić jego obywatele? Eksperymenty z dochodem gwarantowanym planują m.in. Litwa i Holandia. We włoskim Livorno już teraz 100 mieszkańców otrzymuje dochód podstawowy - tu znów sprawdzane jest, jak wobec zastrzyku gotówki zachowają się najbiedniejsi.
W kontekście dochodu gwarantowanego wymienia się również program Rodzina 500 plus, a to dlatego, że świadczenie nie jest uzależnione od dochodów. 500 plus pokazuje zresztą potencjalne korzyści BDP - z jednej strony, owszem, mamy ogromny koszt dla budżetu, ale z drugiej strony zwiększa się konsumpcja, a co za tym idzie wpływy z VAT, wzrasta produkcja, a wraz z nią cała gospodarka; no i zmniejsza się liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie.
Poza tym koszty świadczenia można częściowo zrekompensować, opodatkowując... pracę robotów.
Jednak dochód gwarantowany dla każdego obywatela nadal brzmi jak utopia, na dodatek bardzo kosztowna. Sceptycyzm jest na tyle silny i powszechny - vide wspomniane referendum w Szwajcarii - że tylko rewelacyjne wyniki fińskiego eksperymentu mogłyby sprawić, iż pomysł stałby się w oczach opinii publicznej czymś więcej niż intelektualną ekstrawagancją.