Komorowski stracił czujność?
O "pocałunku śmierci" od Kwaśniewskiego, walce o głos każdego wyborcy, oczekiwaniu na debatę, która może o wszystkim przesądzić i wielkim przegranym wyborów w tle – mówi w rozmowie z Interią dr hab. Małgorzata Molęda-Zdziech z SGH w Warszawie.
Bronisław Komorowski i Andrzej Duda walczą o najwyższy urząd w państwie. II tura stawia przed nimi nowe wyzwania i wymaga jeszcze większej aktywności niż w pierwszej części kampanii. Wygląda na to, że obydwaj kandydaci nie zamierzają się poddawać.
- Ruszamy w Warszawę (...) gdzie wygrałem z panem Andrzejem Dudą. Chcę bardzo podziękować Warszawie, ale chcę oczywiście i warszawiaków, ale i całą Polskę, wszystkich Polaków serdecznie prosić o poparcie 24 maja, o głosowanie na Bronisława Komorowskiego - powiedział prezydent na początku wtorkowego spaceru po ulicach Warszawy.
To nie jedyny element walki Komorowskiego o głosy wyborców. Walczy on także o elektorat lewicowy i antysystemowy elektorat Pawła Kukiza.
- Z punktu widzenia działań komunikacyjnych i marketingu politycznego - jeśli jakieś działania adresujemy do wszystkich to znaczy, że kierujemy je do nikogo. Musimy myśleć o konkretnej grupie docelowej, bo inaczej rozmawiamy z młodym człowiekiem, inaczej z bezrobotnym. Ważne jest różnicowanie przekazu. Największy problemem Komorowskiego stanowi jego sztab, który jak dotąd nie radzi sobie z prowadzeniem kampanii - powiedziała dr hab. Małgorzata Molęda-Zdziech.
Słabość Komorowskiego
Ekspertka główną przyczynę słabego wyniku prezydenta upatruje w działaniach sztabu. - Oni tkwią w przekonaniu, że robią wszystko najlepiej a tylko odbiorca nie zrozumiał przekazu. Odpowiedzialni za kampanię prezydenta od początku odwoływali się do wielkiego zaufania, jakim prezydenta darzą ludzie, co potwierdzają dane z sondaży. To zaufanie nie przekłada się jednak na wyniki osiągane w kampanii. Przyjęta strategia prowadzenia kampanii z pozycji pewnego zwycięstwa, pod butnym hasłem "Rozstrzygnijmy wybory w pierwszej turze" okazała się, fiaskiem - wyjaśnia.
- Ogromnym błędem kampanii było także pominięcie w strategii komunikacyjnej Komorowskiego młodych ludzi. Komorowski dysponował największymi środkami finansowymi na prowadzenie kampanii, co sztab być może uznał za gwarancję sukcesu. Moim zdaniem kompletną pomyłką było wysłanie 16 "Bronkobusów". Przecież sensem tej akcji jest postawienie na kontakt bezpośredni - spotkanie twarzą w twarz z kandydatem. Wiadomo, że nie ma możliwości bycia we wszystkich "Bronkobusach". To zły znak dla opinii publicznej, bo pokazuje się marnowanie publicznych środków na kampanię - dodaje.
- Dziwne, że prezydent, który sam jest ojcem piątki dzieci, co podkreśla i co może być świetnym atutem w kampanii, nie potrafił zebrać opinii u swoich dzieci na temat tego, jakie są problemy młodych i jak do nich trafić. Ta kampania była prowadzona w przekonaniu - "jesteśmy skazani na sukces", nie spodziewano się porażki - wyjaśnia ekspertka.
"Pocałunek śmierci" od Kwaśniewskiego
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak określił poparcie Bronisława Komorowskiego przez Aleksandra Kwaśniewskiego jako "pocałunek śmierci".
- Kwaśniewski może być autorytetem dla niektórych środowisk, ale kłopotem prezydenta jest brak kontaktu z młodym elektoratem, a dla tej grupy Kwaśniewski już na pewno autorytetem nie jest. Zatem poparcie od tej postaci nie rozwiąże problemu. Jest to dobre jedynie ze względów wizerunkowych dla samego urzędu prezydenta, bo pokazuje, że prezydenci są w stanie działać razem. To z punktu widzenia Polski, która jest podzielona, stanowi cenny przykład możliwości współdziałania mimo różnych dróg życiowych - wyjaśnia ekspertka.
- Kwaśniewski może przekonać ten elektorat, który być może już Komorowski przekonał a niekoniecznie młodych ludzi - dodaje.
Trudno przewidzieć, jak zachowa się w II turze lewicowy elektorat. Słaby wynik kandydatki Sojuszu Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich był momentem zwrotnym dla całego ugrupowania.
- Decyzja o popieraniu kandydatki, która się odgradzała od lewicy nie była dobra, wprowadziła na lewicy sytuację kryzysową. Katarzyna Piekarska, która wspierała kandydatkę w czasie konwencji SLD, teraz publicznie przyznaje, że nie głosowała na Ogórek. Magdalena Ogórek nie wykorzystała swojego doświadczenia w kontaktach z mediami, wręcz ignorowała je. W ten sposób pozwoliła na mnożenie się plotek, ciekawostek na swój temat, które w rezultacie koncentrowały się na jej urodzie i ubiorze. Gdyby była bardziej aktywna i zadeklarowała program oparty na lewicowych wartościach to dałaby się zapamiętać jako pierwsza kobieta ubiegająca się o urząd prezydenta. Przyjęta przez nią strategia ośmieszyła jedynie obecność kobiet na wysokich szczeblach polityki - tłumaczy dr hab. Małgorzata Molęda-Zdziech.
Debata wskaże zwycięzcę?
Pierwsza w Polsce debata prezydencka z prawdziwego zdarzenia miała miejsce podczas wyborów prezydenckich w 1995 r. Starli się wtedy Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski. Był to kluczowy moment całej kampanii, który eksperci uważają za jedną z przyczyn przegranej Wałęsy. Słynne "Panu to ja mogę nogę podać", które Wałęsa wypowiedział do podającego mu rękę Kwaśniewskiego, prawdopodobnie wskazało zwycięzcę.
- Komorowski stracił czujność, bo co innego, kiedy rozmawia, jako prezydent, a co innego kiedy ta rozmowa toczy się podczas kampanii o fotel prezydencki. Większość wywiadów odbywała się dotąd na jego terenie, teraz ten będzie obcy. Z jednej strony ma siłę wynikającą z doświadczenia, ale ta siła może być podczas debaty słabością, bo może uśpić jego refleks. Duda coraz lepiej radzi sobie w kontaktach z mediami, zrezygnował z agresywnej retoryki, mówi językiem zwykłego człowieka. Duda podkreśla, że ważny jest dla niego głos każdego człowieka, odchodzi od polityki, w której wyróżnia się wielkie nazwiska, takie jak były prezydent, czy wielki sportowiec - tłumaczy ekspertka.
- Debata w mediach rządzi się swoimi prawami: stanowi ważny punkt w kampanii, buduje wizerunek, uprzywilejowuje obraz. Media lubią dynamiczne odpowiedzi, więc pewne cechy kandydatów mogą spowodować, że ktoś poradzi sobie lepiej, ktoś słabiej - podsumowuje.