Grozi nam demograficzna katastrofa

Krystyna Opozda

Krystyna Opozda

emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Udostępnij

Coraz mniej dzieci przychodzi na świat, kurczy się liczba Polaków, osoby w wieku produkcyjnym nie nadążają z utrzymywaniem gospodarki, a Polska ma twarz emeryta. Nie jest to apokaliptyczna wizja naszego kraju, a jedynie obraz, jaki rysuje Główny Urząd Statystyczny na okres do 2050 roku. Eksperci nie mają wątpliwości - albo będziemy z tym walczyć, albo w ciągu najbliższych 34 lat Polska zmieni się nie do poznania.

W 2050 roku urodzi się zaledwie ok. 250 tys. dzieci
W 2050 roku urodzi się zaledwie ok. 250 tys. dzieci123RF/PICSEL

GUS bije na alarm

W prognozie ludności na lata 2014-2050, jaką sporządził Główny Urząd Statystyczny, nie brakuje alarmujących doniesień.

Liczba urodzeń, która już od lat jest zmorą demografów, ma się stopniowo zmniejszać. Jak wynika z prognozy, w 2050 roku urodzi się zaledwie ok. 250 tys. dzieci. To o ok. 100 tys. mniej niż rodzi się aktualnie, choć już teraz mówi się o bardzo niskim wskaźniku urodzeń.

W parze z malejącą liczbą urodzeń będzie szła wzrastająca liczba zgonów. Z ok. 380 tys. aktualnie do ponad 420 tys. w 2050 roku.

Prognozowana liczba zgonów i urodzeń INTERIA.PL

Nietrudno się domyślić, że taka dysproporcja między urodzeniami a zgonami, doprowadzi do zmniejszenia się populacji Polaków. Jak przewiduje GUS - w 2050 roku będzie nas aż o ok. 4,5 miliona mniej.

Prognozowana liczba ludności INTERIA.PL

Główny Urząd Statystyczny wskazuje również na wiele innych niepokojących kwestii - malejącą liczbę osób w wieku produkcyjnym, a więc tych, którzy są odpowiedzialni za rozwój gospodarczy państwa, czy rosnący wiek Polek, decydujących się na urodzenie dziecka.

- To jest bardzo realny scenariusz. Zmiany, które dotyczą struktury wieku ludności, są zmianami, które wynikają z procesów już trwających. Jeżeli popatrzymy na liczbę urodzeń, to w Polsce już od dosyć dawna odnotowujemy niski wskaźnik dzietności, jest to ok. 1,3. To oznacza, że przeciętnie na jedną kobietę w wieku, w którym z reguły rodzi się dzieci, przypada 1,3 urodzonego dziecka. Żeby populacja się odnawiała, wskaźnik ten powinien wynosić nieco ponad 2 - mówi w rozmowie z Interią demograf dr Agnieszka Chłoń-Domińczak.

Kraj emerytów

Jeśli prognozy GUS rzeczywiście się sprawdzą, Polska stanie w obliczu bardzo poważnego kryzysu. Więcej osób w wieku poprodukcyjnym niż młodych, zdolnych do pracy, to ogromne zagrożenie dla gospodarki i rozwoju państwa.

- Prognozy GUS powodują, że z pewnością musimy dostosować cały system polityki rynku pracy i społecznej do zmieniających się warunków. W związku z tym powinniśmy pracować dłużej, wiek emerytalny powinien być wyższy. To jest element konieczny do tego, aby ustabilizować system emerytalny, gdyż on wymaga trzymania stabilnej relacji pomiędzy liczbą osób pracujących i liczbą osób, które dostają emeryturę - wskazuje dr Chłoń-Domińczak.

- Na pewno należy także pomyśleć o kwestii opieki zdrowotnej, jak i opieki nad osobami starszymi, bo w polskim społeczeństwie będzie w przyszłości wielu seniorów. Do tego należy dostosować politykę społeczną - dodaje.

O prognozę dotyczącą zmniejszania się liczby Polaków zapytaliśmy również socjologa prof. dr hab. Tomasza Szlendaka. Jak zaznaczył, istnieje sposób, aby liczba ludności naszego kraju nie zmalała w tak drastyczny sposób.

- Może to być postrzegane przez Polaków jako zagrożenie lub szansa - wskazuje.

A o czym mowa? Jak wyjaśnia socjolog, Polska jest na wysokim poziomie, jeśli chodzi o poziom życia, co będzie przyciągać ludzi z zewnątrz.

- Mimo naszej homogenicznej struktury, do Polski będą przybywać cudzoziemcy. Już w tej chwili w Polsce jest bardzo wielu Ukraińców. Jestem przekonany, że ze zdestabilizowanych krajów będą do Polski napływać kolejne osoby. To, co jest nie do uzupełnienia przez naszą "substancję narodową", jest do uzupełnienia przez migrację, tak się zawsze działo - dodaje.

Jedno dziecko i... koniec

Wydaje się, że aby utrzymać swoją homogeniczną strukturę, Polacy nie mają innego wyjścia, niż rodzenie większej liczby dzieci. To jednak teza prosta jedynie w założeniu.

Niemniej jednak, co się stało, że jeszcze w ubiegłym stuleciu nikt nawet nie myślał o problemie związanym z liczbą urodzeń, a dziś jest to prawdziwa zmora demografów?

Jak wskazuje dr Agnieszka Chłoń-Domińczak, powodem zmian nie jest niechęć Polaków do zakładania rodzin, a okoliczności, które temu nie sprzyjają.

- To jest zmiana, która nastąpiła w Polsce na początku lat 90. Od tego czasu obserwujemy niższe poziomy dzietności. Ta zmiana nazywana jest w demografii drugim przejściem demograficznym. Oznacza ona, że mamy inne podejście do sposobu zawierania związków. Dziś kobiety i mężczyźni wchodzą w związki później, niż to miało miejsce 20, czy 30 lat temu. Później też podejmują decyzję o pierwszym dziecku, czy o ich większej liczbie. To także jest związane z tym, że na decyzję o posiadaniu dziecka wpływa szereg ważnych rzeczy - m.in. związanych z aktywnością zawodową, poczuciem stabilnej sytuacji na rynku pracy, czy stabilnej sytuacji mieszkaniowej. To ma dziś większe znaczenie niż w przeszłości - wskazuje demograf.

Prof. dr hab. Tomasz Szlendak również wymienia liczne okoliczności niesprzyjające posiadaniu dzieci w Polsce.

- Wydłużył się czas wejścia kobiet na rynek pracy. Pierwsze dziecko, często także jedyne, pojawia się wobec tego bardzo późno. Polacy nie decydują się na dzieci nie tylko ze względów ekonomicznych, ale także czasowych. Polska rozwijająca się klasa średnia musi bardzo mocno walczyć o swoje - utrzymanie na rynku pracy zabiera mnóstwo czasu. W okolicznościach, w których panuje "dziki kapitalizm", wspomagany przez rozmaite obostrzenia podatkowe, całe finanse państwa ciążą na klasie średniej. To nie zachęca do powiększania rodzin - tłumaczy.

- Aby rozwiązać ten problem, trzeba się przyjrzeć sytuacji Polek i Polaków w klasie średniej. W tej grupie dzieci jest najmniej, a to przecież ta grupa utrzymuje całe państwo. To jest kategoria ludności, która najczęściej ma jedno dziecko. Potrzebne zmiany powinny polegać na zbudowaniu bezpiecznego środowiska dla Polek. Chodzi np. o zabezpieczenie kobiet na rynku pracy, co z kolei wymaga wsparcia dla przedsiębiorców. Większość Polek pracuje w małych firmach, których nie stać na to, żeby kobieta poszła na urlop macierzyński. Kobiety wymuszają swoje prawa na przedsiębiorcach, ci z kolei nie chcą młodych kobiet wcale zatrudniać. W tej kwestii potrzebna jest ingerencja państwa, ale niestety jest to bardzo trudne. Każda instytucja ma bowiem odmienne regulacje w tej dziedzinie, co już stanowi problem - dodaje.

Prof. dr hab. Szlendak wskazuje również, że do posiadania dzieci nie zachęca polski rynek mieszkaniowy.

- Inna sprawa - polscy mężczyźni unikają wyprowadzania się z domu rodzinnego, mamy po Włoszech największy odsetek mężczyzn, którzy długo mieszkają ze swoimi rodzicami. Kobiety wyprowadzają się chętniej i częściej, ale też, mówiąc brutalnie, nie mają z kim tych dzieci mieć. Zawęża się bowiem rynek interesujących partnerów, ze względu na to, że kobiety są coraz lepiej wykształcone, a brakuje mężczyzn o tych samych parametrach. Ten problem jest bardzo dobrze zbadany na Zachodzie, na przykład w Wielkiej Brytanii. Tam ok. 30 proc. kobiet z tytułem licencjata, nigdy nie znajdzie partnera długoterminowego - dodaje.

Zdaniem socjologa, wspomniane procesy coraz bardziej się nasilają. - Polacy coraz częściej nie przejawiają chęci ani na długoterminowe związki, ani na inwestowanie w przyszłość. Kultura związków bardzo się zmieniła. Do 35., a nawet 40. roku życia mamy do czynienia z układanką kawałków - tu pożyję z jedną osobą, tu zwiążę się z drugą, albo przez chwilę pobędę sam/sama. Nie ma już tak często  tradycyjnego systemu reprodukcyjnego, jakim były stałe związki zwieńczone małżeństwem. Od trzech lat mamy taki trend, że powiększa się liczba urodzeń pozamałżeńskich, najczęściej w związkach kohabitacyjnych - mówi w rozmowie z Interią.

- Jeśli aktualne tendencje się utrzymają, przy braku wsparcia od państwa w zakresie zwiększenia dzietności, tych dzieci nie będzie, ponieważ Polacy spotykają problemy już na wejściu - przewiduje.

Zachęcanie czy odstraszanie?

O problemie związanym z dzietnością alarmowano wielokrotnie. Przypomnijmy chociażby akcję społeczną Fundacji Mamy i Taty, która w 2015 roku wzbudziła wiele emocji w debacie publicznej.

Spot promujący rodzicielstwo zachęcał do nieodkładania macierzyństwa na później.

Problem związany z późnym decydowaniem się na dziecko jest bowiem bardzo poważny. Jak wynika z szacunków Głównego Urzędu Statystycznego, Polka rodząca dziecko ma średnio 29 lat. Nienajlepsze są również prognozy na najbliższe 34 lata. W 2050 roku kobieta rodząca dziecko ma mieć bowiem 31 lat.

Prognozowany wiek Polek rodzących dziecko INTERIA.PL

Wspomniana akcja społeczna spotkała się jednak ze sporym oburzeniem. Wskazywano, że powody, dla których ludzie nie decydują się na powiększenie rodziny, często nie są od nich zależne.

Oburzenie wielu komentatorów usprawiedliwia prof. dr hab. Tomasz Szlendak.

- Akcje propagujące rodzicielstwo nie mają zbyt dużego znaczenia. Czy film, w którym ktoś strzela powoduje, że telewidz bierze pistolet do ręki i również idzie strzelać? Nikogo billboard ze szczęśliwą rodzinką nie zachęci do zakładania rodziny. To jest zbyt poważna decyzja, żeby takie rzeczy miały na nią wpływ - mówi w rozmowie z Interią.

Przy tej okazji wspomina również, że aż 700 tys. par w Polsce nie może mieć dzieci ze względów medycznych.

500 plus nie pomoże?

Jeśli kampania społeczna nie zachęci nikogo do powiększania rodziny, to może uczyni to świadczenie, jakie rząd wprowadził w tym roku? Czy program "Rodzina 500 plus" jest dobrą odpowiedzią na demograficzne problemy naszego kraju? Prof. dr hab. Szlendak ma wątpliwości.

- Wszystkie narzędzia państwa, w tym nawet "500 plus", które jest moim zdaniem świetnym narzędziem do niwelowania nierówności społecznych, nie zaś do pobudzania dzietności, jest kierowane w te miejsca, które są najniżej i najwyżej w hierarchii społecznej. Dużej części osób z klasy średniej to narzędzie kompletnie nie dotyka. Zaczynanie od takich instrumentów być może jest sensowne w planie wyrównywania nierówności społecznych, natomiast nie w wypadku wspomagania dzietności - tłumaczy.

- Intencją rządu było zachęcenie programem "500 plus" do posiadania drugiego dziecka, ale ten program oznacza jedynie, że świadczenie dostanie się tu i teraz. Nie ma gwarancji, że za rok również takie świadczenie będzie obowiązywać. W podjęciu decyzji o drugim dziecku zwraca się również uwagę na takie czynniki, o których wspominałem wcześniej, a których pieniądze nie gwarantują. Ta dopłata nie zachęci do posiadania dzieci, tylko tym ludziom, którzy w tej chwili mają drugie, czy trzecie dziecko, pomoże wyrównując szanse na rynku. Jest to więc narzędzie polityki społecznej, mające na celu wyrównanie szans, jednak z całą pewnością nie rozwiąże problemu małej dzietności - dodaje.

Nie odwrócimy trendu?

- Nie uda nam się nadgonić wskaźników na 2050 rok. Ważne są jednak działania, które będą miały na celu poprawę sytuacji. Bardzo istotne są w tym kontekście rozwiązania pozwalające na godzenie pracy i życia rodzinnego. Statystyki pokazują, że więcej dzieci rodzi się w tych krajach, gdzie kobiety mają stabilniejszą sytuację na rynku pracy. Tu pojawia się element opieki przedszkolnej dla dziecka, która usprawni rodzicom możliwość godzenia pracy i opieki nad dzieckiem. To są z pewnością działania, które sprzyjają dzietności - mówi Interii demograf dr Agnieszka Chłoń-Domińczak.

Podobnego zdania jest socjolog prof. dr hab. Tomasz Szlendak. - Bez skoordynowanej polityki państwa, o którą się staramy od dobrych 10 lat, nie ma szansy na odwrócenie trendu, jaki prognozuje GUS. To, co państwo może w tej materii zrobić także ma swoje ograniczenia ze względu na interes społeczny - wskazuje.

- Dla porównania, Szwedka ma nie tyle dzieci z mężczyzną, co z państwem, które utrzymuje te dzieci. Polska polityka jest w tym aspekcie nieskoordynowana. Nie sądzę, żeby coś się w tej kwestii zmieniło, także w sferze kulturowej. Dziecko jest z różnych powodów - społecznych, ekonomicznych, kulturowych - bardzo kosztowne. Teraz musiałyby się pojawić spektakularne zmiany, żeby trend niskiej dzietności się odwrócił - dodaje.

Dr Agnieszka Chłoń-Domińczak jest jednak nieco bardziej optymistyczna. - Zmiany demograficzne nie są zmianami, które dzieją się z dnia na dzień. Perspektywa 2050 roku to jednak prawie 35 następnych lat. Jeżeli odpowiednio się przygotujemy do tych zmian, to 2050 rok nie będzie dla nas zaskoczeniem - podsumowuje.

Czy młodzi Polacy będą mieli odpowiednie warunki do zakładania rodzin? Czy finansowa, mieszkaniowa i zawodowa kondycja młodych ludzi pozwoli im na podjęcie decyzji o powiększeniu rodziny? I jak się nie znaleźć u progu gospodarczej zapaści? Odpowiedzi na te pytania będą musieli znaleźć rządzący. Mają na to 34 lata. Wystarczy?

emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Przejdź na