Nie ulega wątpliwości, że marsz 4 czerwca, który organizowała partia Donalda Tuska, okazał się dla niej wielkim sukcesem. Politycy PiS zgrzytają zębami próbując dezawuować jego wartość, ale działaczom Platformy humory dopisują. "Bez słów" - napisał w mediach społecznościowych przewodniczący największej partii opozycyjnej. Wpis opatrzył zdjęciem uczestników marszu. Według lidera PO, do Warszawy przyjechało nawet pół miliona ludzi. Ilu z nich dowiozła sama partia? Z naszych informacji wynika, że Platforma zorganizowała łącznie 600 autokarów. Do partyjnych środków lokomocji należy również doliczyć pociąg. A w zasadzie dwa, które połączono w jeden. Do stolicy przyjechał wprost z Dolnego Śląska. - Wynajęliśmy go od Kolei Dolnośląskich, zabrały jakieś 500 osób. Bardzo długo czekaliśmy na informację od PKP PLK. Wyznaczyli nam trasę dopiero tydzień przed wyjazdem. Pociąg był specjalny, podobny do tych, którymi jeżdżą kibice. Na pokładzie mieliśmy flagi, transparenty - tłumaczy Interii Michał Jaros, szef dolnośląskiej PO. - Autokarów mieliśmy ponad 40, do tego trochę busów. Od pewnego momentu nie byłem w stanie się doliczyć, bo ludzie organizowali się sami. Można powiedzieć, że "pod naszą kontrolą" wyjechało jakieś 3 tys. osób - stwierdził. Ile to jest pół miliona? O tym czy Platforma odniosła frekwencyjny sukces może świadczyć zaangażowanie działaczy ze Wschodu. Krzysztof Truskolaski, szef podlaskiej PO, pęka z dumy: - Nie uczestniczyłem jeszcze w tak dużej demonstracji, ale nie widziałem, żeby tak wiele osób z podlaskiego chciało jechać. Byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Co więcej, wszyscy, którzy się zapisali, pojechali - mówi nam poseł. Jak przyznał polityk, Podlasie wysłało do Warszawy łącznie 16 "pełnych" autokarów. Z Białegostoku wyjechało ich 9, reszta zebrała ludzi z regionu. - Nigdy jeszcze taka liczba osób (z Podlasia - red.) nie wyjechała pojazdami organizowanymi przez PO na jakąkolwiek demonstrację. To rekord frekwencyjny, pospolite ruszenie - zapewnia parlamentarzysta. W tym samym tonie wypowiada się rzecznik partii. Jak usłyszeliśmy, dotychczas na jednego przywiezionego demonstranta, przypadało dziesięć osób z Warszawy i regionu. - Oczywiście pociąg i 600 autokarów, które zorganizowaliśmy, to tylko drobny wycinek tych, którzy przyjechali. Na parkingach naliczyliśmy 900 autokarów. Ludzie organizowali się sami, inne instytucje pomagały im przyjechać. Nie wiem, ile autobusów było poza naszymi parkingami - powiedział nam Jan Grabiec. - Jeszcze w sobotę popołudniu, całe okolice Sejmu i Trakt Królewski były zawalone ludźmi, którzy krzyczeli: "do zobaczenia jutro". Przyjeżdżali dzień wcześniej, zostawali na noc, żeby wziąć udział w marszu - podkreślił. Na antenie Polsat News, prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski deklarował, że tylko przez warszawskie metro w ostatnią niedzielę przewinęło się o 200 tys. osób więcej niż zazwyczaj. Zazwyczaj dane dotyczące uczestników takich imprez podawała policja. Tym razem było inaczej. - Od kilku lat nie podajemy naszych liczb, dla nas zawsze najważniejsze jest bezpieczeństwo - stwierdził nadkom. Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji. - Można powiedzieć że jest to jeden z najtrudniejszych weekendów Garnizonu Warszawskiego w ostatnich latach. Bowiem w ciągu zaledwie dwóch ostatnich dni na terenie Warszawy oprócz dużych zgromadzeń mamy do czynienia z innymi imprezami sportowymi: regaty na Wiśle, KSW, ale także Orange Warsaw Festival - spuentował. Jan Grabiec przeprasza Nasi rozmówcy z PO podkreślają, że marsze organizują od 6 lat. Tym razem było inaczej niż dotychczas. - Od ponad miesiąca dzwonili do nas chętni, przez ostatni tydzień nie było w ogóle biletów do Warszawy z żadnego kierunku. Dlatego autokary, poza własnymi samochodami, były jedynym środkiem transportu. Oczywiście pociąg i 600 autokarów, które zorganizowaliśmy, to tylko drobny wycinek tych, którzy przyjechali - podkreśla Jan Grabiec. Jak twierdzi, do tej pory partia przywoziła maksymalnie po 200 autokarów. Nie tym razem. - To, co wydarzyło się teraz, jest ewenementem. Nigdy nie było takiego zainteresowania. Jeszcze godzinę po marszu ludzie szli z trasy, żeby zobaczyć miejsce, gdzie było przemówienie. Od razu chcę przeprosić uczestników, niektórzy musieli czekać aż dwie godziny w bocznych uliczkach, żeby dotrzeć - mówi nam rzecznik PO. - Chodzi o ul. Kruczą czy Plac Teatralny. Stali w bocznych uliczkach, a na Plac na Rozdrożu dostali się dwie godziny po rozciągnięciu marszu. Nie jesteśmy w stanie tego do końca ogarnąć, miejski monitoring może pomóc ustalić, ile dokładnie było osób - uważa. Kiedy dopytujemy polityków, czy wielki marsz pomoże im wygrać wybory, wszyscy są o tym przekonani. Nie chcą jednak zdradzać kampanijnych planów na najbliższą przyszłość. Jak usłyszeliśmy, obawiają się, że PiS przejmie ich pomysły albo spróbuje skutecznie uniemożliwić realizację zaplanowanych przedsięwzięć. W połowie maja pisaliśmy w Interii, że kierownictwo PO ma swoje plany na dalszą część kampanii wyborczej. Poza Donaldem Tuskiem ma je znać ledwie garstka osób jak sekretarz generalny partii Marcin Kierwiński czy Jan Grabiec. - Staramy się nie pracować w formie zamkniętej grupy. Nie mamy sztywnego podziału obowiązków, dzielimy się zadaniami na bieżąco, w zależności od tego, co planujemy na najbliższy weekend, dni. Stawiamy sobie cele do samego października. To swego rodzaju kamienie milowe, z drugiej strony działamy doraźnie - tłumaczył Interii Arkadiusz Myrcha, który w czasie kampanii odpowiada za kontakt z mediami. W oczekiwaniu na konkrety, fani PO muszą jednak na razie obejść się smakiem. Konkretne pomysły, które w zamyśle polityków będą kampanijnymi hitami, mają zostać przedstawione dopiero we wrześniu. Jakub Szczepański