Sprawdziłem pierwszą klasę w PKP Intercity. Szczęście mieli oszczędni
Droższy bilet, niekoniecznie lepsze warunki. Bez gniazdek z prądem i zadbanych toalet jechałem pierwszą klasą pociągami PKP Intercity. Zdarzało się, że współpasażerowie, którzy zaoszczędzili i pojechali wagonem oznaczonym dwójką, swobodnie korzystali z kontaktów albo stolików, co w wyższej klasie nie było oczywiste. Mimo oficjalnie wyższych standardów nie uniknąłem też tłumu na korytarzu.
Wiele napisano w sieci o przejazdach pierwszą klasą w Pendolino, a tymczasem 90 procent pasażerów PKP Intercity - jak wylicza sama spółka - nie korzysta z ekspresów, lecz pociągów kategorii ekonomicznych: TLK oraz IC.
W nich wagony zazwyczaj również opatruje się cyframi 1 i 2, z czego te pierwsze mają być o wyższym standardzie. Jednocześnie są droższe, poza rzadkimi, krótkimi chwilami wynikającymi z logiki ustalania cen u państwowego przewoźnika.
W "Dniu świra" Adaś Miauczyński dopłacił, by podróż spędzić w pierwszej, teoretycznie bardziej komfortowej klasie. W niedzielę sprawdziłem, czy 21 lat po premierze filmu faktycznie opłaca się wybrać wagon z jedynką. Z usług PKP Intercity skorzystałem na odcinkach Warszawa - Kraków oraz Rzeszów - Warszawa. Podkreślmy, że był to ostatni dzień długiego czerwcowego weekendu.
Bez gniazdek w TLK Małopolska. Trzeba zabrać powerbanka
Ze stolicy wyruszyłem pociągiem TLK Małopolska po ósmej rano. System wylosował mi miejsce w wagonie, którego połowę zakwalifikowano do pierwszej klasy, a pozostałą część - do drugiej. Jechałem w towarzystwie pięciu innych osób, przedział był więc pełen.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był brak gniazdek z prądem. Kontakty odnalazłem wyłącznie w toaletach, co mnie zdziwiło, bo ostatnio rzadko miałem problem z naładowaniem telefonu albo laptopa podczas podróży koleją. Nie spodziewałem się tego zwłaszcza w "lepszej" klasie. Na ratunek, nie tylko w moim przypadku, przyszły powerbanki.
Miejsca było więcej niż gdybym jechał w przedziale oznaczonym cyfrą 2. Nóg nie mogłem rozprostować w pełni, ale też z pasażerką siedzącą naprzeciw nie przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie. Przy fotelu miałem mały stoliczek, dzięki któremu wygodniej dokończyłem poranny posiłek.
Półeczki zainstalowano też przy miejscach obok okna. Nie mieli ich jednak pasażerowie na środkowych siedzeniach, chociaż też zapłacili więcej za bilet. Podróżni, którzy wybrali drugą klasę i wylądowali w tym samym wagonie, gnieździli się w ośmioosobowych przedziałach. Słońce przygrzewało, więc ratowali się otwieraniem okien.
Toaleta w TLK jak z poprzedniej epoki. Lepszą znalazłem w drugiej klasie
Pod kątem tłoku w drugiej klasie więcej szczęścia mieli jadący w sąsiednim wagonie bezprzedziałowym. Każdy z nich miał do dyspozycji stolik, co przecież w klasie pierwszej nie jest standardem. Ich jednak również nie uszczęśliwiono gniazdkami, dodatkowo nie wszystkie szyby dało się uchylić.
Toaleta w klasie pierwszej pozostawała wiele do życzenia. Miałem wrażenie, że sedes wyglądał, jakby ktoś 20 lat temu zatrzasnął drzwi do WC i dopiero mi udało się je sforsować. Jego głównym elementem była stopka, którą trzeba było nacisnąć, aby cała zawartość klozetu uroczyście wylądowała na torach.
Wzór z obdrapanego wnętrza muszli wzięły nie piękniejsze umywalka i kran, z którego woda leciała tylko skromnym ciurkiem. Ręcznika papierowego nie zastałem - być może zdążył się wyczerpać, bo pociąg ruszył z Gdyni po czwartej rano. Także papier toaletowy się kończył, więc wysuszyłem ręce przy otwartym oknie na korytarzu.
Później z ciekawości zajrzałem do WC w wagonie z bezprzedziałową klasą drugą i co się okazało? Jest nowocześniejsze, ze zautomatyzowanym sedesem, wodą lecącą jak należy, a do kompletu z działającą suszarką.
Pierwsza klasa w IC Malinowski. Wiele się nie różniła od standardów w TLK
Dojechałem do Krakowa i tam przesiadłem się do pociągu IC Porta Moravica, w składzie którego od niedzieli jest atrakcja do tej pory niespotykana w Polsce. O debiucie przeszklonego wagonu panoramicznego rodem ze Szwajcarii przeczytasz tutaj, natomiast przenosimy się teraz w czasie oraz przestrzeni i docieramy do Rzeszowa.
Z podkarpackiej metropolii wyjechałem o 18:35 składem IC Malinowski. Już w dniu, gdy płaciłem za przejazd, system PKP Intercity ostrzegał, że w pociągu do Warszawy będzie tłok. Wskazywały na to pomarańczowe ludziki generowane przez system sprzedażowy. Kilka minut przed odjazdem z Rzeszowa miejsc w Malinowskim nie było już wcale.
Warunki w przedziale pierwszej klasy były niemal takie same, jak w TLK Małopolska. Bardzo podobne, jeśli nie identyczne fotele, nie zmieniło się też nic, jeśli chodzi o przestrzeń dla podróżnych oraz dostęp do prądu, a właściwie jego brak. Na korytarzu podróż spędzali pasażerowie, dla których miejsc siedzących już zabrakło.
Po torze przeszkód, polegającym na wymijaniu się ze stojącymi i idącymi podróżnymi oraz ich bagażami, dotarłem przed drzwi toalety. Stanu wyposażenia nie mogłem jednak ocenić, ponieważ WC w pierwszej klasie było uszkodzone. Trzeba więc było korzystać z gościnności w niższej klasie, albo brnąć przez wąskie przejście wypełnione ludźmi na drugi koniec wagonu.
Gdybym zapłacił mniej, miałbym lepszy dostęp do gniazdka z prądem
Z pociągu IC Malinowski wysiadłem na Warszawie Gdańskiej, o problemach której również pisaliśmy w Interii. Ponieważ kolejka ludzi na peronie tradycyjnie zablokowała się przed schodami ruchomymi prowadzącymi do metra, miałem chwilę, aby zerknąć do wnętrza bezprzedziałowego wagonu drugiej klasy.
Wtedy zobaczyłem, że pasażerowie, którzy nim jechali, mieli jak podłączyć sprzęt elektroniczny do kontaktu, nie ruszając się z fotela. Ci płacący więcej za klasę pierwszą już nie.
Bilety na oba pociągi kupowałem 2 czerwca. Za przejazd pierwszą klasą TLK Małopolska zapłaciłem 95 zł, a gdybym wybrał standard o oczko niższy, wydałbym 72 zł. Natomiast podróż Malinowskim kosztowała mnie 102 zł. Jeśli bym się zdecydował na miejsce w wagonie o oficjalnie niższym standardzie, w portfelu zostałyby mi 24 zł.
Pierwsza klasa! Odżałuję już te pieniądze. Żadnych psów, dzieci, nikt nie gada. Teraz jadę jak w niebie
~ Adaś Miauczyński w kultowym "Dniu świra" tuż przed tym, jak jego przedział sterroryzują karciarze
Pierwsza i druga klasa jest też w nowoczesnych pociągach IC
Pierwsza klasa w składach kategorii IC istnieje też w elektrycznych zespołach trakcyjnych (EZT), którymi w niedzielę nie miałem okazji się przejechać. Są to pociągi ze wspólną przestrzenią pasażerską pozbawioną przedziałów, z których nie da się odpiąć jakiegoś wagonu lub dodać kolejnego.
EZT to składy nowoczesne, w których przykładowo gniazdka są standardem. Problematyczne bywają jednak szybko przepełniające się toalety. Dwa lata temu opisywaliśmy skrajną sytuację, gdy w pociągu IC Witkacy z Zakopanego do Gdyni zepsuły się wszystkie WC.
Wiktor Kazanecki
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl