Rezydencja Donalda Trumpa w Mar-a-Lago w stanie Floryda. Elegancko nakryty biały stół, na środku rząd ciasno ustawionych wazonów, a w nich czerwone róże. Przy stole siedzi trzech mężczyzn. Choć w tle widać tłum obecnych na bankiecie i wielki ekran z sondażowymi wynikami exit poll, mężczyźni wydają się być całkowicie pochłonięci rozmową. Mówi Donald Trump, nachylając się porozumiewawczo w stronę jednego ze swoich rozmówców - Elona Muska. Ten słucha, wpatrując się uważnie w, jak się okaże tej nocy, prezydenta elekta USA. Kiedy Donald Trump zabierze po raz pierwszy głos po ujawnieniu sondażowych wyników wyborów prezydenckich, powie: Mamy nową gwiazdę - Elona Muska. Wyniki wyborów w USA. Jak na niebie Donalda Trumpa zabłysła gwiazda Elona Muska Właściciel Tesli, SpaceX, firmy xAI, zajmującej się sztuczną inteligencją oraz serwisu X (dawny Twitter) stał się zagorzałym zwolennikiem Donalda Trumpa i oficjalnie wsparł jego kampanię w lipcu, tuż po zamachu na republikanina. Trump mógł liczyć na hojne wpłaty ze strony miliardera, którego majątek Bloomberg wycenia na ponad 260 miliardów dolarów oraz niemal nieograniczoną przestrzeń w serwisie kreującym opinie i odziaływującym na ludzi na całym świecie. Według oficjalnych deklaracji Musk wpłacił na rzecz ówczesnego kandydata republikanów 118 milinów dolarów. Jednak jak podawał "New York Times", sam Trump miał chwalić się swoim zwolennikom, że wsparcie ze strony Muska sięgnęło 500 mln dol. Miliarder występował też na wiecach poparcia i wyznaczał wysokie honoraria dla osób angażujących się w mobilizowanie republikańskich wyborców. Na miesiąc przed wyborami przeniósł się do Pensylwanii - stanu uznawanego za kluczowy dla wyników wyborów prezydenckich, gdzie intensywnie działał na rzecz Trumpa. To właśnie na ten stan sztaby wyborcze Harris i Trumpa przeznaczyły najwięcej czasu i środków. To także w Pensylwanii Musk na 17 dni przed wyborami ogłosił loterię, zapowiadając, że codziennie aż do 5 listopada będzie przekazywał milion dolarów jednej z osób, która podpisze jego internetową petycję. Loteria obowiązywała w siedmiu kluczowych dla wyniku wyborów stanach. Treść petycji wyrażała poparcie dla pierwszej i drugiej poprawki do Konstytucji USA, które gwarantują wolność słowa i prawo do noszenia broni - kwestię typową dla republikanów. Komentatorzy zwracali uwagę, że celem loterii było zwiększenie liczby potencjalnych wyborców, bowiem przed złożeniem podpisu konieczna była rejestracja w systemie głosowania. Politolodzy oceniali, że był to sprytny ruch, który pozwolił sztabowi Trumpa pozyskać dane tysięcy sprzyjających republikanom wyborców i namawiać ich, by aktywnie uczestniczyli w wyborach. Mimo wątpliwości prawnych i oskarżeń pod adresem Muska, że w ten sposób kupuje głosy, ostatecznie sąd w Filadelfii (stan Pensylwania) orzekł, że konkurs nie naruszał prawa i zezwolił na jego kontynuację. Wzbudzająca liczne kontrowersje loteria była formalnie prowadzona przez America PAC. To komitet działający na rzecz Trumpa i kandydujących do kongresu republikanów. Musk założył go przy wsparciu topowych biznesmenów technologicznych. Kierownicze stanowiska w organizacji przypadły doświadczonym amerykańskim strategom politycznym (Phil Cox, Generra Peck i Dave Rexrode). America PAC inwestował m.in. w reklamy na platformach społecznościowych skierowane do wyborców w kluczowych stanach. Wśród promowanych treści pojawiały się prowokacyjne spoty, atakujące i obrażające kandydatkę demokratów. Wybory w USA. Lider opinii Elon Musk i algorytmy w służbie Trumpa Donald Trump mógł także liczyć na szeroko zakrojoną promocję w serwisie X. Amerykański portal Politico w jednym z artykułów zarzucał Muskowi, że zamienił X w platformę agitacji wyborczej na rzecz Trumpa. Na ostatniej prostej kampanii "The Wall Street Journal" donosił, że algorytm X faworyzuje treści polityczne, a w szczególności treści "protrumpowe". Zresztą sam Musk niespecjalnie krył się z faktem premiowania Trumpa, przedstawiając to jako przeciwwagę dla innych platform mediów społecznościowych, takich jak Facebook i Instagram, które jego zdaniem faworyzują demokratów. "Kiedy inne firmy mediów społecznościowych starają się sprawiać wrażenie nieupolitycznionych, Musk idzie w zdecydowanie przeciwnym kierunku" - pisał na łamach Politico Derek Robertson. W trakcie kampanii pod adresem X posypały się niebezpodstawne oskarżenia o szerzenie fałszywych informacji. Organizacje non-profit udowadniały, że platforma nie walczy z fejkami. Co więcej, sam Musk, którego obserwuje ponad 203 mln osób, publikował nieprawdziwe treści. Sugerował m.in., że nielegalni imigranci, którzy nie mogą brać udziału w głosowaniu i tak wpłyną na jego ostateczny wynik. Pisał, że demokraci przemieszczają imigrantów do wahających się stanów i przyspieszają procedurę przyznawania im obywatelstwa, by mogli oddać swój głos, co nigdy nie zostało w żaden sposób udowodnione. Pod koniec września "The New York Times" przeanalizował posty Muska. Jak stwierdzono: "prawie jedna trzecia ze 171 postów opublikowanych przez właściciela X była fałszywa, wprowadzająca w błąd lub pozbawiona istotnego kontekstu". Do podobnych wniosków doszedł CBS News Confirmed, informując w październiku, że 40 kont, którym Musk odpowiadał lub powielał ich posty, zostały przez ekspertów od dezinformacji zidentyfikowane jako konta promujące treści o oszustwach wyborczych. To wszystko działo się na platformie, poprzez którą, już po ogłoszeniu wygranej Trumpa, światowi przywódcy i polityczni liderzy składali gratulacje prezydentowi elektowi. Zwycięstwo Trumpa. Elon Musk ze zlewem w Gabinecie Owalnym Wygrana republikanina wprawiła Elona Muska w euforię, której liczne wyrazy cały świat mógł śledzić dzięki platformie X. "Przyszłość będzie wspaniała" - napisał rankiem 6 listopada. Następnie zamieścił fotomontaż, na którym widać, jak do Gabinetu Owalnego w Białym Domu wnosi zlew. Tak nawiązał do sytuacji z 2022 roku, kiedy kupił Twittera i wniósł do jego siedziby zlew. W ten ekscentryczny sposób ponownie ogłosił osobiste zwycięstwo. Komentatorzy nie mają wątpliwości, że po wygranej Trumpa pozycja miliardera wrośnie jeszcze bardziej. Pierwsza zareagowała giełda. Spółki postrzegane jako beneficjenci prezydentury Trumpa zwyżkowały. Tesla, której Musk jest prezesem, zyskała prawie 15 proc. Musk do zadań specjalnych. "Konflikt interesów na każdym kroku" "Financial Times" zwraca uwagę, że Musk dzięki Trumpowi zdobędzie istotny wpływ na administrację USA. Prezydent elekt za wierność nagrodzi miliardera, powierzając mu - jak zapowiedział - resort, który przyjrzy się "wydajności rządu". Musk miałby przewodniczyć nowej komisji, odpowiadającej za produktywność instytucji federalnych. Trump oznajmił, że instytucja ta "dokona ogólnego audytu rządu federalnego i wypracuje rekomendacje dla administracji do przeprowadzenia radykalnych zmian". I tak właściciel firm, które czerpią korzyści z kontraktów z rządem, będzie ten rząd nie tylko tworzył, ale i kontrolował jego wydajność. Czy Amerykanie nie widzą w tym konfliktu interesów? - Wyborcy przyzwyczaili się do miliarderów, prezesów, wilków z Wall Street i bankierów w amerykańskiej administracji. Wystarczy przypomnieć Wilbura Rossa, Stevena Mnuchina czy wcześniej Hanry’ego Paulsona i wielu, wielu innych. To tak zwani "ludzie sukcesu", którzy zdołali dojść do majątku "ciężką pracą". Rzeczywistość często wygląda inaczej, jednak narracja ta współgra z mitem "amerykańskiego snu" i wpisuje się w aspiracje Amerykanów. Problemem jest natomiast fakt, że wielki kapitał wszedł w stały związek z władzą - konfliktu interesów można się dopatrzyć na każdym kroku z naszego, europejskiego punktu widzenia - komentuje Michał Michalak, lider Wydarzeń Interii, były korespondent w USA i autor programu "Filibuster" o kampanii wyborczej w USA. I dodaje: Otwartym pozostaje więc pytanie, na ile Donald Trump i Elon Musk będą działać na rzecz zwykłych ludzi, a na ile w interesie swojego majątku, swoich przedsiębiorstw i quasi-oligarchicznego systemu w USA. Jolanta Kamińska ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!