Nietypowa kampania do Sejmu. Jego banery są hitem w sieci
Nazywają go najpopularniejszym radnym w Polsce. Rozpoznawalność przyniosły mu liczne akcje społeczne, które nagłaśniał. Teraz Łukasz Litewka zaskoczył niecodzienną kampanią do Sejmu. Krytykom zarzucającym mu "lansowanie się na pomocy" odpowiada w rozmowie z Interią: Może ci ludzie nie mogli pogodzić się z tym, że chce mi się działać.
Dawid Zdrojewski, Interia: To pana drugi start w wyborach do Sejmu. Przed czterema laty niewiele zabrakło, a zostałby pan posłem.
Łukasz Litewka, kandydat Lewicy na posła: Cztery lata temu spróbowałem swoich sił z piątego miejsca na liście. Nie udało się uzyskać mandatu, zabrakło 400 głosów. Mimo to, uważam, że ten wynik był bardzo przyzwoity. Startując kolejny raz - tym razem z ostatniego miejsca na liście Lewicy - nie skupiam się na wyniku, ale chcę pokazać kampanię, która ma sens.
Pana kampania wyróżnia się na tle pozostałych kandydatów do Sejmu. Na plakatach wyborczych znajduje się nie tylko pana wizerunek i nazwisko, ale są także zdjęcia psów do adopcji.
- Ja na swoim jestem tylko i wyłącznie dodatkiem. Zauważyłem, jak dużo na tych banerach jest miejsca, niewykorzystanej przestrzeni. Pomyślałem: kurde, fajnie byłoby tam zamieścić psiaki ze schroniska, które już długo w nim siedzą. Wybraliśmy psy, które szukają domu od kilku lat. Daliśmy numer do opiekuna, który udzieli więcej szczegółów. To będzie dla mnie ogromny sukces, jeśli przed wyborami lub po, te psiaki znajdą dom.
- Podjąłem decyzję, że chcę zrobić kampanię, która będzie inna niż wszystkie i zarazem coś po tej kampanii zostawić. W pierwszej kolejności ogłosiłem całkowity brak ulotek. Dla mnie, w XXI wieku, przy tak rozwiniętych mediach społecznościowych, papierowa ulotka nie jest czymś priorytetowym, można ją zastąpić na wiele sposobów, nie zaśmiecając tym samym środowiska. Za równowartość kwoty druku kilkudziesięciu tysięcy ulotek, pojechałem na targ w Dąbrowie Górniczej, kupiłem warzywa i owoce dla domu dziecka w regionie.
Jak reagują wyborcy?
- Odbiór jest kapitalny. Ludzie udostępniają swoje płoty, bramy i barierki w całym regionie.
- Uznałem, że przy okazji kolejnych wyborów wszystkie dotychczasowe billboardy i banery były na jedno kopyto. Hasło wyborcze, twarz i partia. Poważnie się zastanawiam, czy po wyborach, niezależnie od mojego wyniku, pojechać do tych wszystkich miejscowości i nożyczkami odciąć Litewkę z lewej strony i zostawić prawą stronę baneru - psiaka.
Papierowe ulotki, billboardy na jedno kopyto. Tak wygląda kampania także w wykonaniu pozostałych polityków Lewicy.
- Jest szansa na to, że cała Nowa Lewica zainspiruje się tym pomysłem. Nie mam nic przeciwko, by było więcej banerów z pieskami. W Polsce schroniska są pełne, nie tylko w Sosnowcu. Jestem jak najbardziej za.
Pana zasięgi w mediach społecznościowych to coś, czego mogą zazdrościć inni kandydaci.
- Postawmy sprawę jasno, nie jestem faworytem. Na "jedynce" mamy lidera naszej formacji, wicemarszałka Sejmu Włodzimierza Czarzastego. Na "dwójce" jest poseł z Będzina, Rafał Adamczyk. Cztery lata temu inni mówili mi "na pewno wejdziesz". Tym razem jestem realistą.
Cztery lata temu obserwowało pana kilkanaście tysięcy osób. W tej chwili to blisko 250 tys.
- Nie samym Facebookiem człowiek żyje. Łatwo dać lajka, trudniej pójść na wybory. Nie chcę się nastawiać na sprawienie niespodzianki. Przed czterema laty przeżyłem i przepłakałem to, że zabrakło tych 400 głosów. Wiedziałem, że zrobiłem kapitalną robotę, ale mimo to, do mandatu zabrakło.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wybory 2023. Tak wypełnisz kartę wyborczą, by głos był ważny
Dlaczego chce pan zostać posłem?
- Przez dziewięć lat starałem się spełnić marzenia setek ludzi. Dzisiaj chciałbym spełnić swoje marzenie i wejść do Sejmu. Chciałbym być posłem, który ma za sobą dziesiątki tysięcy ludzi, których głos będzie słyszalny. Nie chcę być gościem, który będzie siedział w piątym rzędzie i głosował tak, jak mu każą. To nie będę ja i jeśli się uda, to proszę trzymać mnie za słowo.
- Za każdym razem, co każde wybory, staram się proponować coś nowego. W 2014 roku nikt na mnie nie stawiał, byłem tzw. zapchajdziurą na środku listy w wyborach samorządowych. Obiecałem sobie, że przejdę całą swoją dzielnicę, drzwi do drzwi, blok do bloku, porozmawiam z każdym, przywitam się i zostawię list motywacyjny z numerem telefonu. Okazało się, że 99 proc. ludzi nie miało kontaktu ze swoim dotychczasowym radnym. Nie wiedzieli nawet kim on jest. Cztery lata później zrezygnowałem z plakatów. Czułem się na tyle mocny, że nie było mi potrzebne zaśmiecanie okolicy. Przeszło to na rekordowy wynik, ponad 3 tys. głosów.
Załóżmy, że został pan tym posłem. Na jakich sprawach chciałby pan oprzeć swoją działalność publiczną?
- Przede wszystkim są to prawa zwierząt. Dla mnie najważniejszym punktem, którym nie wiem czemu, ale nikt się nie zajął, są w szczególności konie - Morskie Oko, Kraków i wiele innych miejsc w Polsce. Jest fatalnie. Nie wiem, czemu w XXI wieku, kiedy technika tak poszła do przodu, my dalej męczymy te biedne zwierzęta. Wiem, że to trudny problem, że mnóstwo osób będzie przeciwko, część straci pracę i nie jest to łatwe, ale obiecałem sobie, że trzeba to w końcu zmienić. Będę forsował i naciskał, żeby było jak najlepiej.
Czyli poparłby pan tzw. piątkę dla zwierząt?
- Realia pokazały coś zupełnie innego. Zapowiadało się dobrze, a wyszło zupełnie inaczej. To, co było mówione, a jaka była rzeczywistość, to dwa inne światy. Koniec "piątki" pokazał, czy PiS naprawdę zamierzał wprowadzić te przepisy.
Mówi pan, że spotyka się z ludźmi, którzy nie chcą rozmawiać o polityce. Jak więc pozyskać wyborców?
- Słyszałem, że głosują na mnie i tacy, którzy mają konserwatywne poglądy. Najmilsze komentarze to te, kiedy mieszkańcy sąsiednich miast poważnie zastanawiają się nad tym, czy nie zabrać zaświadczenia o głosowaniu w miejscu innym niż to zamieszkania. Nigdy człowiek o zdrowych zmysłach nie powiedziałby swojemu wyborcy "bierz zaświadczenie, przyjeżdżaj i głosuj na mnie". A tutaj ludzie sami chcą to robić, ja nie muszę o nic prosić.
Jest pan bardzo aktywny w swoim regionie, a obowiązki posła wiążą się z częstą obecnością w Warszawie. Nie obawia się pan tego, że mieszkańcy Sosnowca, zamiast coś zyskać, paradoksalnie stracą?
- Pojawiają się takie głosy, ale jeśli prześledzić dokładnie mój profil na Facebooku, to jest on na takim poziomie - i to jest olbrzymi sukces, że spontanicznie potrafimy tworzyć piękne, duże inicjatywy. Dzisiaj ja jestem wyłącznie pośrednikiem pośród dobrych ludzi, którzy okazują swoją pomoc i chęć działania. Proszę mi zaufać, że czasami jest tak, że ja tylko coś publikuję, a kapitalną robotę wykonuje cały team, który się tam zwerbował. Z perspektywy pociągu w drodze do Warszawy czy nawet będąc już w samej Warszawie będę w stanie nadal to koordynować.
Mówi pan, że pomoc innym pana uszczęśliwia. Wydarzyło się coś, co na tyle zmieniło pana optykę?
- To była wizyta u pani, która straciła wzrok. Ona była molem książkowym i wiedziała, że już nigdy nie przeczyta żadnej książki. Kupiliśmy jej urządzenie za śmieszne pieniądze. To była starsza kobieta, nie mająca świadomości, czym jest audiobook. Nagle zapytałem ją o jakiś tytuł, który uwielbiała czytać. Znaleźliśmy ten tytuł w urządzeniu i gdy tylko lektor zaczął czytać, kobieta zaczęła płakać. Nagle uświadomiłem sobie, że wydatek rzędu 300-400 zł naprawdę potrafi zmienić czyjeś życie.
Na pana lokalnym podwórku pojawiają się głosy krytyki. "Radny Litewka lansuje się na pomocy" - to jeden z argumentów.
- Faktycznie, na początku, kilka lat temu, takie komentarze miały miejsce. Może ci ludzie nie mogli pogodzić się z tym, że chce mi się działać. Jestem po prostu zwykłym facetem, który pewnego dnia nagle zaczął próbować swoich sił w pomaganiu, tworzeniu dobra i budowaniu społeczności. Mówiono, że to wszystko dla lansu lub pod wybory. Szybko zareagowałem: hola, hola, wybory są za trzy-cztery lata. Nie da się przez kilka lat udawać. Gdybym miał taką strategię, to naprawdę zrobiłbym to na trzy miesiące przed wyborami.
Bywają posłowie, którym po zdobyciu upragnionego mandatu szybko gaśnie zapał. Widzą, że na wiele rzeczy nie mają wpływu i czują się bezradni, szczególności będąc w opozycji. Nie boi się pan tego?
- Jeszcze nie wiemy, czy to będzie opozycja czy większość. Nawet zakładając scenariusz opozycji, to samo dzieje się w Sosnowcu, Lewica tutaj nie rządzi, a mimo wszystko dialogiem i presją mieszkańców udało się przeforsować pomysły czy wdrożyć idee miejskie. Mam potencjał ku temu, by tworzyć inicjatywy i wywierać presję na rządzących.
***