Wspomniany wrak to angielski żaglowiec towarowy General Carleton. We wrześniu 1785 roku przewoził ładunek żelaza ze Sztokholmu do Londynu. Natomiast w pobliżu miejscowości Dębki na polskim wybrzeżu do Bałtyku uchodzi niewielka rzeka Piaśnica. Znajdowało się tam naturalne kotwicowisko, które pozwalało załogom statków na uzupełnianie zapasów słodkiej wody. Prawdopodobnie doszło do potężnego sztormu, który zatopił jednostkę. Oficjalnie statek zaginął i przez ponad 200 lat nikt się nim nie interesował. Jednak pod koniec lat 80. ubiegłego wieku nurek i ichtiolog dr Michał Woźniewski zainteresował się opowieścią rybaków z nadmorskich Dębek, którzy mówili o tajemniczym wraku blisko brzegu. Tajemniczy wrak w Bałtyku. Legenda rybaków Rybacką historię przytacza archeolog Waldemar Ossowski, obecny dyrektor Muzeum Gdańska. Sprawę badań na statkiem opisał w 2008 roku, w publikacji "Wrak statku General Carleton, 1785". Historię powtarzano z pokolenia na pokolenie, a spisany fragment to relacja nestora rybaków Jana Foelknera. W 1995 roku opowiedział on o incydencie, do którego doszło 30 lat wcześniej: "Zerwały nam się sieci, jak żeśmy je stawiali. Woda klarowna była i zobaczyliśmy jakieś wraki na dnie". Następnie Foelkner rozmawiał o znalezisku ze swoim sąsiadem Augustem Gretem. Ten z kolei znał relację, według której "angielski drewniany statek" płynął z Petersburga, ale sztorm uszkodził mu ster i jednostka podryfowała ku brzegowi Dębek. Załoga miała zakotwiczyć statek i zejść na ląd. "Za Piaśnicą (...) mieszkał niejaki Ketelhut. On to ugościł załogę, dał posiłek i wina przyniósł, wódki, albo whisky, jak to się po angielsku mówi. I tam sobie ubaw zrobili. Podczas tej zabawy dziadek gospodarza podsłuchał, jak po tej wódce powiedzieli, że na tym statku jakieś bogactwo jest". Ketelhut miał popłynąć do statku swoją łajbą. Wszedł na pokład i zabierał wszystko, "co mu w oczach błyszczało". Zrobił dwa takie kursy, zanim angielscy marynarze wytrzeźwieli. Według opowieści Foelknera kosztowności ukrył gdzieś w rejonie pobliskiego Kanału Białogórskiego, który łączy się z Piaśnicą. "Na drugi dzień zerwał się sztorm i rozbił łajbę, która z całą załogą poszła na dno. Ketelhut sprzedał gospodarstwo i z tym bogactwem, które sobie złowił, wyjechał, ale po paru latach wrócił, żeby to ostatnie złoto, które zakopał, odnaleźć. Ale tam były ruchome wydmy. Piaskiem przesypywało z miejsca na miejsce i przez te dwadzieścia lat teren zmienił wygląd. Nic nie znalazł" - opowiadał Jan Foelkner. Odkrycie wraku Sugerując się wskazówkami z tej historii, Woźniewski rzeczywiście odnalazł wrak pasujący do opisu. Statek odkrył 460 metrów od brzegu, na północ od ujścia Piaśnicy. Przykryte piachem pozostałości znajdują się na głębokości od czterech do siedmiu metrów. Przez kilka kolejnych lat wrak był badany przez Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku. Statek udało się zidentyfikować ponad wszelką wątpliwość, ponieważ grupa nurków odkryła dzwon okrętowy z napisem "General Carleton of Whitby 1777". Oprócz dzwonu z wraku wydobyto kilkaset mniejszych przedmiotów jak przyrządy nawigacyjne, elementy odzieży, monety, broń. Czy historia o skarbie Ketelhuta jest prawdziwa - nie wiadomo. Relacja Foelknera nie daje wielu wskazówek. Okolice Kanału Białogórskiego porastają dziś wysokie drzewa, więc niełatwo ustalić, gdzie miałyby się znajdować "ruchome wydmy" z rybackiej opowieści. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!