Jeszcze pod koniec listopada ubiegłego roku resort rolnictwa nie zamierzał zajmować się kwestią odbioru zwierząt hodowlanych i domowych przez organizacje społeczne. Informował o tym z upoważnienia ministra rolnictwa i rozwoju wsi sekretarz stanu Lech Kołakowski. "Pomimo zdarzających się incydentów związanych z odbiorem zwierząt przez niektóre organizacje, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, nie jest planowane podejmowanie inicjatywy legislacyjnej polegającej na wykreśleniu organizacji społecznych z katalogu podmiotów posiadających prawo interwencyjnego odbierania zwierząt, jak również nie planuje się w najbliższym czasie zmiany przepisów regulujących czasowe odbieranie zwierząt, jako inicjatywy resortu rolnictwa" - napisał w piśmie do marszałek Sejmu. Wystarczyło 19 dni, by nastąpił zwrot o 180 stopni. Minister Henryk Kowalczyk (który właśnie podał się do dymisji) przemawiał wtedy w Przysusze podczas Zgromadzenia Polskiej Wsi z udziałem przedstawicieli PiS, rządu i resortu rolnictwa. - Wejście do gospodarstwa będą miały tylko państwowe inspekcje, w tym przypadku jest to Inspekcja Weterynaryjna - zapowiadał. Po kilku dniach Kołakowski przyznał, powołując się na słowa Kowalczyka, że wydana w listopadzie opinia "uległa dezaktualizacji". W styczniu minister rolnictwa zapowiedział, że ustawa dotycząca zakazu odbierania rolnikom zwierząt w ciągu dwóch miesięcy pojawi się w Sejmie. Oświadczenie wywołało sprzeciw nie tylko organizacji, ale także rzecznika praw obywatelskich. W jego ocenie to właśnie organizacje najczęściej i najsprawniej interweniują, chociaż mają na ten cel najmniejsze środki. Czytaj też: Ustawa o zakazie odbioru zwierząt przez organizacje gotowa. RPO protestuje Resort rolnictwa w marcu udostępnił projekt ustawy o "szczególnych rozwiązaniach mających na celu poprawę nadzoru nad zdrowiem i ochroną zwierząt". Za jego opracowanie odpowiedzialny był Lech Kołakowski. W projekcie zapowiedziano wprowadzenie zakazu noszenia umundurowania przez organizacje społeczne odbierające zwierzęta oraz stosowania nazw, które sugerują, że należą do służb państwowych. Co więcej, po interwencji organizacje będą miały dobę, by złożyć zawiadomienie do organu gminnego. W projekcie zamieszczono także obowiązek monitoringu miejsca wyładunku zwierząt oraz w miejscu ogłuszania i wykrwawiania. "Rolnik chce dla swojego zwierzęcia jak najlepiej" Planowane zmiany wywołały poruszenie wśród rolników. Temat ten od dawana wywołuje emocje i jest kością niezgody między środowiskiem rolniczym a organizacjami zwierzęcymi. Dawid Kraska, hodowca bydła mlecznego przyznaje, że pamięta sytuacje, gdy w jego okolicy dochodziło do interwencji. - Gdyby osoby z organizacji pochodziły z gospodarstwa, wiedziałyby, jak wygląda codzienna praca i ile trzeba czasu na nią poświęcić. Każdy rolnik, który ma w głowie poukładane, chce dla swojego zwierzęcia jak najlepiej. Oczywiście zdarzają się skrajne przypadki, nie można ich ukrywać, ale gospodarstwo rodzinne, które prowadzi produkcję zwierzęcą, stara się pracować, by przynosiło zyski, a nie straty - mówi. - Czasami organizacje niesłusznie odbierają zwierzęta - dodaje. Kraska zwrócił uwagę, że gospodarstwa są regularnie kontrolowane przez służby weterynaryjne. - W takim gospodarstwie jak moje kontrole odbywają się nawet dwa razy do roku, bo inaczej nie można byłoby odstawiać mleka. Weterynarze przyjeżdżają, więc w przypadku, gdyby było coś nie tak, to są w stanie to zauważyć - przyznał. - Ja bym nie dopuścił do tego, żeby zagłodzić czy utopić w gnojówce zwierzęta - dodał. Jego zdanie podziela również Michał Koszarek, hodowca trzody chlewnej, który w rozmowie z Interią zaznaczył, że chciałby, by odbioru zwierząt nie mogli dokonywać członkowie organizacji. - To strzał w plecy dla rolników, a przede wszystkim hodowców. Powinien być kompletny zakaz odbierania zwierząt przez organizacje. Jeżeli coś jest nie tak, to powinien reagować powiatowy lekarz weterynarii, a nie organizacje, które żerują na rolnikach - podkreśla. - Zdarzają się patologie u rolników. W przypadku interwencji z udziałem inspekcji weterynaryjnej właściciel powinien mieć przynajmniej dobę na poprawienie warunków stanu zwierząt, a jeżeli podpisze oświadczenie, że nie jest w stanie poprawić warunków, to wtedy inspekcja powinna podjąć działania, żeby zwierzęta zabrać i przekazać w odpowiednie miejsce. Tam mogłyby wrócić do odpowiedniej kondycji. A nie, żeby zabierały je jakieś fundacje prozwierzęce - mówi. Czytaj też: Ci seniorzy dostaną mniejszą 14. emeryturę. Należysz do tej grupy? Negatywna opinia organizacji Odmienne zdanie w tej kwestii mają organizacje. Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva! w oficjalnym piśmie do ministra rolnictwa negatywnie zaopiniowała projekt. Prezes Fundacji Cezary Wyszyński w rozmowie z Interią wyjaśnił, jak zaproponowane zmiany wpłynęłyby na sytuację. - Naszym zdaniem umundurowanie jest konieczne, żeby się w jakikolwiek sposób odróżniać od przypadkowych osób. Na miejscu, jak przyjeżdża policja, też powinna wiedzieć, kto jest z organizacji, kto jest właścicielem zwierzęcia, a kto sąsiadem. To nie musi być mundur, mogą to być elementy wspólne np. kamizelki - mówi, dodając, że wprowadzenie takiego rozwiązania będzie nie tylko działać na niekorzyść interwencji, ale i będzie trudne do wyegzekwowania. - Wchodząc na interwencję, nie mamy naszywek z napisem "policja" albo "straż miejska", to jest napis "inspektor ds. zwierząt". Nie mamy żadnych wątpliwości, że biorąc udział w interwencji, nie możemy się podszywać pod żadne służby, bo to w Polsce już jest karalne, ale powinniśmy pokazywać, że jesteśmy organizacją, która ma pewne uprawnienia, jasno zapisane w Ustawie o ochronie zwierząt - dodał. Kolejną problematyczną dla organizacji kwestią w nowych przepisach są 24 godziny na zgłoszenie sprawy. Nie wiadomo bowiem, od kiedy liczyć wskazaną dobę, gdy akcje są dłuższe niż jeden dzień. - Tak nieprecyzyjnego zapisu nie powinno być - uważa nasz rozmówca. "Nie możemy robić zmian według widzimisię hodowlanego lobby" Zdaniem Cezarego Wyszyńskiego zaproponowane zmiany nie wynikają z przygotowanych raportów czy danych, które potwierdziłyby, że dochodzi do "patologii, którą trzeba by było systemowo zmienić". - W ocenie naszej i innych dużych organizacji przepisy, które mamy obecnie, nie są doskonałe, bo chcielibyśmy mieć większe uprawnienia, ale one działają. Zwierzęta są ratowane, sprawy w sądach prowadzone, a jeśli przegramy sprawę, co się zdarza raz na kilka lat, oddajemy zwierzęta. Naszym zdaniem system działa. Nie możemy robić zmian według widzimisię hodowlanego lobby - mówił. - Nawet jeśli są dwa przypadki nieprawidłowych działań organizacji rocznie na kilka tysięcy interwencji, to incydentalne sytuacje nie powinny być podstawą do zmiany prawa, które co do zasady działa dobrze - przekazał. Odnosząc się do szybkiej zmiany decyzji ministerstwa, powiedział: - Przez te kilka tygodni nie zdarzyło się nic, co uzasadniałoby zmianę stanowiska ministra. Widać, że sprawa jest mocno polityczna i nie opiera się na rzetelnych i merytorycznych danych, a organizacje są kreowane na wroga publicznego numer jeden, co ma przykryć prawdziwe problemy polskiego rolnictwa. Wiceminister: Jesteśmy europejskimi liderami Sekretarz stanu MRiRW Rafał Romanowski podczas konferencji prasowej w marcu zwracał uwagę, że projekt ma położyć kres nadużyciom. - Nie wszystkie organizacje mają na celu dbanie o dobro zwierząt. Przede wszystkim chodzi im o to, aby zarabiać i tworzyć złą narrację o polskiej hodowli i o dobrostanie zwierząt, a przecież jesteśmy liderami w tej kwestii w skali europejskiej - mówił. Do zarzutów odniósł się Wyszyński. - Rozumiem, że polskiemu ministerstwu rolnictwa nie podoba się, że organizacje badają i nagłaśniają realia chowu, transportu i uboju zwierząt. Pokazujemy rzeczywistość, ale obarczanie nas winą za zły stan rzeczy jest "strzelaniem do posłańca", który przekazuje złe wieści. Cała sytuacja wygląda, jakby ministerstwo chciało nam utrudnić odbieranie zwierząt w odwecie za przeprowadzanie śledztw - stwierdził prezes Fundacji Viva!. Jak ocenił, narracja o "kradzieży zwierząt" stworzona została przez lobbystów hodowlanych. - Zaczęło od hodowców zwierząt futerkowych, którzy usiłowali niszczyć wizerunek organizacji zgodnie z zasadą o kłamstwie powtórzonym tysiąc razy - powiedział. - Faktem jest, że organizacje nagłaśniają wiele nieprawidłowości jak ubój chorych krów czy znęcanie się w transporcie i uboju. Gdyby nie było organizacji, sprawy mogłyby nie wyjść na jaw. Powinniśmy patologie pokazywać i z nimi walczyć - podkreśla.Aneta Wasilewska Czytaj też: Tragiczna śmierć dwóch polskich bielików. "Sprawcą jest człowiek"