- To jest niebywała, populistyczna brednia, która oznaczałaby z jednej strony ograniczenie produkcji, a z drugiej podbicie inflacji, czyli spotęgowanie stagflacji w sytuacji, w której Polsce i tak ona grozi. To byłoby dolewanie benzyny do ognia - grzmiał w niedawnym wywiadzie dla Interii prof. Leszek Balcerowicz. Byłego wicepremiera oburzyła propozycja Tuska i Platformy, żeby po zmianie władzy przeprowadzić w Polsce pilotaż czterodniowego tygodnia pracy. O tej dla wielu rewolucyjnej zmianie Tusk mówił 9 lipca w Szczecinie, podczas spotkania z młodymi działaczami PO. - Uważam, że w Polsce powinniśmy i to będzie moja propozycja, jeśli wygramy wybory - przepraszam: kiedy wygramy wybory - żeby rozpocząć jak najszybciej program (musi być najpierw pilotaż) skróconego tygodnia pracy - zapowiedział były premier. Zapewnił, że do czasu wyborów parlamentarnych jego formacja przygotuje projekt przeprowadzenia wspomnianego pilotażu. Jak się okazuje, pomysł przemodelowania polskiego rynku pracy nie wyszedł z biur kierownictwa Platformy, ale właśnie od młodych, z którymi politycy tej partii się spotykali i rozmawiali. Przyznał to Piotr Borys w rozmowie z Polską Agencją Prasową. - Część młodego pokolenia pracowała w pandemii zdalnie i okazało się, że bardzo wiele osób może pracować (zdalnie - przyp. red.) bardziej efektywnie niż siedząc w biurach i tracąc czas na rozmowy - wyjaśnił poseł PO. Kiedy Interia rozmawiała z politykami Platformy o ostrym prospołecznym gospodarczo i progresywnym obyczajowo zwrocie partii, jeden z naszych rozmówców stwierdził: - To jest efekt lektury sondaży. Jesteśmy najmocniejsi w grupie młodych wyborców, a miażdżąca większość naszego elektoratu popiera liberalizację aborcji, związki partnerskie czy rozdział państwa od Kościoła. Dobrze, że w końcu zaczynamy mówić do naszego elektoratu to, co on chciałby usłyszeć, a nie to, co nam wydaje się dla niego najlepsze. Kryzys wystraszył Polaków Co ciekawe, akurat w kwestii skrócenia tygodnia pracy wyniki najnowszych badań są w kontrze do propozycji Platformy. Albo inaczej: nie cieszy się ona aż takim poparciem społecznym, jak można byłoby się spodziewać. Z sondażu SW Research dla "Rzeczpospolitej" - wyniki opublikowano kilka dni po Meet Upie Platformy w Szczecinie - wynika, że rozwiązanie zaproponowane przez Tuska popiera 27,6 proc. społeczeństwa. 19 proc. wolałoby skrócenie dnia pracy z ośmiu do siedmiu godzin - to rozwiązanie zaproponowane wcześniej przez Partię Razem. Nieco ponad jedna czwarta badanych (26,2 proc.) opowiada się za pozostaniem przy obecnym wymiarze czasu pracy, zaś 27,2 proc. respondentów nie ma w tej kwestii wyrobionego zdania. Same wyniki są interesujące, bowiem pokazują, że Polacy aktualnie wcale nie palą się do rewolucji w systemie pracy. Jednak jeszcze bardziej interesująca jest zmiana postaw i to na przestrzeni zaledwie ostatniego półrocza z małym okładem. Pokazują to wyniki badania przeprowadzonego na zlecenie firmy Personnel Service, którego wyniki opublikowano na początku grudnia ubiegłego roku. Wówczas aż 68 proc. społeczeństwa chciało skrócenia tygodnia pracy do czterech dni, twierdząc, że korzystnie wpłynęłoby to na ich zdrowie. Warto w tym miejscu przywołać jeszcze jedno badanie Personnel Service - "Barometr Polskiego Rynku Pracy". Opublikowane na początku lipca wyniki pokazują, że dla polskich pracowników coraz większy priorytet ma zdrowie i dobre samopoczucie. A to jest dla nich równoznaczne krótszym czasem pracy. Czterodniowego tygodnia pracy chciałoby 29 proc. badanych, 28 proc. wolałoby dodatkowe dni wolne w roku, natomiast niespełna jedna piąta (23 proc.) pracowników życzyłaby sobie skrócenia dnia pracy o godzinę. Co z tego wszystkiego wynika? Przede wszystkim polscy pracownicy przestraszyli się kryzysu inflacyjnego, nieuchronnie podążającej za nim recesji i już zauważalnego zubożenia społeczeństwa. W trudnych czasach priorytetem dla ludzie jest bowiem utrzymanie pracy i "starej" płacy, a nie poprawianie swojego położenia na rynku pracy. Mówił o tym zresztą w niedawnym wywiadzie dla Interii Michał Syska, dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a. - To trzeba dobrze ludziom opowiedzieć - ocenił pomysł Tuska nasz rozmówca. I dodał: - Samo skrócenie czasu pracy może budzić obawy i lęk przed tym, że może i będziemy pracować mniej, ale będziemy też mniej zarabiać. Już zresztą pojawiły się głosy, m.in. Ryszarda Petru, kontestujące ten postulat. Dlatego kluczowe jest stworzenie planu, który pokaże ludziom, że skrócenie czasu pracy będzie służyć sprawiedliwemu podziałowi pracy, a także temu, by jak najwięcej ludzi miało pracę. Należy uspokoić ludzi, że nie będzie się to wiązać z pogorszeniem sytuacji finansowej społeczeństwa. Mieszkaniowa ziemia obiecana Dużo większy potencjał polityczny i wyborczy zdaje się mieć inna społeczno-ekonomiczna obietnica Tuska i Platformy. Chodzi o słynne hasło "Mieszkanie prawem, nie towarem", a więc ułatwienie Polakom wejścia w posiadanie "własnego M". W kwestii mieszkalnictwa badania społeczne z ostatniego miesiąca są dla rządu bezwzględne. Z sondażu Kantara dla "Faktów" TVN i TVN24 dowiadujemy się, że zdaniem niemal połowy Polaków (47 proc.) rząd robi zbyt mało, żeby poprawić dostępność mieszkań w niskich cenach. Kolejne 27 proc. badanych twierdzi, że obóz władzy w ogóle się tym problemem nie zajmuje. Tylko 16 proc. respondentów staje w obronie władzy - 12 proc. twierdzi, że rząd "robi wszystko, co jest możliwe" w kwestii poprawy dostępności tanich mieszkań, a kolejne 4 proc. jest przekonanych, że rządzący "robią bardzo dużo" w tym temacie. Humorów rządzącym nie poprawią też zapewne wyniki badania przeprowadzonego przez CBOS. 55 proc. Polaków jest bowiem zdania, że państwo powinno w pierwszej kolejności ułatwiać ludziom zakup własnych mieszkań i budowę własnych domów. 23 proc. uważa, że priorytetem władzy powinna być budowa mieszkań na wynajem w przystępnej cenie (z możliwością późniejszego wykupu nieruchomości). Nieco ponad jedna piąta respondentów (22 proc.) chciałaby, żeby państwo wspierało budownictwo komunalne dla najmniej zamożnych osób. Obecna władza próbowała ostatnio wspomóc Polaków programem "Mieszkanie bez wkładu własnego", w ramach którego państwo pomagałoby ludziom mogącym sobie pozwolić na spłatę kredytu hipotecznego, ale nieposiadającym wystarczającego wkładu własnego do zaciągnięcia takiego kredytu. Jednak już w miesiąc po zapowiedzi programu zmieniono jego zasady. Jaka okaże się zatem jego realna wartość dla Polaków, tego na razie ocenić nie sposób. Niemniej fakt, że już w maju odnotowano spadek liczby zaciągniętych kredytów o ponad 50 proc. rok do roku może świadczyć o tym, że w sytuacji coraz większej drożyzny i rosnących stóp procentowych Polakom nie w głowie branie sobie na barki zobowiązania w postaci kredytu hipotecznego. I to niezależnie od pomocy państwa w tej materii. W dwóch pozostałych kwestiach - budowa mieszkań na wynajem w przystępnej cenie oraz wspieranie budownictwa komunalnego dla najuboższych - obecna władza działać próbowała, ale poniosła spektakularną klęskę, jaką okazał się program "Mieszkanie plus". Na początku lipca przyznał to zresztą wprost sam Jarosław Kaczyński podczas spotkania z mieszkańcami Bielska Podlaskiego, mówiąc, że "program się nie udał". Prezes Prawa i Sprawiedliwości obiecał też, że "złamiemy dyktaturę deweloperów, która stoi nam na przeszkodzie". Z perspektywy opozycji pokazuje to dwie kluczowe kwestie. Po pierwsze, problem dostępu do mieszkań jest dzisiaj dla Polaków jedną z absolutnie fundamentalnych rzeczy. Po drugie, to słaby punkt PiS-u, na którym obecna ekipa rządząca połamała już sobie zęby, nie będąc w stanie przeprowadzić trudnych, ale potrzebnych działań systemowych, które unormowałyby polski rynek nieruchomości. Zdaniem Michała Syski właśnie kwestia zapewnienia, albo przynajmniej ułatwienia, Polakom dostępu do mieszkań może być w nadchodzącej kampanii parlamentarnej czymś, czym w 2015 roku było "500 plus" czy obietnica obniżenia wieku emerytalnego. Jego zdaniem obietnica Tuska w tej sprawie "jest dużo bardziej jednoznaczna niż krótszy tydzień pracy, bo nie wywołuje obaw i lęków, za to daje nadzieję". - Poza tym to kluczowy problem państwa na nadchodzące lata. Formacja polityczna, która wyjdzie tutaj z dobrym projektem, pokaże, że można wprowadzić rozwiązania, które będą pewną alternatywą dla totalnie wolnego rynku w mieszkalnictwie, będzie mieć szanse, żeby wokół tej kwestii zbudować swoje poparcie - przekonywał w rozmowie z Interią dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a. Za elektoratem: marsz Przypadku nie ma też w zwrocie Tuska ku progresywnym postulatom obyczajowym. W ostatnich tygodniach przewodniczący Platformy opowiedział się za legalizacją związków partnerskich, legalną aborcją do 12. tygodnia ciąży i rozdziałem państwa od Kościoła. Wyniki badań z ostatniego roku są dowodem, że tego właśnie oczekują Polacy, a w szczególności elektorat formacji Tuska. Sondaż IPSOS-u dla OKO.press pokazuje, że dwie trzecie Polaków (66 proc.) popiera postulat legalnej aborcji do 12. tygodnia ciąży, a zaledwie jedna czwarta jest mu przeciwna. Najwięcej zwolenników taka zmiana ma wśród najmłodszych grup wiekowych - 80 proc. w grupie 18-29 lat i 74 proc. w grupie 30-39. Co ważne, w elektoracie Platformy za liberalizacją prawa aborcyjnego jest aż 88 proc. badanych, podczas gdy tylko 8 proc. ma odmienne zdanie. Tylko wyborcy Nowej Lewicy mają bardziej postępowe poglądy w tej kwestii - tam stosunek poparcia wynosi 97:1. Kwestia liberalizacji prawa aborcyjnego największym poparciem cieszy się w metropoliach i dużych miastach oraz wśród wyborców o wykształceniu wyższym. Z perspektywy politycznej dla Platformy ważna jest jednak inna zmienna - nowych przepisów dotyczących przerywania ciąży chce aż 83 proc. kobiet w wieku 18-39 lat. To potężny rezerwuar głosów w kontekście nadchodzących wyborów. Podobne wyniki jak powyższy sondaż IPSOS-u przyniosło badanie IBRiS-u dla Radia Zet. Liberalizacji prawa aborcyjnego chce 61,8 proc. Polaków - 38,2 proc. badanych opowiada się za tą zmianą zdecydowanie, a 23,6 raczej. Przeciwnicy liberalizacji to nieco ponad jedna czwarta społeczeństwa (26,7 proc.). 11,5 proc. respondentów nie ma w tej sprawie wyrobionego zdania. Tusk wyszedł naprzeciw nastrojom społecznym również w kwestii legalizacji związków partnerskich. Tu znów należy odwołać się do badania IPSOS-u dla OKO.press, tym razem z początku października ubiegłego roku. Wynika z niego, że 35 proc. Polaków popiera pomysł umożliwienia zawierania związków partnerskich osobom tej samej płci, z kolei co piąty badany (21 proc.) życzyłby sobie legalizacji małżeństw jednopłciowych. To łącznie aż 56 proc. społeczeństwa domagające się liberalizacji przepisów w tym obszarze. Zachowania obecnych rozwiązań prawnych chce natomiast 39 proc. respondentów, a 5 proc. nie ma jeszcze zdania w tej sprawie. Tu znów spójrzmy na poglądy poszczególnych elektoratów. Nie dziwi, że najwięcej przeciwników zmian w prawie jest wśród wyborców PiS-u. Aż 70 proc. z nich chciałoby utrzymania status quo. Jednak nawet w elektoracie Konfederacji zwolennicy zmian (53 proc.) przeważają nad ich przeciwnikami (47 proc.). Najbardziej postępowy jest elektorat Lewicy (58 proc. chce legalizacji małżeństw jednopłciowych, a 40 dopuszczenia do zawierania związków partnerskich), ale wyborcy Platformy nie ustępują mu znacząco. 52 proc. z nich życzy sobie legalnych związków jednopłciowych, a 36 - małżeństw homoseksualnych. Także w tej kwestii najwięcej orędowników progresywnych zmian jest w najmłodszej grupie wiekowej (18-29 lat). Aż 71 proc. tej grupy chce związków partnerskich (36 proc.) i małżeństw jednopłciowych (35). Co ciekawe, drugą najbardziej postępową obyczajowo grupą okazali się wyborcy w wieku 40-49 lat. 42 proc. z nich opowiada się za związkami partnerskimi, a 26 - za małżeństwami homoseksualnymi. Kwestia Kościoła Nawet w kwestii stosunku państwa do kleru Tusk mówi dzisiaj językiem większości społeczeństwa. Z badania IBRiS-u dla Radia Zet z początku czerwca wynika, że aż 70 proc. Polaków chce zniesienia przywilejów podatkowych Kościoła katolickiego, natomiast 66 proc. domaga się zakończenia finansowania Kościoła przez państwo. Przeciwnego zdania jest odpowiednio 23 i 26 proc. Z kolei z sondażu CBOS-u dowiadujemy się, że tylko w tym roku odsetek Polaków, którzy przynajmniej raz w tygodniu chodzą do kościoła spadł z 46 do 37 proc. Paradoksalnie, obranie ostrego narodowo-katolickiego kursu przez Zjednoczoną Prawicę w ostatnich siedmiu latach tylko przyspieszyło obyczajowe zmiany polskiego społeczeństwa. Ograniczenie praw kobiet, kreowanie osób LGBT jako "czarnego luda" i politycznego straszaka czy silne powiązanie państwa z Kościołem mocno wychyliło światopoglądowe wahadło w prawą stronę i tylko kwestią czasu było, kiedy to samo wahadło zacznie wychylać się w stronę przeciwną. Ten moment właśnie trwa, a dynamika zmian będzie już wyłącznie rosnąć. Tusk, jako doświadczony i sprawny polityk, doskonale widzi, z której strony wieje wiatr zmian. Widzi też, że tych zmian chce jego własny elektorat. Zamiast więc stawać okoniem w imię przemijających ideałów, woli wskoczyć na falę społecznej zmiany z nadzieją, że poniesie go ona do wyborczych zwycięstw nad PiS-em. Dokładnie tak, jak miało to miejsce w latach 2005-07, kiedy będąca w opozycji Platforma musiała odróżnić się programowo i światopoglądowo od rządzącego PiS-u i zajęła bardziej postępowe i proeuropejskie pozycje. Obecnie historia w pewnym sensie właśnie się powtarza. Pytanie, czy jej finał będzie taki jak jesienią 2007 roku.