Tekst po raz pierwszy ukazał się 23 września 2022 roku. Przypominamy go w ramach cyklu "Najciekawsze 2022". Karol ma duże, brązowe oczy. - To po mamie - mówi Kazimierz Rynkiewicz, jego tata. To chłopiec o kasztanowych włosach i szerokim uśmiechu. Waży 32 kilogramy i ma 140 centymetrów wzrostu. - Jest bardzo inteligentny i radosny. Zawsze śmieje się z moich żartów - dodaje Kazimierz. Karol porusza się na wózku, ma padaczkę. Stefania, jego mama, od lat śpi z nim w łóżku, żeby przewracać go w nocy. Chłopiec jest pampersowany, jedzenie trzeba mu rozdrabniać i podawać. - Nie mówi, ale raz idealnie udało mu się powiedzieć "dom". Próbuje też mówić "mama". Ciągle wierzymy, że kiedyś się odblokuje, medycyna idzie przecież do przodu, nie wszystko jest jeszcze zbadane - mówi Kazimierz. 14-latek cierpi na czterokończynowe mózgowe porażenie dziecięce (MPD). Ma niewładne ręce i nogi, ale dzięki opiece i rehabilitacji robi postępy. Potrafi się już podrapać po nosie. - Dla nas to dużo - przyznają jego rodzice. Największą radość Karol czerpie ze spacerów. - Nasze miasto, Żukowo (położone w połowie drogi między Gdańskiem a Kartuzami), liczy osiem tysięcy mieszkańców i wszyscy go tu znają, jest gwiazdą - opowiada jego tata. Dodaje, że choć Karolek wymaga dużo pracy, to się nie załamują. - To tylko by nas osłabiło, a musimy być pozytywni każdego dnia, żeby mieć siłę do opieki nad nim jak najdłużej - podkreśla Kazimierz. Wspomina dzień, w którym dowiedział się, że będzie miał syna: Cieszyłem się. Mówiłem, że nazwisko zostanie w rodzinie. Karol przyszedł na świat 25 października 2008 roku w szpitalu w Kartuzach. Poród Stefania od kilku dni była w szpitalu, bo termin jej porodu minął. W piątek o godz. 22 zaczęły jej odchodzić wody, więc przeniesiono ją na porodówkę. - To była noc, więc nic nie robiono. Czekano, aż samo się zacznie - wspomina kobieta. Ale się nie zaczęło. Skurcze ustały, a Stefania zasnęła przykryta tylko swoim szlafrokiem. Pamięta, że to była zimna noc i obudziła się o 5 rano. O 8 przyszedł lekarz i zrobił jej KTG. - Później dowiedziałam się, że było nieprawidłowe. Wtedy nikt mi nic nie powiedział - mówi. W trakcie badania lekarz rzucił, że przebija pęcherz płodowy. - Nie zapytał mnie nawet o zgodę - relacjonuje kobieta. Skurcze były coraz silniejsze. Stefania liczyła, że po złych doświadczeniach z ostatniego porodu (18 lat wcześniej urodziła córkę, był to poród kleszczowy) tym razem będzie "rodzić po ludzku". Myślała też, że ze względu na nadciśnienie i wiek - miała 41 lat - kwalifikuje się do cesarskiego cięcia. W szpitalu w Kartuzach nikt się tym jednak nie przejmował. Stefania miała urodzić naturalnie. - A ja wiedziałam, że nie dam rady urodzić. Skurcze były tak mocne, że czułam paraliż w nogach - mówi. W trakcie akcji porodowej usłyszała też, że jest niezdyscyplinowana, mówiono, że jest "duża", że ma się nie ruszać, pielęgniarki krzyczały, że ma leżeć. A ból? Był nie do zniesienia. Pielęgniarki kazały Stefanii zejść na podłogę, rzuciły tam białą szmatę i powiedziały, że na niej urodzi. Rodząca była tak słaba, że właściwie zsunęła się z łóżka, a wtedy wyrwał jej się wenflon. - Krzyczały na mnie: "co pani robi? Jak się pani rusza?". Znów wbito mi igłę. Później dowiedziałam się, że dostałam kolejną dawkę oksytocyny - opowiada. Podanie hormonu okazało się kluczowe dla całej sprawy. Lekarza nie było, a pielęgniarka, stojąc na korytarzu, dopytywała o nazwisko. Stefania powtarzała, że nie urodzi. O 11:30 pielęgniarki kazały jej przeć, bo "zaraz pani urodzi" i nacisnęły jej brzuch. - Zaczęłam wzywać Boga, żeby mi pomógł - mówi. O 13 zjawił się lekarz. Kobieta traciła przytomność, ale słyszała, że jedzie na cięcie. Pamięta windę, oczekiwanie i czarną rurę z tlenem. Po przebudzeniu usłyszała, że jej syn nie żył przez 25 minut. Długo go reanimowano. Tak Karol przyszedł na świat. Trauma Da się zapomnieć o takim porodzie? Przepracować to? - Staram się żyć teraźniejszością. Podobno takie doświadczenia porównuje się z doświadczeniem wojny... to taka trauma. Zostaliśmy z tym sami z mężem - mówi Stefania. Po wszystkim przyszedł do niej lekarz i powiedział, że "on też musi mieć wolne w weekend i myślał, że nic się nie stanie". Stało się jednak bardzo wiele: Karol był niedotleniony, doszło u niego do mózgowego porażenia dziecięcego. - Ordynator powiedział, że będzie roślinką. Żona też ledwo uszła z życiem - mówi Kazimierz. Stefania przeszła sześć operacji. W dwóch miejscach miała pękniętą macicę, przecięto jej moczowód. Karola przewieziono do szpitala w Gdańsku, a ona walczyła o życie w Kartuzach. Po tygodniu dołączyła do syna i po raz pierwszy go zobaczyła. Kazimierz, który pracował wtedy w Norwegii przy budowie statków i promów, wrócił natychmiast do kraju. - Na dziewięć miesięcy zrezygnowałem z pracy, żeby opiekować się synem i żoną - mówi. Dodaje, że ich sytuacja była trudna. Starsza z córek pisała maturę, młodsza była już nastolatką i też miała swoje potrzeby. - Były dla nas dużym wsparciem, ale wiemy, że im też nie było łatwo - przyznają. Stefania wspomina, że od początku mówiła mężowi o tym, jak wyglądał poród. - Nie wierzył mi - mówi. Kazimierz odpowiada: Nikt nie wierzył, że coś takiego mogło się stać. Po trzech latach od narodzin syna rodzina napisała zawiadomienie do prokuratury. W 2011 roku wszczęto postępowanie. Sprawa utknęła jednak w miejscu. - Pewnego dnia przeczytałem w gazecie artykuł zatytułowany "Walcząca ze szpitalami" o mecenas z Krakowa i pomyślałam, że powinniśmy do niej napisać. Po miesiącu przyszła odpowiedź - wspomina Kazimierz. Dodaje, że sami niczego by nie wywalczyli. Walka Mecenas Jolanta Budzowska, prawnik reprezentujący poszkodowanych w sprawach o błędy porodowe i błędy medyczne, podjęła się walki o odszkodowanie i rentę dla Karola. - Postępowanie przygotowawcze zostało wszczęte w 2021, ale wyrok w I instancji zapadł dopiero w grudniu 2020 roku. Sąd karny potwierdził wszystkie zarzuty rodziców. Uznał, że nie wolno było podawać oksytocyny podczas porodu bez stałego monitorowania akcji serca dziecka. O uznaniu lekarza winnym przesądziło także stanowisko biegłych, którzy potwierdzili słuszność najbardziej brzemiennego w skutki zarzutu - że ginekolog prowadzący poród zamiast wykonać cięcie cesarskie, zdecydował o kontunuowaniu porodu drogami natury nawet wtedy, gdy było jasne, że dziecku grozi poważne niedotlenienie - wyjaśnia mec. Budzowska. Dodaje, że w ciągu dziewięciu lat postępowania karnego w sprawie wypowiedzieli się biegli z trzech różnych instytutów naukowych, wydano też liczne opinie uzupełniające. Lekarz został uznany winnym błędu medycznego i zgodnie z wyrokiem miał zapłacić karę grzywny w wysokości 30 tys. zł i drugie tyle jako koszty sądowe. - Równolegle, nie czekając na rozstrzygnięcie procesu karnego, rodzice zaczęli batalię o rentę, odszkodowanie i zadośćuczynienie dla Karola za błąd medyczny - błąd okołoporodowy, który spowodował ciężki uszczerbek na jego zdrowiu - mówi prawniczka. Proces cywilny trwał osiem lat i zakończył się ugodą z powiatem, który odpowiada finansowo za szpital. Karol otrzymał blisko 1 mln. zł tytułem odszkodowania i zadośćuczynienia oraz wysoką miesięczną rentę. Ugodę musiał zatwierdzić sąd rodzinny, który stoi na straży interesów dziecka. Rodzice sami nie mogą w takim zakresie decydować o tym, na co ostatecznie godzą się w jego imieniu. - Mimo, że trwało to lata, to gotowość do ugody w takich sytuacjach należy oceniać pozytywnie. Rodzicom oszczędza traumy i konieczności uczestniczenia w procesie sądowym. Unikają też niepewności związanej z tym, jaki będzie ostateczny wyrok. Z drugiej strony winni mają możliwość ograniczenia konsekwencji majątkowych. To działa na korzyść obu stron - mówi mec. Budzowska. Podkreśla, że ugoda jest zawsze najlepszym rozwiązaniem w każdym sporze, a w szczególności w sporze o błędy medyczne. - Dziś rodzice Karola nie muszą się martwić o to, czy wystarczy im pieniędzy na leczenie lub rehabilitację. Przeprowadzili remont domu, dostosowując go do potrzeb syna, kupili samochód, by móc wygodnie podróżować. Mogą sobie pozwolić na opiekę nad Karolem, bo choć tato musiał zrezygnować z pracy, to otrzymywana renta rekompensuje mu utracone zarobki - podkreśla mec. Budzowska. Przyznaje, że "oba procesy, karny i cywilny trwały długo, ale jak widać, kiedy dochodzi do tragedii, kiedy za stan noworodka odpowiada błąd lekarski przy porodzie, nie wolno się poddawać i warto podjąć walkę o przyszłość dziecka". Skala Z raportów Fundacji Rodzić Po Ludzku wynika, że w latach 2020-2021, w czasie pandemii koronawirusa, 21 proc. kobiet rodzących usłyszało w szpitalu niestosowny komentarz, 19 proc. czuło się ignorowane, 10 proc. doświadczyło krzyku, 9 proc. było wyśmiewanych, a 3 proc. szantażowanych. Z wcześniejszego raportu (lata 2017-2019) wynika, że 28 proc. rodzących podano kroplówkę z oksytocyną. 24 proc. kobiet usłyszało niestosowne komentarze, 12 proc. doświadczyło krzyku i opryskliwości, 11 proc. było krytykowane za sposób w jaki prze i wyśmiewane. Tylko 273 kobiety złożyły skargi. - Trudno powiedzieć, jaka jest skala, jak często za stan dziecka odpowiada błąd przy porodzie popełniony przez lekarza czy położną. Nadal jednak - patrząc na liczbę spraw, jakie wpływają do mojej kancelarii - takich zdarzeń jest stanowczo zbyt dużo. Każdy pojedynczy przypadek ciężkiego MPD spowodowanego przez błąd medyczny to jedna tragedia za dużo - podkreśla mec. Budzowska. Wyjaśnia, że najczęściej zły stan urodzeniowy dziecka jest konsekwencją nierozpoznania zagrożenia niedotlenieniem podczas porodu. Niepokojący zapis badania KTG jest lekceważony lub błędnie interpretowany, rodzące bywają pozostawione bez nadzoru i na przykład nie mają komu zgłosić nagłego, nietypowego bólu. - Przyczyn jest wiele, ale łączy je jeden wspólny mianownik: z jednej strony jest to brak wsłuchiwania się w skargi i niepokoje kobiety w trakcie porodu, która przecież najczęściej intuicyjnie wyczuwa, że z dzieckiem dzieje się coś złego, a z drugiej: nadmierna pewność siebie lekarza, który lekceważy symptomy pogarszania się dobrostanu płodu - kwituje prawniczka. ZOBACZ TAKŻE: Mec. Jolanta Budzowska: Nie wiem, co siedziało w głowach lekarzy Życie W 2021 roku zmieniono Kodeks cywilny i dodano przepis, który wprost przyznał najbliższym osób bezpośrednio poszkodowanych, takich jak Karolek, prawo do zadośćuczynienia za naruszenie więzi rodzinnych, jeżeli szkoda jest konsekwencją przestępstwa. Roszczenie o naprawienie szkody ulega przedawnieniu po upływie 20 lat. Mecenas Budzowska tłumaczy, że chodzi o brak możliwości nawiązania normalnych relacji z dzieckiem. - Nie można wymieniać myśli w toku rozmowy, nie wiadomo jakie są odczucia danej osoby. - Czasami ten kontakt jest sygnalizowany, rodzice rozpoznają po grymasach dziecka co czuje, ale nie ma komunikacji i nie ma możliwości nawiązania takiej typowej więzi, jaką mają rodzice z dzieckiem. Ponieważ w sprawie Karolka zapadł wyrok karny, to roszczenie rodziców, mimo że to dotyczy 2008 roku, nie jest jeszcze przedawnione - mówi prawniczka. Rodzina jest w trakcie walki o takie zadośćuczynienie. - Prawda jest taka, że pieniądze w ogóle nas nie cieszą. Wolelibyśmy mieć zdrowe dziecko i chodzić do pracy, ale dobrze że są, bo pomagają nam funkcjonować - podkreśla Kazimierz. Dodaje, że w trakcie procesu lekarz skarżył się, że chcą mu zrujnować życie. - To on zrujnował życie naszej rodzinie - podkreśla. 25 października 2022 roku Karol skończy 14 lat. Jego tata wspomina scenę z dzieciństwa, gdy syn miał roczek. - Trzymałem go pod paszki, a on po łóżku biegł do mamy. Karolek jest wyjątkowy, zaraża miłością, która ma w oczach - mówi. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: paulina.sowa@firma.interia.pl